Powinny uchodzić za jeden z symboli upadku PRL i pełnoprawne narodziny demokratycznej III Rzeczypospolitej, ale pozostają w cieniu wcześniejszych wyborów: tych reglamentowanych z czerwca 1989 r. oraz samorządowych i prezydenckich z 1990 r. A to przecież 27 października 1991 r. Polacy wybrali po raz pierwszy od 1938 r. swoich reprezentantów do parlamentu.
Układy zawarte przez zwycięskie mocarstwa pod koniec II wojny światowej doprowadziły do tego, że Polska osłabiona utratą wschodnich terytoriów i ogromną daniną krwi swych obywateli znalazła się na ponad 50 lat w sowieckiej strefie wpływów. Ustalenia powzięte m.in. w Jałcie doprowadziły do moskiewskiej dominacji w Europie Środkowo-Wschodniej. Warto jednak pamiętać, że wśród podjętych w Jałcie decyzji był także punkt gwarantujący zorganizowanie w Polsce „możliwie najprędzej wolnych i nieskrępowanych wyborów”. Komuniści jednak bezceremonialnie te ustalenia złamali. Bez cienia ironii można stwierdzić, że dopiero wybory z października 1991 r. wypełniły jedno z najważniejszych postanowień konferencji jałtańskiej.
Trudny okres transformacji
Polakom, niezbyt licznie, oddającym głosy w październiku 1991 r. daleko było do zadowolenia i poczucia zmiany systemowej, zwłaszcza że w pełni demokratyczny proces wyborczy miały za sobą wszystkie kraje upadającej sowieckiej strefy wpływów w naszej części Europy. Rozpoczęty w 1989 r. okres przemian politycznych, a przede wszystkim gospodarczych, pociągnął za sobą duże koszty społeczne. Wzrastało bezrobocie, szalała inflacja, a spory w rozpadającej się „Solidarności” nie budowały autorytetu rządzących. Chociaż wybrany w czerwcu 1989 r. Sejm PRL X kadencji składał się z posłów przynajmniej częściowo wyłonionych w wolnych wyborach, to trudno było mówić o posiadaniu przez niego mandatu społecznego do dalszych rządów. Ogromne zmiany geopolityczne i coraz wyraźniej zauważalny anachronizm ustaleń okrągłostołowych wymuszał de facto rozpisanie wolnych wyborów. Działo się tak pomimo niechęci części sił politycznych, wchodzących w skład ówczesnego parlamentu.
Dopiero 21 września 1990 r. sejm przyjął uchwałę skracającą kadencję sejmu kontraktowego. Pierwotnie wybory zaplanowano na maj 1991 r., ostatecznie odbyły się w październiku tegoż roku. W międzyczasie trwały spory o kształt ordynacji wyborczej. Nie mogły w nim jednak uczestniczyć tzw. partie pozaparlamentarne, wyrosłe najczęściej z antykomunistycznej opozycji lat osiemdziesiątych. Duży wpływ na ostateczny kształt ordynacji miał cieszący się mandatem demokratycznym prezydent Lech Wałęsa.
Zanim ustalono ostateczny kształt ordynacji, sejm kontraktowy przyjął ustawę o partiach politycznych. Spory o status prawny partii politycznych – których już u schyłku PRL powstało kilkadziesiąt – toczyły się podczas rozmów Okrągłego Stołu. Strona solidarnościowa nie zgodziła się wówczas na traktowanie partii jak stowarzyszeń, o co zabiegali komuniści. W grudniu 1989 r. wykreślono z konstytucji zapis o przewodniej roli PZPR. Zastąpiono go definicją partii politycznych jako organizmów zrzeszających w sposób dobrowolny i równy obywateli, by mogli demokratycznie wpływać na kształt polityki państwa. Prace koncepcyjne nad ustawą przebiegały w gorącej atmosferze. Radykalne organizacje opozycyjne, takie jak Konfederacja Polski Niepodległej czy Solidarność Walcząca, usiłowały wymusić na władzach odebranie majątku PZPR jako niesłusznie nabytego w trakcie sprawowania przez nią rządów. Konfederaci podjęli nawet akcje zajmowania budynków PZPR i zależnych od niej organizacji. Część z nich została w późniejszym okresie przekazana na cele społeczne, m.in. jako infrastruktura uczelniana.
