Wychowany w kulcie Józefa Piłsudskiego, opiewany po jego śmierci, wykreowany na jego następcę - gdy w listopadzie 1936 roku odbierał z rąk prezydenta Ignacego Mościckiego buławę marszałkowską, był na ustach całej Polski. Wrzesień 1939 roku poważnie nadszarpnął jego wizerunek, a mimo to gen. Edward Śmigły-Rydz, bo o nim mowa, zdecydował się później na ucieczkę z internowania. 27 października 1941 roku powrócił do okupowanego kraju. Ale nie wszyscy rodacy witali go wówczas z otwartymi rękoma...
To o marszałku Śmigłym-Rydzu w 1940 roku Marian Hemar napisał:
Wicher targa rumuńską nocą
Próżno oczy i uszy zakryjesz –
To upiory do okien łopocą –
Generale! My polegli. Ty żyjesz?
Wieść o niespodziewanym powrocie marszałka do zajętej przez Niemców Warszawy długa żyła własnym życiem. Jedni brali ją za zwykłą plotkę, inni zwracali uwagę na symbolikę tego wydarzenia - oto były już Naczelny Wódz powraca do okupowanego kraju, aby brać udział w konspiracji. Przeszło dwa lata minęły od czasu, gdy ewakuował się z walczącej jeszcze stolicy. W nocy z 17 na 18 września 1939 roku, kilkanaście godzin po sowieckiej napaści na wschodnie terytorium Polski, przedostał się do Rumunii, a wraz z nim inni oficjele - z prezydentem Ignacym Mościckim na czele. O tym, czy podjął wówczas słuszną decyzję, dyskutowali nie tylko jemu współcześni. Echa tego sporu żywe są do dziś.
"Miałem trzy rzeczy do wyboru: walczyć, odebrać sobie życie, pójść do niewoli. Walczyć - nie miałem więcej jak pół kompanii - to znaczy skierować z pistoletami na czołgi oficerów sztabowych, dorobek dwudziestolecia teraz tak potrzebny. Odebrać sobie życie - to znaczny stwierdzić przegraną" - powiedział marszałek w grudniu 1939 roku, już na obczyźnie, zwierzając się Melchiorowi Wańkowiczowi. Nie chciał dostać się do niewoli, miał nadzieję, że Francja stoi przed nim otworem. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Na rumuńskiej ziemi
Zgodnie z prawem międzynarodowym (konwencja haska z 1906 roku) władze Rumunii, jako państwa neutralnego, internowały przekraczających granicę Polaków. Głównodowodzący wciąż walczącej na dwa fronty armii, Śmigły-Rydz, znalazł się niebawem w miejscowości Craiova na południowym zachodzie kraju, dokąd przewieziono go pociągiem, razem z kilkoma najbliższymi współpracownikami. Dołączyła do niego żona - Marta, rychło jednak, bo już 27 września, wyjechała do Francji.
Prezydent i członkowie rządu zostali odseparowani - Mościckiego przewieziono do Bicaz, ministrów do Slanicy, Bresova i Baile Herculane. 14 października Śmigłego-Rydza przetransportowano koleją do Dragoslavele w Karpatach Południowych, gdzie zamieszkał w willi patriarchy Kościoła rumuńskiego Mirona, pod czujnym okiem żandarmów. To właśnie tam zwierzał się Wańkowiczowi. Razem z marszałkiem w Dragoslavele przebywali - oprócz szofera i służącego - pułkownicy: Henryk Cianciara, Zygmunt Wenda i Bronisław Wędziagolski, a także mjr Jerzy Krzeczkowski.
"Willa Marszałka otoczona była drutem i strzeżona przez oddział żandarmerii z oficerem-dowódcą na czele. Właścicielką willi była siostrzenica patriarchy Mirona, pani Vasiliu, żona chirurga z Bukaresztu (...). Należy podkreślić, że stosunek pp. dr. Vasiliu do Polaków, a szczególnie do Marszałka były pozytywny i życzliwy, powiedziałbym - przyjacielski. W warunkach, kiedy kontakt Marszałka ze światem był nader ograniczony i wręcz utrudniony, pp. Vasiliu niejednokrotnie spełniali rolę cennych łączników z Bukaresztem" - czytamy w relacji współpracownika Śmigłego-Rydza, ppłk. Antoniego Dudzińskiego.
