„Umiecie budzić tylko pogardę i nienawiść”, „Płatni pachołkowie polityków niszczyli, bili i do bezdomnych strzelali”, „Dlaczego nasz rząd dopuścił się takiej masakry?”. Wprowadzona w grudniu 1970 r. podwyżka cen artykułów spożywczych i krwawo stłumiony przez władze bunt społeczeństwa wywołał gwałtowne reakcje Polaków. Radio i telewizja zostały zasypane pełnymi emocji i oburzenia listami. Nie zostały one jednak upublicznione. W formie specjalnych biuletynów trafiły na biurka najważniejszych osób w państwie.
Polskie Radio zawsze liczyło na kontakt ze słuchaczami. Już w 1945 r. w radiu działały specjalne komórki, które odpowiadały za bezpośredni lub listowny kontakt ze słuchaczami. Listy wykorzystywano przygotowując audycje. Niektóre programy, jak na przykład „Fala 49”, w której zaciekle atakowano kapitalistyczny świat zachodni, opierały się wyłącznie na korespondencji słuchaczy. W tym wypadku można się jednak zastanawiać czy wszystkie listy, które stały się pretekstem do przygotowania audycji, były autentyczne. Wraz z przełomem październikowym w 1956 r. program przestał być nadawany na antenie.
Listy nie przestały jednak do radia napływać. Wręcz przeciwnie. Poluźnienie stalinowskiego gorsetu tylko zachęciło słuchaczy do dzielenia się z radiem swoimi opiniami, krytyką i refleksjami. Na fali tego entuzjazmu i dysponując tak ciekawym materiałem, w 1958 r. przy Polskim Radiu powołano do życia Ośrodek Badania Opinii Publicznej. Początkowo była to kierowana przez Czesława Czapowa redakcja w ramach Biura Listów, z czasem wyodrębniła się z tego samodzielna instytucja.
Ludzie listy do radia pisali, a radio starannie je analizowało. Wielokrotnie korespondencja służyła do przygotowania audycji interwencyjnej, niejednokrotnie słuchaczom udało się pomóc w załatwieniu wielu przyziemnych, ale trudnych do rozwiązania we własnym zakresie, problemów. Autorytet instytucji wzrastał. W napływającej do radia korespondencji znajdywały się jednak również i takie treści, które – z punktu widzenia reżimowej instytucji, jaką było Polskie Radio – nie dało się upublicznić. Takie listy były wówczas przedrukowywane, a na ich podstawie powstawały opatrzone klauzulą tajności „Biuletyny Wewnętrzne”. Stanowiły doskonały probierz nastrojów społecznych i dlatego trafiały do prominentów partyjnych, członków rządu czy wysokich funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa. Nie inaczej było w dramatycznym grudniu 1970 r.
Ludzie zareagowali błyskawicznie. Kiedy tylko 12 grudnia 1970 r. pojawił się komunikat Polskiej Agencji Prasowej o „zmianach cen detalicznych”, pierwsze listy zostały napisane i wysłane do radia. Stopień rozgoryczenia był ogromny. „Nikt nie liczy nam żeber wystających spod skóry od takiego dobrobytu”, „Niemiec nas mordował, a komunizm, którego tak pragnęliście, to nas wszystkich – szarą masę – głodem wymorduje” – pisano do Radiokomitetu. Rozgoryczenie nie dziwi, zastanawia natomiast stopień dojrzałości niektórych ocen przytoczonych w listach. Słuchacze mieli świadomość, że pojęcie „regulacji cen” jest tylko kalką słowną na podwyżkę podstawowych artykułów pierwszej potrzeby, która dotknie przede wszystkim robotników – klasę, która rzekomo miała być współgospodarzem kraju, klasę, najsłabiej uposażoną. Ze smutną ironią przyjmowano tłumaczenia władz, że jednocześnie staniały niektóre artykuły przemysłowe. Zdawano sobie doskonale sprawę, że bez nich można się po prostu obejść. Słuchacze pisali, że nie będą kupować telewizorów, żeby z pustym brzuchem oglądać „durny program”, podobnie lodówek, bo nie było co w nie włożyć. „Bije się najbiedniejszych obywateli, którzy nie siedzą przy żłobie, nie rozdzielają krzyży zasługi, nie mają nigdzie nikogo z »plecami«. Aż się pluć chce i przeklinać, jak się słyszy mówiących Was o sprawiedliwości”.
Szok miał jednak dopiero nadejść. Podwyżki, o których mowa wyprowadziły na ulice tysiące robotników, głównie z Trójmiasta i Szczecina. Arogancka władza nie zamierzała z nimi rozmawiać i dość szybko sięgnęła po przemoc, aby zaprowadzić w kraju porządek. Wykorzystano niespotykane dotąd siły: kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Wojska Polskiego, wspieranych przez kolejne tysiące funkcjonariuszy Wojsk Ochrony Pogranicza, milicjantów, funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej i Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej. Użyto broni palnej, kilkadziesiąt osób zginęło, setki raniono. Choć nie była to pierwsza taka sytuacja w powojennej Polsce, to jednak mało kto liczył się z możliwością powtórki Czerwca ’56 w Poznaniu.