Ustawę o partiach politycznych przyjęto 28 lipca 1990 r. Partie uzyskiwały na jej podstawie osobowość prawną. Musiały się w tym celu zarejestrować do ewidencji prowadzonej przez Sąd Wojewódzki w Warszawie. Samo zgłoszenie musiało być podpisane przez minimum 15 obywateli. Ustawa zabraniała finansowania partii ze źródeł zagranicznych, dopuszczała zaś możliwość prowadzenia przez nie działalności gospodarczej. Partie uznane za dążące przemocą do zmiany ustroju konstytucyjnego mogły zostać zdelegalizowane na mocy decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Liberalne przepisy rejestracyjne spowodowały lawinowy wzrost liczby partii politycznych w Polsce. Wystarczy wspomnieć, że spośród trzystu ugrupowań zarejestrowanych do połowy 1996 r. zdecydowana większość została wpisana do rejestru w latach 1990–1993. Tylko do końca października 1990 r. zarejestrowano aż 154 partie.
Rozdrobnieni i nieskorzy do koalicji
Polskie początki demokracji, co było procesem naturalnym, charakteryzowały się dużym rozdrobnienia sceny politycznej. Większość ugrupowań marzących o mandatach miała zaledwie kilkuprocentowe poparcie. Jedynie Unia Demokratyczna (największa partia zbudowana przez posłów z solidarnościowego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego) i postkomunistyczna Socjaldemokracja RP skłaniały się ku ordynacji większościowej. Znalazło to wyraz w przyjętej ordynacji, premiującej małe ugrupowania. W 37 okręgach wybierano 391 posłów, a pozostałych 69 miało uzyskać mandat z list ogólnopolskich (mandaty dzielono wśród partii, które przekroczyły pięcioprocentowe poparcie).
Powszechne zniechęcenie kosztem społecznym reform oraz uczynienie z ataków na rząd i reformy gospodarki głównym punktem kampanii wyborczej nie tylko przez postkomunistów, ale także przez niektóre partie postsolidarnościowe, spowodowało, że wyborcy chętniej głosowali na partie nieobciążone dotychczas rządzeniem.
Ostre kontrowersje i spory, w wyniku których z obozu solidarnościowego wyłaniały się coraz to nowe partie, wynikały z dwóch czynników: różnicy patrzenia na kształt reform gospodarczych oraz radykalnie odmiennych wizji światopoglądowych. To wtedy własne partie założyli m.in. Jarosław Kaczyński (Porozumienie Centrum) i Donald Tusk (Kongres Liberalno-Demokratyczny). Największą partią wyrosłą z tego kręgu była inteligencko-liberalna Unia Demokratyczna i to ona była sondażowym faworytem wyborów październikowych, przekraczając jako jedyna partia 20% w przedwyborczych badaniach. Drugie miejsce zajmował NSZZ „Solidarność”. Powszechne zniechęcenie kosztem społecznym reform oraz uczynienie z ataków na rząd i reformy gospodarki głównym punktem kampanii wyborczej nie tylko przez postkomunistów, ale także przez niektóre partie postsolidarnościowe, spowodowało, że wyborcy chętniej głosowali na partie nieobciążone dotychczas rządzeniem. Wyborców takim ugrupowaniom dostarczała także ostra krytyka programu prywatyzacyjnego, który obarczony licznymi nadużyciami wprost określano „rozkradaniem majątku narodowego”.
Problemem wielu partii był brak środków na skuteczną kampanię. Oznaczało to brak plakatów i bilbordów, masowych spotkań z wyborcami połączonych z atrakcyjnymi rozrywkami czy zlecania badań preferencji wyborczych.
Część partii, jak Konfederacja Polski Niepodległej, na tym tle wyróżniała się pozytywnie. Prowadziła dynamiczną i nowoczesną kampanię, wykorzystując doświadczenia ze szkoleń odbytych w USA, gdzie amerykańskie think tanki dzieliły się wiedzą na temat prowadzenia kampanii wyborczych.
„Kampania wyborcza wyglądała bardzo siermiężnie. Jeszcze się wiele rzeczy własnym sumptem robiło, malowało się jakieś banery. Ale już były telewizyjne spoty przygotowane w prywatnym studiu. Mieliśmy do dyspozycji czas antenowy w radio i w telewizji, który w miarę naszych skromnych możliwości wykorzystywaliśmy. Wtedy jeszcze nie trzeba było mieć ciężkich milionów, żeby wygrać” – wspominał jeden z kandydatów w relacji złożonej w lubelskim Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN”.
Zauważalny był także brak doświadczenia w prowadzeniu kampanii tego typu. Część partii, jak Konfederacja Polski Niepodległej, na tym tle wyróżniała się pozytywnie. Prowadziła dynamiczną i nowoczesną kampanię, wykorzystując doświadczenia ze szkoleń odbytych w USA, gdzie amerykańskie think tanki dzieliły się wiedzą na temat prowadzenia kampanii wyborczych. Wiele komitetów swój przekaz ograniczyło natomiast do nagrywania, najczęściej nieciekawych i schematycznych, materiałów telewizyjnych, emitowanych w bezpłatnym paśmie Telewizji Polskiej.