Wspomniana pani Vasiliu przez jakiś czas ukrywała szablę i mundur marszałka, które zostały później powierzone właśnie ppłk. Dudzińskiemu. To on ocalił je dla przyszłych pokoleń, składając je po dekadach, w 1977 roku, do skarbca na Jasnej Górze.
Na próby nawiązania kontaktu, wychodzące w tym czasie od Niemców za pośrednictwem Rumunów, Śmigły-Rydz odpowiadał odmownie. Miał świadomość, że we Francji, gdzie utworzono emigracyjny rząd polski z gen. Władysławem Sikorskim jako premierem na czele, był "spalony". 7 listopada 1939 roku przestał być Naczelnym Wodzem (stanowisko to złożył już 27 października). Nowo mianowany prezydent na Uchodźstwie - Władysław Raczkiewicz, powierzył tę funkcję, jak można się było spodziewać, gen. Sikorskiemu. Ten nieśpiesznie podejmował odtąd wątek polskich władz internowanych w Rumunii, a Francuzi milcząco to aprobowali. Zamiast tego szef emigracyjnego rządu skupił się na osądzeniu winnych klęski wrześniowej, powołując w tym celu specjalną komisję.
Dylematy Naczelnego Wodza
Na obcej ziemi przyszło Śmigłemu-Rydzowi wielokrotnie bić się z myślami. W 1941 roku ukończył pisanie tekstu "Czy Polska mogła uniknąć wojny?", podejmując trudny wątek niedawno przegranej kampanii, a w szczególności wydarzeń, które do niej doprowadziły. "Stwierdzić więc należy, iż Polska wojny uniknąć nie mogła, jeśli nie chciała skończyć niesławnie. Poniosła i ponosi olbrzymie ofiary, ale dała początek wojnie wyzwoleńczej spod supremacji niemieckiej" - zwracał uwagę marszałek. Czy rzeczywiście wierzył w ostateczne zwycięstwo? Czy tylko usprawiedliwiał się w oczach potomnych?
Ale internowanego marszałka musiała wówczas frapować też inna perspektywa - gdy w pierwszej dekadzie listopada 1940 roku Rumunia przystąpiła do jawnego sojuszu z III Rzeszą, jego los wydawał się przesądzony. Niemcy w każdej chwili mogli zażądać wydania byłego już Naczelnego Wodza, a Rumuni zapewne by się temu nie przeciwstawili. Mało tego - czytamy w relacji ppłk. Dudzińskiego - doszło nawet do próby jego porwania, zorganizowanej przez Żelazną Gwardię, jawnie popierającą marionetkowy rząd gen. Iona Antonescu.
Nic więc dziwnego, że w głowie Śmigłego-Rydza narodził się ambitny plan przejścia na Węgry, choć wcześniej niechętny mu gen. Sikorski rozważał ewakuację "rumuńskich" internowanych do... Algieru. Zresztą rozgłaszane tu i ówdzie pogłoski, jakoby marszałek schronił się w Afryce czy na Bliskim Wschodzie, znalazły spore grono zwolenników. Ponoć widziano go w Turcji...
Ucieczka na Węgry
Niedziela, 15 grudnia 1940 roku, była ostatnim dniem pobytu marszałka na coraz mniej gościnnej rumuńskiej ziemi. Ukradkiem opuścił willę, w której go przetrzymywano, juz skoro świt. Miał na sobie cywilne ubranie, aby nie rzucać się w oczy. Przeprawił się przez rzekę Dembovinare, a dalej - już podstawionym samochodem, w asyście zaufanych ludzi - płk. Eugeniusza Wyrwińskiego i ppłk. Romualda Najsarka - przedostał się nad granicę z Węgrami.
Nie obyło się jednak bez problemów, o czym wspominał ppłk Dudziński: Jak się okazało, Wyrwiński nie był przygotowany do prowadzenia szybkiego samochodu w tak trudnym terenie górskim. Po drodze, kiedy decydowały dosłownie godziny, wpadł na stado baranów. Były też obawy, że kierowca może zasnąć przy kierownicy. Pojono go kawą, która była przeznaczona dla Marszałka. Zabrakło Marszałkowi Jego niezawodnego kierownicy Henryka Kutnika!
W Dragoslavele początkowo w ogóle nie zdawano sobie sprawy, że marszałek jest już na wolności... - jego zaufani robili wszystko, aby pozorować obecność Rydza-Śmigłego w tej rumuńskiej miejscowości. Spisek odkryto dopiero po trzech dniach.
