Gustaw Herling-Grudziński zawsze przeczuwał, że kultura znaczy więcej niż polityka. Żył jednak w takich czasach, że bezpośrednie zaangażowanie polityczne było nie do uniknięcia. Choćby po to, by ocalić kulturę.
Nigdy nie był typem działacza politycznego. Nie znaczy to, że nie miał poglądów. Wychował się w rodzinie o tradycjach PPS-owskich, które w tamtym momencie coraz mniej miały wspólnego z socjalizmem i trafniej byłoby nazwać je demokratycznymi. W momencie wybuchu II wojny światowej był jednak zbyt młody, by deklarować się w tych kwestiach w jakiś wyraźny sposób – wojna zaś, i jego w niej losy, sprawiły, że jego światopogląd najprościej można by określić jako skrajny antytotalitaryzm. Kiedyś zapytano go, czy w sytuacji gdy kraj jest okupowany przez wroga – miano na myśli sowiecką okupację Polski – zwrot w stronę nacjonalizmu nie jest odruchem zdrowym, odparł:
„Nacjonalizm jest patologicznym stanem zapalnym egzaltowanej świadomości narodowej […] Patologiczne antidotum na patologię komunizmu, to trochę za dużo”.
Świat bez cenzury
Działaczem politycznym nie był, ale nie znaczy to, by nie zajmował postawy jednoznacznie antykomunistycznej i nie angażował się w sprawy mające na celu obalenie sowieckiego systemu. Jego pierwszym wyrazem niezgody na ten system była decyzja o pozostaniu na emigracji – podjęta podobno jeszcze przed bitwą o Monte Cassino, w której brał udział. Wiedział, że będzie pisać i w tej sytuacji więcej zrobi dla kraju, nagłaśniając jego sprawy w demokratycznej części świata – pozbawionej cenzury i umożliwiającej swobodny przepływ myśli. I istotnie już pierwsze jego działania miały charakter walki z systemem, tyle że poprzez kulturę, a mówiąc precyzyjniej „Kulturę”, którą założył wraz Jerzym Giedroyciem jeszcze w Rzymie w 1946 r. Trudno przecenić rolę tego pisma w promowaniu niezależnej twórczości polskich pisarzy, zakazanych w ojczyźnie; to tam pojawiały się teksty demaskujące mechanizmy komunistycznego świata, a także kwitła po prostu współczesna literatura polska, pozbawiona groźby cenzorskich nożyc. Najlepszym tego przykładem jest choćby „Inny świat. Zapiski sowieckie” właśnie Herlinga-Grudzińskiego – jedno z najmocniejszych oskarżeń wobec stalinowskiej Rosji.
Ale walka za pośrednictwem tego pisma mogła przybierać bardziej konkretną formę. Któregoś dnia, w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, w swoim mieszkaniu w Neapolu Herling-Grudziński otrzymał list od anonimowego inżyniera z Polski, który spędzając we Włoszech wakacje, zapoznał się z „Kulturą”. Jak pisał:
„Szanowny Panie, jestem inżynierem, znajduję się od czterech tygodni za granicą, jutro lecę już do Polski. Postanowiłem do Pana napisać, gdyż po namyśle doszedłem do wniosku, że to, czego się dowiedziałem, powinno być wiadome innym”.
Inżynier pisał dalej, że przypadkiem miał okazję obejrzeć wyniesione z archiwum Pałacu Mostowskich trzy listy z nazwiskami ofiar wydarzeń, które pięć lat wcześniej rozegrały się w Trójmieście. Dwie pierwsze, zawierające kilkadziesiąt nazwisk, były datowane na grudzień 1970 r., a więc na okres bezpośrednio po brutalnie stłumionych protestach. Z trzecim dokumentem było jednak inaczej. Jak informował dalej:
„Trzecia lista miała datę 9 stycznia 1971 r. Co to znaczy? Przecież wtedy było już po wszystkim, w Warszawie rządził Gierek. Wytłumaczenie, że akurat tego właśnie 9 stycznia szesnaście czy osiemnaście osób zmarło z ran odniesionych w grudniu, nie trafiło nam do przekonania. A więc? Podejrzenie jest tak okropne, że aż drży pióro w ręce”.
