Wydawałoby się, że w maju 1945 r. nastał czas pokoju i odbudowy - tak przynajmniej przekonywała komunistyczna propaganda, sterowana z Moskwy. Ale na ziemiach polskich strzały ucichły tylko pozornie - tysiące żołnierzy podziemia niepodległościowego nie złożyło broni. Czekała ich nierówna walka z potężnym przeciwnikiem - w granicach dawnej II RP znajdowały się już setki tysięcy żołnierzy sowieckich. Tym większe było znaczenie spektakularnego zwycięstwa 5 Brygady Wileńskiej, która 72 lata temu, 18 sierpnia 1945 r., kompletnie rozbiła połączone siły NKWD, LWP i UB w Miodusach Pokrzywnych na Podlasiu.
Bój ten uznaje się za jeden z trzech największych sukcesów polskiego zbrojnego podziemia antykomunistycznego - obok bitwy pod Kuryłówką (7 maja 1945 r.), stoczonej przez oddział Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) mjr. Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”; oraz bitwy w Lesie Stockim (24 maja 1945 r.), gdzie partyzantów do zwycięstwa poprowadził mjr Marian Bernaciak „Orlik”.
Zdławić polskie podziemie
Klęska Niemiec w wojnie oznaczała dla pozostałych przy broni polskich partyzantów konieczność trwania w oporze przeciw postępującej sowietyzacji kraju. Tym bardziej, że okres zbrojnego utrwalania komunistycznej władzy nierozerwalnie wiązał się z nasileniem represji. W sposób szczególny doświadczyły one mieszkańców Podlasia - to właśnie tam w lipcu 1945 r. Sowieci przeprowadzili wielką operację wojskową w celu stłumienia sił podziemia, które odrodziło się na tym obszarze za sprawą struktur Armii Krajowej Obywatelskiej (AKO). Tak zwana obława augustowska była największą zbrodnią na narodzie polskim po II wojnie światowej - Sowieci zamordowali co najmniej 592 członków konspiracji, ich współpracowników oraz osób całkowicie przypadkowych (liczba ofiar jest prawdopodobnie dużo większa). W terenie wciąż jednak utrzymywały się oddziały partyzanckie - we znaki sowieckim najeźdźcom dawała się m.in. 5 Brygada Wileńska, dowodzona przez nieugiętego mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”.
Na lato 1945 r. Sowieci szykowali na ziemi podlaskiej wiele akcji wojskowych, wymierzonych w polską partyzantkę. Oprócz znienawidzonego „Łupaszki” uporczywie tropili m.in. jego bliskiego zaufanego, dowodzącego 1 szwadronem słynnej brygady por. Zygmunta Błażejewicza „Zygmunta”. Działalność jego „bandy” była dla władzy ludowej znacznym problemem. Partyzancki dowódca miał już spore doświadczenie w walce z Sowietami i ich polskimi pomocnikami - wielokrotnie brał udział w zasadzkach na funkcjonariuszy aparatu represji, likwidował posterunki MO, zwalczał funkcjonariuszy KBW. W pamięci komunistów zapisał się m.in. jako ten, który w styczniu 1945 r. zlikwidował miejscowego dowódcę sowieckiego kontrwywiadu wojskowego (Smiersz) - st. lejt. Aleksandra Dokszyna.
„Rejon działania bandy >>Zygmunta<< - przeważnie pow. Bielsk Podlaski, gdzie ułatwiają mu lasy i ludność, która względem nich jest dobrze ustosunkowana. W każdej wsi ma swoich łączników tzw. siatkę, która o wszystkim mu donosi. Oprócz pow. bielskiego działa jeszcze za Bugiem w pow. Wysoko-Mazowiecki, częściowo w białostockim. Banda >>Zygmunta<< składa się w większości z ludzi zza linii Curzona, dezerterów Wojska Polskiego i MO” - taką charakterystykę oddziału por. Błażejewicza zamieszczono w „Spisie band woj. białostockiego wg powiatów”, sporządzonym w okresie 28 lipiec-20 października 1945 r.
Wraz z początkiem sierpnia 1945 r. „Zygmunt” otrzymał nowe zadanie bojowe - miał na czele 1 szwadronu 5 Brygady, wzmocnionego oddziałem ppor. Władysława Łukasiuka „Młota” (łącznie ok. 100 żołnierzy), opuścić kwaterę znajdującą się w lasach rudzkich, przeprawić się przez Bug, a następnie dokonać rekonesansu. Chodziło o rozpoznanie możliwości wroga oraz własnych - w celu rozwinięcia dalszej działalności partyzanckiej.