17 grudnia, w towarzystwie przewodnika i współpracowników, marszałek przekroczył granicę. Przedostał się do Szeged, gdzie zaopatrzył się w fałszywy dowód tożsamości. Przedstawiał się odtąd jako lwowski profesor Stanisław Kwiatkowski. Następnym celem był Budapeszt, gdzie uciekinier zatrzymał się u Bazylego Rogowskiego, wicewojewody tarnopolskiego; co więcej, Śmigły-Rydz podawał się za jego fikcyjnego brata. Później kwaterował w mieszkaniu ppłk. Wacława Lipińskiego. Musiał się ukrywać, poszukiwali go bowiem nie tylko Rumuni, ale i Niemcy.
W międzyczasie podleczył się w jednej z klinik, a po regeneracji sił pomieszkiwał w położonej na przedmieściach miasta willi hrabiny Karoliny Marenzi, wdowie po austro-węgierskim generale. Pod koniec lutego 1941 roku, w obawie przed dekonspiracją, zmienił kryjówkę, przenosząc się nad Balaton. W kwietniu wrócił na krótko do Budapesztu, a miejsca pobytu zmieniał jeszcze kilkukrotnie.
Konflikt z gen. Sikorskim
W drugiej połowie 1941 roku marszałek był już przygotowany na przedostanie się do okupowanej Polski. Zamierzał poświecić się działalności konspiracyjnej, kontynuować dzieło inż. Juliana Piaseckiego, który przed rokiem powołał do życia na Węgrzech tzw. Obóz Polski Walczącej. Celem był powrót do zajętego przez Niemców kraju i działalność na rzecz odzyskania niepodległości. Twórcy organizacji zamierzali wykorzystać autorytet byłego już Naczelnego Wodza, licząc przy tym na osłabienie tendencji antysanacyjnych.
Wyraźną trudnością był fakt, że władzom emigracyjnym powrót Śmigłego-Rydza zwyczajnie nie był na rękę. O skali problemu świadczy korespondencja Londynu z Warszawą, a ściślej instrukcja gen. Sikorskiego dla gen. Stefana Grota-Roweckiego, komendanta głównego Związku Walki Zbrojnej: "Otrzymałem wiadomość, jakoby Marszałek Śmigły Rydz udał się do Polski z zamiarem pracy powstańczej. Nie przypuszczam, aby była prawdziwa. Znając sytuację w kraju, nie sądzę, aby Śmigły Rydz znalazł oparcie i możność pracy w naszych szeregach" - oświadczył premier emigracyjnego rządu.
"Gdyby jednak - zastrzegł - Śmigły-Rydz rzeczywiście przedostał się do okupowanej ojczyzny, należało zalecić mu ponowny wyjazd, najlepiej do Stambułu - gdzie zresztą go od dłuższego czasu oczekiwano. Przybyszowi - instruował gen. Sikorski - powinno się oświadczyć, że obecność jego w Polsce utrudnia naszą pracę i może spowodować szkodliwe dla sprawy podejrzenia i tarcia. Krótko mówiąc, rząd londyński stał na stanowisku, jakoby powrót marszałka do kraju byłaby wysoce szkodliwa dla sprawy polskiej".
Już ówcześni zadawali sobie pytanie o moment pojawienia się Śmigłego-Rydza w okupowanym kraju. Możliwe, że wybuch wojny niemiecko-sowieckiej przyspieszył tę decyzję, trzeba jednak mieć świadomość faktu, że realizowano ją od kilku miesięcy. Tyle czasu zajęło dopięcie na ostatni guzik kwestii organizacyjnych, głównie związanych z przygotowaniem szlaku przerzutowego. Ostatecznie rolę przewodnika powierzono zaufanemu góralowi - Stanisławowi Fronczystemu "Staszkowi", który już kilkukrotnie dowiódł swojej przydatności.
Kierunek: Polska!
25 października, Śmigły-Rydz, Fronczysty i kilku innych wtajemniczonych w plan ucieczki, opuścili Budapeszt, udając się w stronę granicę ze Słowacją. "Twarz - dziwnie znajoma... Czy to możliwe? Profesor wyjmuje lusterko i zupełnie nie po męsku, starannie układa zgniecione kapeluszem pasma włosów. A więc to peruka! Teraz jestem pewny. Powierzono mojej opiece Rydza-Śmigłego" - zapamiętał podróż pociągiem wyraźnie przejęty wagą swej misji "Staszek".
