„Niekiedy wieczorem zaglądam do moich książek […] i zdarza się zawsze, że rozklejam się, że nawet, nawet popłakuję. Niepotrzebnie o tym piszę, ale przed kim się wywnętrzę, jeśli nie przed Tobą?!”, Zygmunt do Celiny, 15 października 1962.
Paweł i Adyna
Oznajmia Nowakowski redaktorowi „Wiadomości” 4 czerwca 1954 roku: „Lecę do Hiszpanii, do Palma, na Majorce. Nie wiem, czy dobrze robię, bo będę tam prawdopodobnie bardzo samotny”. Drugie zdanie kalkuje w liście do Celiny. Dołączy wyjaśnienie: „Pójdą na wycieczkę wszystkie moje oszczędności, jednak muszę gdzieś pojechać, bo już na Anglię patrzeć nie mogę”. Trzyma się szyfru: „Rzecz najgorsza, że biorę z sobą kasetę, sztalugi itd., gdyż trzeba będzie i tam zarabiać”. Samopoczucie? Bagatelizuje, „nienajgorsze, choć, oczywiście są rozmaite przykre objawy przemęczenia, przepalenia, przepicia”. Obiecuje: „Podczas «urlopu» spróbuję prowadzić się lepiej. Zawsze, będąc poza Londynem, robię pauzy”.
Grydzewskiego zapewnia: „Biorę z sobą książkę o Strzeleckim”. Z nieudanych wywczasów przywiezie owoc w postaci szkicu Paweł i Adyna, który szybko wydrukuje mu stary przyjaciel. Czy ten tekst ma na myśli w przesyłce z 25 czerwca, po przyśpieszonym powrocie? Katuje się: „To jest bardzo a bardzo słabe. Nie pogniewam się, jeśli odrzucisz”. A może chodziło o świeży materiał tyczący rozgrywających się przetasowań na scenie emigracyjnej polityki – ostatecznego rozłamu pomiędzy Prezydentem Zaleskim a Generałem Andersem? Jeśli tak, to bieżący materiał „spadł” i nie ma po nim w tygodniku śladu.
Rozczarowanie fiaskiem „zgody narodowej”, (w której budowę angażował się sercem i piórem) nałoży się na nostalgię wzbudzoną obchodzonym hucznie w Londynie jubileuszem czterdziestu pięciu lat pracy scenicznej i czterdziestu literackiej (wystawiono m.in. Gałązkę rozmarynu). Nie bez znaczenia jest kryzys zdrowotny: „Jestem już stary i miewam rozmaite objawy, jak lekarz mówi naczyniowe, a według mnie trochę, trochę apoplektyczne” – dość minorowo żegna „Grydza” przed urlopem. „Wypadki chodzą po ludziach. Gdyby się coś ze mną stało, otwórz załączoną kopertę z listem, w którym Ciebie i [konsula Karola] Poznańskiego proszę o wykonanie pewnych czynności”.
Toteż w niewesołej aurze przystąpi do recenzowania książki Geoffrey’a Rawsona „The Count. A life of Sir Paul Edmunt Strzelecki” („with 40 illustrations and maps, London, William Heinemann, 1954”). Czy to przypływ melancholii pchnie autora do rozdrapania motywu dobrowolnego wygnania i niespełnionej (w sumie – również z woli Pawła) miłości do Adyny? Czy od razu uderzą go analogie? I on – „był człowiekiem bezinteresownym, ofiarnym, o małych wymaganiach osobistych”, i on – „kochał się z wzajemnością”, i on – utrzymuje kontakt z dalekim obiektem miłości, pisząc doń „konspiracyjnie”.