8 sierpnia szwadron por. Błażejewicza, wspólnie z grupą „Młota”, wyszedł zwycięsko z boju z dwoma batalionami „ludowego” Wojska Polskiego koło wsi Sikory (pow. Sokołów Podlaski). Niebawem miał stoczyć kolejną walkę – tym razem z grupą operacyjną mjr. Wasilija Gribki, złożoną z sił NKWD, LWP i UB. Siejąc spustoszenie w rejonie Bielska Podlaskiego (silnie obsadzonego przez wojska wewnętrzne NKWD), Sowieci liczyli na ostateczne zdławienie operujących tam sił partyzanckich, a także aresztowanie i ukaranie jak największej ilość informatorów podziemia.
Major Gribko - człowiek, któremu powierzono zadanie przeprowadzenia wojskowej ekspedycji, już wcześniej dał się „poznać” mieszkańcom regionu. Na co dzień pełnił funkcję doradcy NKWD przy Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Bielsku Podlaskim i znany był z gorliwego wypełniania obowiązków sowieckiego aparatczyka. „Ohydny bolszewik, polakożerca, ostatni skurwysyn” - taką opinię wystawiła mu Komenda NZW Bielsk Podlaski w meldunku sytuacyjnym z 2 września 1945 r.
Na ratunek miejscowej ludności
15 sierpnia oddział „Zygmunta” oraz dwa inne szwadrony 5 Brygady przybyły do Jabłonny Lackiej (według relacji por. Błażejewicza, „Młot” pozostał na dotychczasowych kwaterach i dopiero później dołączył do miejsca koncentracji oddziału), gdzie żołnierze podziemia wzięli udział w nabożeństwie - moment był szczególny, mijało dokładnie ćwierć wieku od zwycięstwa z bolszewikami w Bitwie Warszawskiej. Mieszkańcy miejscowości, w której właśnie odbywał się odpust, serdecznie powitali wkraczających w zwartej kolumnie partyzantów.
Dopiero po mszy świętej, w porze obiadowej, por. Błażejewicz dowiedział się o sowieckiej ekspedycji mjr. Gribki - „Zygmunt” przerwał posiłek na miejscowej plebanii, aby spotkać się pilnie z zaufanymi informatorami zza Bugu. „Przeprosiłem zebranych, wstałem od stołu i poszedłem na spotkanie czterech gospodarzy z siatki (siatki terenowej AK-AKO - red.), którzy dosłownie błagali o ratunek. Specjalny oddział UB i NKWD w polskich mundurach pod dowództwem mjr. Wasilija Gribki, liczący 62 ludzi (w tym 17 bolszewików), pacyfikuje wioski i kolonie w rejonie Ostrożan. Do oddziału tego włączonych zostało dwóch Rosjan w cywilu - prokurator i sędzia dla uprawomocnienia represyjnych działań. Wieszali (po >>sądzie<<) każdego obwinionego o przynależność do AK i NSZ, a oprowadzał ich dezerter… (…) Obiecałem, że wraz z ppor. >>Młotem<< załatwimy tę sprawę” - wspominał po latach „Zygmunt”.
W nocy z 15 na 16 sierpnia jego ludzie, wraz z partyzantami „Młota”, przeprawili się na prawy brzeg Bugu w Drohiczynie. Na miejsce postoju wyznaczono wieś Miodusy Pokrzywne koło Siemiatycz - żołnierze kwaterowali zaledwie kilka kilometrów od majątku Ostrożany, dokąd przybyła grupa operacyjna mjr. Gribki - w sile jednej kompanii 267 pułku strzeleckiego Wojsk Wewnętrznych NKWD, wspartej przez pluton z 1 pułku piechoty LWP oraz grupę funkcjonariuszy UBP w Bielsku Podlaskim.
Do ostatniego naboju…
Partyzanci byli przygotowani na konfrontację, nie orientowali się jednak w szczegółach sowieckiej akcji wojskowej oraz w rzeczywistych siłach wroga (nieznana była m.in. działalność innych grup operacyjnych NKWD „przeczesujących” okoliczne lasy). Dodatkowo, po doniesieniach lokalnych informatorów, w okolice Siematycz wysłano z Bielska Podlaskiego posiłki - dwa bataliony wojsk NKWD, wzmocnione kompanią LWP oraz prawie 150-osobowym oddziałem przysłanym ze Szkoły Oficerskiej 62 Dywizji Strzeleckiej Wojsk Wewnętrznych NKWD, operującej w rejonie Mielnika.