Na miejscu, w punkcie przerzutowym w Rożniawie, marszałek przesiadł się do samochodu. Tak dojechał do samej granicy i - w towarzystwie Rogowskiego i Fronczystego - stanął po słowackiej stronie. Tam, we wsi Gemerská Poloma, odebrał ich miejscowy gospodarz, który zaoferował odpoczynek. Czekała ich jeszcze wyczerpująca wędrówka.
Przewodnik relacjonował: "Już niedaleko granica. Jest już tak blisko, że przed decydującym skokiem wszyscy kładziemy się na ziemi i nasłuchujemy. Wokół panuje idealna cisza, tylko bicie naszych serc jest tak głośne, że wydaje się alarmować całą okolicę. Ruszamy dalej, odbijamy w prawo, by wejść w krzaki. Jeszcze moment jakby niezdecydowania. I wreszcie skok. No to jesteśmy na ojczystej ziemi...". Był 27 października.
Dalsza droga wiodła przez Chochołów, gdzie uciekinierzy dotarli pieszo, zatrzymując się w chacie zaangażowanego w konspirację, prywatnie kuzyna Fronczystego, Karola Skorusy. Następnie dojechali wozem konnym do stacji kolejowej Szaflary, gdzie przesiedli się do pociągu, kierując się do stolicy Generalnego Gubernatorstwa.
"Podczas tej nocnej wyprawy konnej Staszek Fronczysty szedł przodem z latarką w ręku, aby w razie natknięcia się na patrol niemieckie ostrzec jadących specjalnym sygnałem świetlnym i żeby Marszałek mógł na czas opuścić wóz. Furman miał usprawiedliwiać swoją nocną jazdę chorobą konia i jazdą do lekarza w Nowym Targu, ale obyło się bez takiej przygody. Szczęśliwie wsiedli do pociągu krakowskiego i bez przeszkód dojechali do celu. Na dworcu oczekiwał już na nich ks. Antoni Zapała" - relacjonował ppłk. Dudziński.
Dwa dni odpoczynku w Krakowie i Śmigły-Rydz był już w Warszawie, gdzie dał się poznać jako Adam Zawisza. Powrót marszałka stał się faktem!
Na krótko zatrzymał się pod ustalonym wcześniej adresie przy ul. Marszałkowskiej, ale lokal ten nie spełniał wymogów bezpieczeństwa. Już 3 listopada skorzystał z gościnności Jadwigi Maxymowicz-Raczyńskiej, wdowy po gen. Włodzimierzu Maxymowicz-Raczyńskim, która zaoferowała mu mieszkanie na Mokotowie. To tam, przy ul. Sandomierskiej 18/6, marszałek dopełni żywota...
"W pierwszej chwili Go nie poznałam; postarzał się bardzo i zmieniały Go grube szkła o podwójnych soczewkach - przystrzyżone wąsy i siwe włosy. Pamiętam Go zawsze wygolonego i ostrzyżonego do zera" - zapamiętała spotkanie z niezwykłym gościem właścicielka mieszkania.
W sprawę pobytu Śmigłego-Rydza w okupowanej Warszawie, głównie za sprawą Maxymowicz-Raczyńskiej właśnie, wtajemniczono komendanta ZWZ - "Grota". Ponoć był gotów na rozmowę w cztery oczy (jedna z wersji mówi, że poufne spotkanie było faktem!), którą chciał utrzymać w tajemnicy przed gen. Sikorskim. Prawdopodobnie marszałek uznałby polskie władze na Zachodzie oraz podporządkowałby się kierownictwu ZWZ - po to, aby działać w zmienionej rzeczywistości. Na tę chęć kategorycznie wskazuje choćby relacja generałowej, która udzieliła Rydzowi-Śmigłemu schronienia, po czym - korzystając ze swych znajomości - umówiła spotkanie z gen. Roweckim w swoim mieszkaniu na początek grudnia. To mógł być przełom...
Czarny scenariusz
Minął zaledwie miesiąc od momentu, gdy marszałek ponownie zjawił się na polskiej ziemi, gdy domowników przy ulicy Sandomierskiej obiegła tragiczna wiadomość. 2 grudnia 1941 roku generał, wyraźnie niedomagający od kilku dni, zmarł. Już atak serca z 27 listopada zwiastował najgorsze. U osłabionego marszałka stwierdzono wtedy nie tylko bóle w klatce piersiowej, ale i duszności oraz gorączkę; chory przyjmował morfinę.