Biurko, zegar, empirowe lichtarze
A może cytując listy Pawła Strzeleckiego do Adyny Turno („Tylko mnie kochaj i myśl o mnie. Jak mnie, tak i Ciebie nic nie zmieni… Żegnaj, aniele. Niech Bóg cię chroni!”) śle je tak naprawdę prosto do Krakowa? Przecież: „Ta niezwykła miłość, mianowicie miłość sposobem korespondencyjnym, trwa”. Lecz nieuniknienie „czas ma swoje prawa i miłość powoli zaczyna wyparowywać”. W końcu: „Zjadły ją mole”. Czy przywoła własny, przeszły dramat twierdząc sucho, że Strzelecki dał Adynie „carte blanche, oświadczając wyraźnie, może aż nadto wyraźnie, że nie ma nic przeciw temu, by znalazła sobie męża”? „Nie skorzystała. Zapewne zwiędła”.
W szczególnym wątku wybije różnica. Paweł deklaruje: „Kocham nieszczęsną moją ojczyznę i gotów jestem poświęcić dla niej wiele z wyjątkiem Ciebie i mej miłości”. Zygmunt przeciwnie – swe osobiste, elementarne uczucie składa właśnie na ołtarzu narodowych zadań. Wprawdzie komentuje sytuację Strzeleckiego: „Zdaje się Polak o Polsce zapomnieć nie potrafi, choćby się zawziął, choćby zakamieniała w nim uraza”, nie może wyrokować jak on, że: „Wszystko, co pamięć wyniosła z Polski, to gorycz, ból i zmartwienie”. Gromadzi najpozytywniejszą selekcję rodzimych memuarów, co rusz dając ich efektowne przejawy. Wybiera wszelako rywalkę. Ach, gdyby tylko chciał wrócić…
Kwiaty na dworcu od krakowskiej dziatwy; kierezje, pawie pióra! Wykupienie z pomocą dbałego o literatów ludowego państwa (sprzedanej pochopnie) willi na Cichym Kąciku. Przystać by musiał ledwie na warunek nie nazywania jej „Pod Rozmarynem” – na pamiątkę starego, legionowego przeboju. Nie parłby go grać, a skupił się na zebraniu rozproszonych rzeczy. Wie, że wszystkie „rozdrapali jacyś zupełnie obcy ludzie”, wie, że „książki dostały się w rozmaite ręce”, ale biurkiem wciąż „«opiekuje się» jakaś nieznana mi […] pani”. Nie trzeba, naprawdę nie „trzeba na wszystkim postawić krzyżyk”! I powierzać w 1963 roku Celinie wyprzedaż resztki dobytku – zegara, empirowych lichtarzy.
Czekają wznowienia neutralnej beletrystyki i odsiewu felietonów, dla szkół – obowiązkowe lektury; czytelnicy, festyny, autografy. Przemowy, których jest mistrzem. Reportaż Niemcy à la minute z 1933 roku w masowych nakładach zalec może kioski, wprzęgnięty w antygermańską manię i może, może cytowany przez samego Gomułkę? Wszak przypomni Celinie w 1957 roku, po wizycie w Wolnej Europie: „W Monachium byłem ostatni raz podczas przewrotu hitlerowskiego, więc w marcu 1933. Ciągle wydaje mi się, że upiór Hitlera krąży nad tym miastem”. Czeka na Zygmunta rozesłany czerwony i miękki kobierzec z Cepelii, ten sam co na Kuncewiczową, Wańkowicza, Cata… Nie skorzystał. Czy zwiądł?
Słaby kaszel
Znajdzie jeszcze jedno powinowactwo. Paweł w „testamencie wyprasza sobie stanowczo «pomnik albo nagrobek, albo jakikolwiek znak, chrześcijański czy pogański, który by zdradzał miejsce […] spoczynku”: „Albowiem śmierć jest zapomnieniem, a czas nie szanuje niczego, zatem grób, pokryty trawą, nieznany nikomu jest najbardziej logiczny i najbardziej pożądany»”. Czyżby wyrażał tym autor szkicu najszczersze wyznanie, na które go już nie stać? Według Leopolda Kielanowskiego polecił, aby popioły, o ile nie da się ich pochować na cmentarzu Rakowickim obok matki, „wrzucić do morza jak najdalej od brzegów Anglii”. Może zdawał sobie sprawę z beznadziejności takich żądań? „Wbrew testamentowi Strzeleckiego pochowano w grobie, na którym było jego nazwisko”.