„Żołdactwo dało salwy w tłum bezbronnych głodnych ludzi. [..] Hańba władcom w Warszawie” – pisał „głodny obywatel” z Poznania. Robotnik z Ostrowca Świętokrzyskiego dodawał: „Barbarzyńcy! Kiedyś lufy hitlerowców mierzyły do ludności pragnącej niepodległości, dziś zbiry czerwonego faszyzmu mierzą lufy w robotników wołających żywności”. Ludzie nie przebierali w słowach. Reakcję władz porównywano do działań gestapo w obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej. Zadawano pytania o to, jak możliwym jest w socjalizmie strzelać do ludzi, którzy wyciągają ręce po chleb. „Dlaczego nam nasz kochany rząd taką gwiazdkę zgotował” – pytał ironicznie słuchacz z Lublińca. „My chcemy chleba, a nie wojny, my chcemy spokoju” – dramatycznie apelowała słuchaczka ze Szczecina.
Oburzenie i bezsilność obywateli prowadziły do tego, że niektórzy uciekali się do gróźb. W liście podpisanym przez „robotników nie tylko z Wybrzeża” ostrzegano, że jeżeli dalej więzienia będą zapełniane robotnikami, którzy chcieli obniżki cen, to przedstawiciele władzy będą porywani. „Stoczniowcy Szczecina” deklarowali, że chcą faktycznego marksistowsko-leninowskiego kierownictwa partii, a nie reżimu. „Chcemy rzeczywistego socjalizmu! – pisano – Precz z karierowiczami i czerwoną burżuazją!”. Autor listu z Poznania zapowiadał, że „[…] zbliża się kara dla krwawych władców i właścicieli Polski Ludowej”. Pomimo, że podobnie, jak inne i te listy nie były podpisane, to można się domyślać, że stanowiły one pretekst do wszczęcia postępowań przez Służbę Bezpieczeństwa.
Koniec roku i odsunięcie od władzy Władysława Gomułki, którego zastąpił na stanowisku I sekretarza KC PZPR Edward Gierek, tylko częściowo uspokoiło rozgrzane emocje. Niektórzy obawiali się, że może to być wyłącznie kosmetyczna zmiana na szczytach partii i zasypywali Radiokomitet dziesiątkami istotnych pytań. Pytań często retorycznych, pytań na których odpowiedzi chyba nie do końca liczono. Jeden z mieszkańców Gdyni chciał dowiedzieć się, dlaczego wydano rozkaz strzelania do ludzi, dlaczego jeszcze na początku stycznia 1971 r. uczestnicy protestów trzymani byli w więzieniach, dlaczego ofiary Grudnia ’70 grzebane były po kryjomu nocami, wreszcie dlaczego – pomimo zapewnień nowego I sekretarza KC PZPR – w dalszym ciągu obywatele nie słyszą całej prawdy o grudniowej rewolcie.
Listy są problematycznym źródłem historycznym. Należy pamiętać, że zawarte w nich treści są subiektywnym odbiorem rzeczywistości autorów i nie przedstawiają tego „jak było”, tylko „jak widział to autor”. Dlatego też wielokrotnie mamy do czynienia z informacjami poważnie wyolbrzymiającymi skalę zbrodni władzy komunistycznej podczas omawianego przesilenia. Nigdy nie mamy też pewności, czy autor listu jest uczciwy. Nie można też pomijać faktu, że treść zależna jest od adresata. Już w 1937 r. Stefania Skwarczyńska pisała, że odbiorca „jest w pewnym sensie biernym autorem listu”. Treść listu dostosowana jest do tego, kto ten list przeczyta. W wypadku listów z grudnia 1970 r. i stycznia 1971 r. do Radiokomitetu sytuacja staje się jeszcze trudniejsza. Przede wszystkim dlatego, że nie dysponujemy niestety oryginalnym materiałem archiwalnym.
Przytoczone opinie i fragmenty listów pochodzą z przechowywanych w archiwum Telewizji Polskiej S.A. biuletynów. Nie posiadamy dziś kompletnej wiedzy, w jaki sposób te konkretne biuletyny powstały. Nie wiemy, jak duża ilość listów trafiła wówczas do Radiokomitetu. Korespondencja zaprezentowana w biuletynach jest zapewne częścią większej całości. Kto jednak i według jakiego klucza wybrał te konkretne listy, tego już nie wiadomo. Zastosowany język może sugerować, że autorami większości listów byli ludzie dobrze wykształceni, ale ponownie – nie dysponując oryginałami, nie możemy wykluczyć, że listy przed opublikowaniem w biuletynie nie przeszły poważnych prac redakcyjno-edytorskich.
Nie ma jednak powodów i podstaw, żeby sądzić, że może to być materiał w jakikolwiek sposób zafałszowany. Nawet jeżeli jest on niekompletny, nawet jeżeli podlegał on korektom, to bez wątpienia stanowi istotne uzupełnienie ukazujące nastrój ówczesnej epoki. Lektura listów przynosi tragiczny obraz bezsilności najniżej uposażonych Polaków w obliczu zastosowanej podwyżki. Pozwala poznać wiele szczegółów codziennego życia w schyłkowym okresie rządów Władysława Gomułki. Ukazuje również szok i niedowierzanie, które przeradza się w prawdziwy wstrząs po decyzji o krwawym stłumieniu robotniczych protestów. Widzimy również, jak w niektórych wypadkach szczera wiara w dobre intencje przywódców ulatywała błyskawicznie w obliczu bezmyślnych, radykalnych i brutalnych działań władzy.
Paweł Szulc
Źródło: MHP