Lokator nie mógł narzekać na brak opieki, wręcz przeciwnie, obchodzono się z nim z największą atencją i szacunkiem, ale problemy kardiologiczne, w tym nakładający się na to stres, związany z nie najlepszym, bądź co bądź, odbiorem jego osoby w Londynie (i nie tylko), musiał oddziaływać destrukcyjnie. Czy rzeczywiście przed śmiercią czytał mocny w swej wymowie wiersz Hemara, jak chce jedna z wersji opisywanych wydarzeń? Wątpliwe. Goszcząca go Maxymowicz-Raczyńska wspominała, że choć była w jego posiadaniu, skrzętnie go ukryła.
Z pewnością jednak Śmigły-Rydz nie był w dobrej kondycji psychicznej. Dodatkowo poróżnił się z Piaseckim, bardziej radykalnym jeśli chodzi o stosunek do władz londyńskich. I choć próbował żyć normalnie - kładł pasjanse, grywał w szachy, sporo malował - współlokatorka słyszała, jak uskarżał się, że "życie mu obrzydło". Nie tylko nie zdążył (prawdopodobnie) spotkać się z dowódcą ZWZ, ale i zmienić kwatery, choć wydawało się to tylko kwestią czasu.
Ostatnie chwile życie marszałka tak opisała Maxymowicz-Raczyńska: "Był przytomny. Zgodnie z zaleceniem lekarza, zrobiłam zastrzyk morfiny i pobiegłyśmy (ze służącą - W.K.) do kuchni, aby napełnić termofor gorącą wodą. Było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Po chwili Śmigły-Rydz już nie ży"ł.
Lekarze stwierdzili, że bezpośrednią przyczyną zgonu była dusznica bolesna (angina pectoris), inaczej dławica piersiowa - będąca następstwem niewydolności naczyń wieńcowych. Byli jednak i tacy, którzy widzieli w nagłej śmierci generała efekt spisku. Jego najbliższe otoczenie utrzymywało zresztą informację o zgonie w ścisłej tajemnicy, co sprzyjało powstawaniu różnych, mniej lub bardziej wiarygodnych teorii. Zwięźle odniosła się do nich Maxymowicz-Raczyńska w liście do ppłk. Dudzińskiego z 26 lutego 1980 roku: "(...) co do otrucia, to nikt poza mną i gosposią nie wchodził do kuchni, obiady i kolacje jedliśmy wspólnie, nabierając z tych samych półmisków i wazy. Śniadania, które ja sama przygotowywałam, gosposia zanosiła do pokoju p. Marszałka. Lekarstwa w czasie choroby przynosił dr Piasecki i tylko on dawał zastrzyki.."..
Śmigły-Rydz zmarł około godziny 4. O poranku, po sporządzeniu aktu zgonu, pojawił się więc problem, co zrobić z ciałem? "W kamienicy nikt nie wiedział, że ktoś u mnie mieszkał. Poszłam na policję (granatową) i oświadczyłam, że przyszedł do mnie pewien starszy pan, przyjaciel mojej Matki, aby wynająć pokój i nagle w czasie wizyty zmarł. To samo powiedziałam w parafii św. Michała przy ul. Puławskiej. Dozorcę postanowiłam zawiadomić dopiero tuż przed wyniesieniem ciała, a nie wiedziałam na razie, kiedy do nastąpi" - relacjonowała świadkowa ostatnich chwil życia marszałka.
***
Skromna ceremonia pogrzebowa odbyła się 6 grudnia - były Naczelny Wódz spoczął pod nazwiskiem Adama Zawiszy na Cmentarzu Powązkowskim (kwatera IV, grób nr 139). Maxymowicz-Raczyńska potwierdziła jego tożsamość na kartce papieru, którą następnie wsunęła do jednej z kieszeni marynarki, w którą ubrano zmarłego. Nie rozwiało to bynajmniej wszystkich znaków zapytania, pojawiających się w związku ze śmiercią Śmigłego-Rydza.
Wątpiący w przedstawioną wersję wydarzeń rozgłaszali, jakoby grudniowy pogrzeb był mistyfikacją. Według jednej z hipotez, marszałek miał umrzeć w sierpniu 1942 roku... w otwockim sanatorium.
Waldemar Kowalski
Źródło: MHP