Herling-Grudziński nie miał najmniejszych możliwości zbadania sprawy i poszukania wyjaśnień. Mógł jednak zrobić bardzo wiele. Opublikował ten list w swoim „Dzienniku pisanym nocą”, drukowanym właśnie w „Kulturze”. Nie jest to nigdzie szczegółowo opisane, ale prawdopodobnie dość częstym zjawiskiem było pośredniczenie przez emigrantów, takich właśnie jak Herling-Grudziński, w wymianie kontaktów między zagranicznymi dziennikarzami a członkami walczącej opozycji w kraju. Tak przynajmniej sugerowałaby notka z „Dziennika pisanego nocą”, umieszczona pod datą 23 stycznia 1982 r.:
„Z Rzymu przywiozłem dwa teksty: odpowiedzi (z ukrycia) Zbigniewa Bujaka na pytania dziennikarza amerykańskiego Johna Darntona […] Pisemny wywiad z Bujakiem, spokojny, rozumny, potwierdza moją notę sprzed tygodnia o stawianych +Solidarności+ zarzutach, że +posunęła się za daleko+. Co na Zachodzie nazywa się mądrością, powiada Bujak, +byłoby dla nas skierowaną przeciw +Solidarności+ współpracą z władzami państwowymi i partyjnymi; stalibyśmy się jeszcze jedną przybudówką systemu totalitarnego, stwarzając tylko wrażenie demokracji, tego nie można od nas wymagać”.
Pierwsze listy
Innym miejscem, w którym Herling-Grudziński angażował się bezpośrednio w walkę opozycyjną, była polska rozgłośnia Radia Wolna Europa, w której podjął pracę w roku 1952. Jak wspominał Jan Nowak-Jeziorański:
Specjalne miejsce w programie zajmował +List do komunisty+. W początkach 1952 r. dostaliśmy list od jakiegoś członka partii, inżyniera z zawodu. Z tytułu swych funkcji objeżdżał fabryki i twierdził, że 80 proc. członków partii nienawidzi systemu, nie są żadnymi komunistami i co najmniej część z nich można uznać za dobrych Polaków. Wówczas jednak, we wczesnych latach pięćdziesiątych, sporo było w aparacie partyjnym, zwłaszcza na kierowniczych stanowiskach, wierzących i praktykujących marksistów. Wychodziliśmy z założenia, że najbardziej bezkompromisowi dogmatycy nie są nadludźmi ani ludźmi z żelaza, lecz ulepieni są z tego samego, kruchego materiału, co inni, i ulegają tym samym ludzkim słabościom. Nie było sensu wdawać się z nimi w teoretyczne dyskusje. Bardziej skuteczne wydawało się uderzenie w ukryte kompleksy – poczucie słabości grupy rządzącej, obawy z jednej strony przed własnym społeczeństwem, z drugiej przed Moskwą. +List do komunisty+ sugerował ostrożnie, że rządzący stanowią mniejszość otoczoną wrogim im żywiołem”.
Ta właśnie audycja została powierzona Herlingowi-Grudzińskiemu. Utrzymane w formie osobistej, „Listy” przypominały tragiczną bądź co bądź historię Komunistycznej Partii Polski – zlikwidowanej w masowych, stalinowskich czystkach. Roiło się w nich od wypowiedzi byłych komunistów, którzy osobiście zetknęli się z obłudą sowieckiego systemu, a fakt, że redagowała je znana ofiara tego systemu, dodatkowo wzmacniał ich wydźwięk.
Ale i w tym przypadku Herling-Grudziński zaangażował się w sprawy polskiego oporu antykomunistycznego również bardziej bezpośrednio. W Radiu Wolna Europa nie pracował długo. „Szybko doszedł do przekonania, że codziennej pracy dziennikarskiej nie da się pogodzić z twórczością pisarza, i przeniósł się do Neapolu, skąd przez dłuższy czas nadsyłał nam doskonałe recenzje i eseje” – wspominał Jeziorański. W Neapolu osiadł na stałe, publikował w tutejszej prasie, miał liczne kontakty. W 1964 r. skorzystał z nich również Jeziorański i RWE. 14 marca tamtego roku Antoni Słonimski złożył w prezydium Rady Ministrów tzw. List 34 – podpisany przez wybitnych naukowców i artystów protest przeciwko zaostrzeniu cenzury i ograniczeniu dostaw papieru na druk książek i gazet. Pisano w nim m.in.:
„Niżej podpisani uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji oraz rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu”.