Pierwsze strzały padły 18 sierpnia, po godzinie 14.00. Krótko po tym jak „Zygmunt” - zaalarmowany przez wysłanników od „Młota” o nadchodzącym wrogu - zarządził obsadę stanowisk, w strugach deszczu rozgorzała regularna walka. „Od kwater >>Młota<< gruchnęły serie. Okazało się, że większa część npla (nieprzyjaciela - red.) z mjr. Gribką (36 ludzi) schroniła się przed deszczem w ogromnej stodole, stojącej tuż przy naszych kwaterach. Przy pierwszych strzałach około 25 ubeków schroniło się w przydrożnym rowie. Na szczęście był płytki, ale razili z niego przez drogę otaczających naszych” - relacjonował dowódca szwadronu.
Celem polskiego ataku stała się więc stodoła, partyzanci nie spodziewali się jednak zastać w niej tak silnego punktu oporu. „Nie mieliśmy pojęcia, że jest „napchana” wojskiem. Około 20 metrów za stodołą stały chlewy, za którymi odbywała się niewidoczna dla nas walka, którą dowodził >>Wiktor<< (ppor. Lucjan Minkiewicz - red.) spoza drogi. Z rowu i przez szpary ścian stodoły walił do nich npl. Koło nas znalazł się ppor. >>Młot<<, nie bardzo świadom, gdzie walczą jego żołnierze” - czytamy we wspomnieniach por. Błażejewicza.
W czasie strzelaniny zginęli dwaj przedstawiciele sowieckiego „wymiaru sprawiedliwości” - prokurator i sędzia, którzy dołączyli wcześniej do grupy mjr. Gribki. O śmierć otarł się sam „Zygmunt” - kula wystrzelona przez sowieckiego strzelca niemalże prześlizgnęła się po jego skroni. Ten sam „snajper” – pisał dowódca szwadronu - zastrzelił z zimną krwią trzech partyzantów.
Wiejskie zabudowania - w tym chlewy i stodoła - stanęły w ogniu. Przez jakiś czas Sowieci i wspierający ich żołnierze LWP oraz funkcjonariusze UB prowadzili zmasowany ogień z przydrożnych rowów. Po dwóch godzinach walki także oni, wystrzeliwując wszystkie naboje, wyszli z podniesionymi rękoma. Zwycięstwo partyzantów było całkowite.
Grupa majora Gribki nie istnieje
Porucznik Błażejewicz utrzymywał w swej relacji, że w Miodusach Pokrzywnych zginęło 61 nieprzyjaciół, z czego piętnastu zostało na jego rozkaz rozstrzelanych. W czasie walki od kul padł także znienawidzony mjr Gribko. „Uratował się tylko konny goniec mjr. Gribki i jego dwa konie, które spłoszone strzałami, wyniosły go z pola walki” - zapisał „Zygmunt”. Po bitwie mieszkańcy wsi, w tym sołtys, mieli załadować ciała ofiar na wozy i zawieźć do Bielska Podlaskiego. Tam - według informacji zawartych w przytaczanym już meldunku Komendy NZW Bielsk Podlaski „zabitym bolszewikom urządzono manifestacyjny pogrzeb”, a „na grób Grypki [mjr. Grybki - red.] przysłano wieńce z Mińska i Smoleńska”.
Bilans strat w szeregach partyzantów wyniósł ośmiu poległych (sierż. Zygmunt Kuczyński „Kruk”, Mikołaj Torniewicz „Wacek”, Stanisław Sawicz „Gołąb”, kpr. Witold Kozłowski „Pikuś”, kpr. Ryszard Łubrzyc „Harłapan”, kpr. „Dziadźka-Orkan” (N.N.; dezerter z LWP) oraz dwaj nieznani partyzanci z pododdziału „Młota”, obsługujący ręczny karabin maszynowy. Dziesięciu żołnierzy odniosło rany; w kilku przypadkach były to ciężkie obrażenia (rany brzucha, uda itp.).
Według danych przytaczanych przez historyków, w bitwie we wsi Miodusy-Pokrzywne zginęło co najmniej 18 enkawudzistów, w tym kilku oficerów NKWD z mjr. Gribką na czele. Wśród ofiar było też 11 żołnierzy LWP, 3 funkcjonariuszy UB, dwóch informatorów oraz wspomniani wcześniej prokurator i sędzia. Grupa operacyjna NKWD-LWP-UB przestała istnieć.