W 1968 roku prochy Nowakowskiego przeniesiono na Rakowice. Niedane było Celinie i Zygmuntowi to, co Adynie i Pawłowi: „Kochankowie korespondencyjni spotkali się raz jeden, ale nie w Polsce […] na gruncie neutralnym, w Genewie. Spotkali się, ten Filemon już i ta już Baucyda, właściwie dziad i baba, ona kaszląca i słaba, on skurczony we dwoje. Nie mieli sobie prawdopodobnie nic do powiedzenia. Mutatis mutandis to spotkanie ich […] przypomina chwilę, gdy Słowacki spotkał się z matką po latach i gdy także nie mieli sobie nic do powiedzenia. Słowacki wypisał się całkowicie w listach”. Nie oprzemy się wrażeniu, że wizja obu scen naszła erudytę przy roztrząsaniu szans na zmianę własnego losu.
Po litanii zaskakujących zadań, jakich musiała się podjąć, by przeżyć podczas pierwszej okupacji składa Celina w 1946 roku ślubowanie: „Ale i tak wytrzymam, jeśli dotąd wytrzymałam – i jeśli w ogóle czegokolwiek jeszcze mogę pragnąć – to tylko zobaczenia jeszcze przed śmiercią Ciebie”. Jedenaście lat później, po pierwszej rozmowie telefonicznej, wpadnie Zygmunt w zadumę: „Minął tak ogromnie długi czas! Ileśmy przeżyli! Ile nawłóczyłem się po świecie, zawsze tęskniąc za tym, co zostało w Polsce! Ach, nie wiesz, co to jest wygnanie i uczucie, że wszystko dookoła takie obce, takie cudze, takie obojętne. Wrogości tu nie odczuwam, ale obcość mnie gniecie”.
O ile przyjazd Nowakowskiego do PRL nie wchodził w rachubę, o tyle istniał nadal „grunt neutralny”, albo... Odpowiada Celinie w 1959 roku: „Piszesz, że chciałabyś mnie odwiedzić”, ale czujemy, że chodzi o przyjazd na stałe. Westchnie: „Och, jak by to było dobrze!”. A jednak: „Ja zaprosić Cię nie mogę, bo – piszę to całkiem otwarcie! – nie stać mnie na to. Po wtóre, bałbym się dla Ciebie tego ryzyka. Przecież moje dochody wiszą w powietrzu, pewnego dnia trzasnę, przestanę pisać, a wtedy zostałabyś w obcym kraju, bez niczyjej pomocy, zdana na samą siebie. Nie egoizm dyktuje mi te słowa, ale obawa o Ciebie. Przecież ja tu jestem jak palec, przecież na świecie mam tylko Ciebie, nikogo więcej”.
Gloomy Sundays. Epilog
„Wczoraj wróciłem do Londynu, skróciwszy mój pobyt na Majorce o tydzień – donosił Celinie w niedzielę, 20 czerwca 1954 roku – „Już nigdy nie wybiorę się w świat sam, a ponieważ nie mam nikogo, kto by mi dokądkolwiek mógł towarzyszyć i czyje towarzystwo byłoby dla mnie przyjemne, zatem rezygnuję z podróży na amen. Nie wypocząłem ani trochę, przeciwnie, wróciłem bardziej zmęczony […]. Myślałem, że po powrocie zastanę list Pani, a tymczasem spotkał mnie zawód. Dlaczego? Proszę koniecznie pisać jak najczęściej”. Identyczne wezwanie opatrzy przed urlopem zwierzeniem: „Bardzo jestem samotny”. Ileż razy powtarza słowa z 1951 roku: „Proszę o pamięć. Jestem bardzo a bardzo samotny”?