Reakcja władz była ostra. Wstrzymano druk prac sygnatariuszy, ograniczono nakłady pism przez nich kierowanych, w tym „Tygodnika Powszechnego”, odmawiano wydawania im paszportów. Jedyną szansą na powstrzymanie represji było przemycenie Listu 34 na Zachód. Jak pisał Jeziorański:
„Z nieocenioną pomocą przyszli tu Gustaw Herling-Grudziński we Włoszech i Konstanty Jeleński w Paryżu. W Londynie Jeleński działał przez swojego przyjaciela, jednego z redaktorów miesięcznika +Encounter+, Melvina Lasky’ego. Pomagał także redaktor +Surveya+, dr Leopold Łabędź. Rezultaty tych zabiegów nie pozwoliły długo na siebie czekać. W londyńskim „Timesie” ukazał się list protestacyjny, podpisany przez dwudziestu dwóch wybitnych uczonych i pisarzy brytyjskich. We Włoszech podobny protest kilkunastu znanych pisarzy z Albertem Moravią na czele ogłoszono w „Tempo Presente”.
Stąd już List 34 w naturalny sposób rozszedł się po świecie i zasłynął jako pierwszy od 1956 r. protest przeciwko władzy komunistycznej.
Memoriał
Listu 34 Herling-Grudziński nie podpisywał, podpisał jednak inny – List 59. Wydarzyło się to dziesięć lat po tym pierwszym, w grudniu 1975 r., a powodem protestu były tym razem zapowiadane zmiany w konstytucji. Problem polegał na tym, że choć w sierpniu tamtego roku Polska była jednym z sygnatariuszy Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, podczas której uczestniczące kraje zobowiązały się do przestrzegania praw człowieka, już we wrześniu władze PRL zapowiadały uzależnienie realizacji tego punktu od „wykonywania przez obywateli obowiązków wobec państwa”. Nie wspominając już o dwóch kolejnych proponowanych zmianach konstytucyjnych: zapewnieniu w ustawie zasadniczej „przewodniej roli PZPR w państwie i jego socjalistycznego charakteru” oraz „trwałym i nienaruszalnym sojuszu z ZSRR”.
Na pomysł napisania listu wpadł Jan Olszewski, a jego treść zredagował wspólnie z Jackiem Kuroniem i Jakubem Karpińskim. 5 grudnia Edward Lipiński dostarczył list do kancelarii Sejmu. Jego treść była prosta. Domagano się zagwarantowania w konstytucji podstawowych i nieuzależnionych od niczego wolności: sumienia i praktyk religijnych, pracy, słowa i informacji oraz nauki, wyliczając przy tym elementy ustroju zagrażające tym wolnościom. Rzecz jasna podważano także zasadność wprowadzania do konstytucji trzech nowych, proponowanych przez PZPR zapisów. Herling-Grudziński podpisał List 59, ale nie krył swojego sceptycyzmu. 12 lutego 1976 r. zapisał w swoim dzienniku:
„W Ognisku Polskim wieczór poświęcony Memoriałowi Pięćdziesięciu Dziewięciu. Miesiąc temu nazwałem memoriał w +Giornale+ dokumentem o znaczeniu historycznym. Tę ocenę potwierdziła fala dalszych wystąpień przeciwko zmianom i uzupełnieniom konstytucyjnym. Fala, w której uderza przelanie się przez +środowisko+, jakby zapoczątkowanie ruchu ogólnospołecznego i ogólnonarodowego. Czemu to przypisać? Przecież zmiany i uzupełnienia konstytucyjne są tylko arbitralną ratyfikacją podwójnej polskiej niesuwerenności wobec komunistycznej Monopartii i wobec moskiewskiego Nadsuwerena, czyli stanu trwającego od końca wojny. Dlaczego opieczętowanie sytuacji realnej podziałało nagle jak wstrząs?”.
Przełom roku 1989 Herling-Grudziński przyjął również sceptycznie, choć odczuwał radość z upadku komunizmu – systemu, z którym walczył piórem przez całe życie. Dostrzegał jednak pęknięcia, pisał o „połowicznej władzy i połowicznej opozycji”… Ton jego robionych na bieżąco notatek jest pełen wahania. Nie był pewien, czy kompromis względem władzy nie jest zbyt duży, ale też przestrzegał przed przedwczesnym krytykowaniem autorów owego kompromisu. Faktem jest jednak, że od tamtej chwili stronił od bieżącego angażowania się w politykę.
jiw / skp/