Zupełnie oderwany od rzeczywistości opis zmagań w Miodusach Pokrzywnych pozostawił szef sztabu 1 pułku piechoty LWP mjr Wilkin, autor meldunku z 19 sierpnia: „Dnia 18.8.45 w godz. rannych na grupę naszą w ilości 20 ludzi współdziałającą z żołnierzami Armii Czerwonej w ilości także około 20 ludzi, operującą we wsi Miodusy-Dworaki (rej. Siemiatycze), napadła znienacka banda NSZ w ilości do 200 ludzi, uzbrojona w broń maszynową, RKM-y, 2 CKM-y i granaty. W wyniku walki, która trwała cały dzień, zabitych zostało naszych żołnierzy 9, ruskich 17, z UBP - 4, oraz ranny z naszych chor. Maciążek. Krótko przed wieczorem, na skutek przybyłej pomocy Armii Czerwonej, banda wycofała się w lasy. Według zeznań ludności cywilnej banda uchodząc podebrała swych zabitych, których liczba sięga do 30 osób, oraz na 3-ech furmankach rannych”.
Prawdzie nie odpowiadała także treść cytowanego już raportu bezpieki dotyczącego działalności „band” w województwie białostockim: „W rezultacie walki odbiera [„banda” - red.] życie 28 ludziom, mordując w bestialski sposób 3 oficerów Armii Czerwonej, 13 żołnierzy Armii Czerwonej, 9 żołnierzy Wojska Polskiego i 3 pracowników UBP. Po ukończeniu boju pali ciała zabitych, ściąga buty z nóg, zabiera broń i udaje się w nieznanym kierunku poza Bug”.
Partyzanci liczyli na zdobycie broni, ale tylko częściowo zrealizowali swój plan - jak podał w raporcie z 18 sierpnia dowódca 62 Dywizji Wojsk Wewnętrznych NKWD, Sowieci stracili trzy ręczne karabiny maszynowe, siedem karabinów i jeden pistolet. Dla żołnierzy podziemia była to jednak broń bezużyteczna, bo pozbawiona amunicji. „Zbieraliśmy swoich rannych, zabitych i ocalałą z pożaru broń. Ani jednego naboju czy granatu! Nasze zapasy amunicji spłonęły w stodole, zapasy npla wystrzelane do końca. Majorowi Gribce trzeba było odchylać zaciśnięte palce, żeby wyjąć >>ósemkę<< Waltera (pistolet kalibru 8 mm - red.)” - zapamiętał „ojciec” tego spektakularnego zwycięstwa.
W meldunku NZW zwrócono także uwagę na przejęcie przez partyzantów znajdującej się przy ciele mjr. Gribki teczki z cenną dokumentacją, zawierającą listy z nazwiskami członków konspiracji, spisy dowódców poszczególnych oddziałów, a także informacje o składach broni.
100 tysięcy złotych za głowy „bandytów”
Po zwycięskiej walce partyzanci wycofali się na Perlejów - tam pozostawiono poległych, po czym skierowano się do lasów rudzkich. Sowieckie dowództwo było tak rozgoryczone klęską w Miodusach Pokrzywnych, że nakazało 62 Dywizji NKWD prowadzić operację likwidacji bandy „Zygmunta” do skutku. Niebawem na powiat bielski ruszyła wielka obława…
Za głowy obu dowódców - por. Błażejewicza i ppor. Łukasiuka - UB oferowało 100 tys. złotych. „W parę tygodni później, gdzieś w połowie września, porucznik bielskiego UB Krystyna Nagraba postanowiła tę nagrodę zdobyć. Ale nie wiedziała, że biuro UB było obsadzone naszą siatką, która przekazała mi taką wiadomość: >>Por. Krystyna Nagraba wyjechała na rowerze, aby wstąpić jako sanitariuszka do Pana szwadronu. Ma za zadanie Pan zlikwidować. Ładna, pali papierosy itp.<<” – wspominał poszukiwany przez komunistów „Zygmunt”.
Dwa miesiące po jednym z największych sukcesów antykomunistycznego podziemia zbrojnego por. Błażejewicz, w uzgodnieniu z mjr. „Łupaszką”, przestał być dowódcą 1 szwadronu 5 Brygady (zastąpił go ppor. Minkiewicz). Razem z żoną wyjechał do Niemiec, po czym przedostał się do USA, gdzie osiadł na stałe. Zmarł za Oceanem w kwietniu 2017 roku.
Podporucznik Łukasiuk pozostał w kraju. Jesienią 1946 r. objął dowodzenie nad niedawno sformowaną z rozkazu „Łupaszki” 6 Brygadą Wileńską. „Święcie będziemy stać na straży wolności i suwerenności Polski i nie wyjdziemy dotąd z lasu, dopóki choć jeden Sowiet będzie deptał Polską Ziemię” – zapewniał w 1946 r. w jednej z ulotek, kolportowanej przez swych podkomendnych. Walczył aż do śmierci w 1949 r., stając się jedną z antykomunistycznych legend Podlasia.
Waldemar Kowalski
Źródło: Muzeum Historii Polski