W kampanii wyborczej wzięło udział ponad sto różnych ugrupowań, 29 z nich zarejestrowało listy ogólnopolskie. Wady ordynacji wyborczej, która nie wprowadziła żadnego progu procentowego, odzwierciadlała m.in. liczba komitetów zarejestrowanych tylko w jednym okręgu. Było ich 64. Ostatecznie w parlamencie znaleźli się posłowie z aż 24 różnych ugrupowań. Wśród nich były także formacje egzotyczne, takie jak Polska Partia Przyjaciół Piwa. Założył ją satyryk Janusz Rewiński, a wśród 16 wprowadzonych do parlamentu posłów PPPP znalazł się m.in. popularny w latach dziewięćdziesiątych prezenter telewizyjny Krzysztof Ibisz. Stało się tak, choć zdobyli zaledwie 3,27% głosów.
Większość mandatów rozdzieliło między siebie 9 ugrupowań. Zwycięska Unia Demokratyczna uzyskała ich 62, o dwa mniej posiadał Sojusz Lewicy Demokratycznej. Kolejne miejsca zajęli: Wyborcza Akcja Katolicka (49), Polskie Stronnictwo Ludowe (48), Konfederacja Polski Niepodległej (46), Porozumienie Obywatelskie Centrum (44), Kongres Liberalno-Demokratyczny (37), Porozumienie Ludowe (28), NSZZ „Solidarność” (27). Łącznie miały one ponad 400 posłów i stało się jasne, że to rozmowy między nimi będą decydować o wyborze koalicji rządzącej. Toczące się negocjacje trwały kolejne tygodnie, pokazując jedynie, że pozycja nowo wybranego premiera będzie wyjątkowo słaba. Także niska frekwencja, zaledwie 43%, świadczyła o tym, że poparcie na dla wybranych sił politycznych było dalekie od poziomu zadowalającego.
Krótka, niestabilna kadencja
Ostatecznie na czele niestabilnego rządu mniejszościowego stanął Jan Olszewski. W jego skład weszły Porozumienie Centrum, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Porozumienie Ludowe oraz Partia Chrześcijańskich Demokratów. Wcześniej sformowanie rządu nie powiodło się Bronisławowi Geremkowi oraz Janowi Krzysztofowi Bieleckiemu. Zaledwie kilka miesięcy funkcjonowania gabinetu premiera Olszewskiego charakteryzowało się ciągłymi sporami parlamentarnymi i nieudanymi próbami powiększenia koalicji. Sami posłowie także nie byli przywiązani do partii z list, z których ich wybrano. W całej kadencji afiliację partyjną zmieniało aż 124 posłów. Stabilizowaniu sytuacji nie pomagał krytyczny stosunek do rządu, prezentowany przez prezydenta Lecha Wałęsę. Wiosną 1992 r. – mający coraz większe trudności ze zdobyciem większości dla kluczowych głosowań – rząd stanął przed wizją utraty władzy. Skutkiem tego procesu było głosowanie nad wotum nieufności dla rządu, przeprowadzone w nocy 4 czerwca 1992 r. Poprzedziło je ujawnienie nazwisk parlamentarzystów i urzędującego prezydenta na tzw. liście Macierewicza. Znalazły się na niej osoby figurujące w materiałach komunistycznej Służby Bezpieczeństwa jako jej osobowe źródła informacji.
Misję utworzenia nowego rządu powierzono Waldemarowi Pawlakowi z PSL. Toczone wówczas w atmosferze skandalu, wywołanego okolicznościami nocnego głosowania, rozmowy koalicyjne przeszły do historii, a także popkultury, dzięki filmowi „Nocna zmiana” oraz piosence Kultu „Panie Waldku”. Ostatecznie kolejnym premierem została Hanna Suchocka, wywodząca się z konserwatywnego skrzydła Unii Demokratycznej. Był to kolejny gabinet mniejszościowy, który z czasem stracił poparcie i nie był w stanie realizować własnego programu. W maju 1993 r. – na wniosek NSZZ „Solidarność” – uchwalono wotum nieufności dla rządu premier Suchockiej, co dało asumpt prezydentowi Wałęsie do rozwiązania parlamentu i rozpisania nowych wyborów. Wyborów, które przyniosły niespodziewany sukces postkomunistom. Pierwszy wybrany w całkowicie wolnych i demokratycznych wyborach parlament III RP przechodził w ten sposób do historii.
Autor: Grzegorz Wołk
Źródło: Muzeum Historii Polski