Celina, 7 lipca 1953 roku: „[…] w ogóle życie towarzyskie zupełnie ustało. Dziś na przykład: niedziela, ładna pogoda a ja siedzę cały dzień samiutka w całym domu i bardzo mi smutno”. Zygmunt, 17 października: „Nigdzie, absolutnie nigdzie nie bywam, pracując dużo, choć niezbyt produktywnie”. Ani jedno, ni drugie nie jest do końca prawdą. Choćby ponad pół tysiąca radiowych audycji to wielki punkt w dorobku ostatniej życia dekady. Kogoś tam spotykał, niemniej ucieczka w harówkę stanie się druga naturą. W 1953 roku zasłania się: „Jestem okropnie zmęczony pracą, a wiem, że wypoczynek położyłby mnie na cztery łopatki. Nie potrafiłbym żyć bez roboty. No, ale trzy¬mam się jeszcze jako tako, a ludzie mówią, że «świetnie» wyglądam”. Nie wierzył.
Po trzech latach sarka: „Co gorsza, przytłoczony codzienną orką, nie zdobędę się już nigdy na żaden większy, porządny obraz, który wymaga skupienia, choćby na przeciąg miesiąca”. Pocztówkę, o której wspomina w przedostatnim (nie ostatnim, jak stoi w biografii!) felietonie datuje Celina 31 lipca 1963 roku. Po dwóch tygodniach w druku ukażą się słowa: „A ta studzienka, z której piją gołębie od Panny Marii, naprawdę jest bardzo ładna”. Była wtedy nowa. „Fotografię przysłała mi jakaś litościwa dusza do kliniki […] a myślę sobie, że gdybym napił się tej wody, może bym podskoczył jeszcze…”. Jeszcze jeden „odcinek” pt. Telewizja i teatr ogłosi w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” 22 sierpnia. Podskoczył!
***
Widzimy nadbrzeże w Casablance, do którego przybił „Kościuszko”, rok 1930, 1931? Kiedy to „jakiś młody człowiek, stojący na molo, począł gorąco witać uczestników wycieczki. Ściskał ze wzruszeniem dłonie bladego i chwiejącego się ministra Kwiatkowskiego, po czym z entuzjazmem podbiegł w stronę Nowakowskiego i Magdaleny.
– Nazywam się Mrozowski. Jestem tutejszym lekarzem. Jakże się szalenie cieszę z przybycia rodaków!
Nowakowski zbył go jakimś obojętnym słowem, ale Madzi spodobał się ten elegancki brunecik, trochę fryzjerczyk, ale i tak podobniejszy do mężczyzn niż jej współtowarzysze podróży”. W jej oczach Zygmunt nie przypomina faceta… Czy dlatego, że nie jest nią zainteresowany? Czy bierze wtedy Celinę pod rękę i idą bulwarem w swoją stronę? Czy Magdalena Samozwaniec w Marii i Magdalenie bała się ujawnić obecność Otowskiej, żyjącej w Krakowie a nie w dalekim Londynie? Może tląca się podglebnie w połowie lat pięćdziesiątych opinia wymusiła środowiskową dyskrecję? Czy dowiemy się kiedykolwiek, jak było naprawdę?
Źródła:
Listy do M. Grydzewskiego, Archiwum Emigracji w Toruniu, AE AW/CCXXVII/5; L. Kielanowski, Pan Zygmunt, „Wiadomości” 1974, nr 19 (1468), 19 maja; P. Chojnacki, Reemigrejtan. KIEDY ZYGMUNT NOWAKOWSKI WRÓCI WRESZCIE DO KRAKOWA?!, Kraków 2012; M. Samozwaniec, Maria i Magdalena, t. 2, Szczecin 1987 oraz teksty Z. Nowakowskiego, Paweł i Adyna, „Wiadomości” 1954, nr 30 (434), 25 lipca i Wspólny rynek, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 15 sierpnia 1963.
Autor: Paweł Chojnacki
Źródło: Muzeum Historii Polski
Szósty specjalny odcinek drugiej serii cyklu serii ukaże się w Wigilię w portalu Dzieje.pl w zakładce „Artykuły historyczne”.