Dobrze się stało, że pośród rozmaitych form obchodów jubileuszowych dni wolności pojawiła się książka, która wypełnia kilka białych plam i drugiej strony medalu ważnych wydarzeń z najnowszej historii Polski, których konsekwencje – dobre i złe – przeżywamy obecnie. Książka, o której mowa, była w zamyśle książką o człowieku – jednym z legend „Solidarności” – Andrzeju Słowiku.
Nie znalazłam go pośród gości ostatnich licznych zgromadzeń, nie przedzierał się pod oko kamery, nie przepychał do celebryckich kręgów i od dawna stronił od publicznych wypowiedzi. Powrócił do MPK, własnego matecznika, by dopracować do emerytury. Rozmowa Jarosława Warzechy z Andrzejem Słowikiem nie ma jednak nic z sentymentalnych wspominków okraszonych bohaterską anegdotą. Jest prezentacją sylwetki człowieka, który nie tylko był świadkiem historii, ale zarazem tę historię współtworzył i miał poczucie ogromnej odpowiedzialności za swoje działania.
Małgorzata Bartyzel: Rozmowa Jarosława Warzechy z Andrzejem Słowikiem nie ma jednak nic z sentymentalnych wspominków okraszonych bohaterską anegdotą. Jest prezentacją sylwetki człowieka, który nie tylko był świadkiem historii, ale zarazem tę historię współtworzył i miał poczucie ogromnej odpowiedzialności za swoje działania.
Mówimy o człowieku, który był w pewnym stopniu kontestatorem głównego, Wałęsowskiego nurtu „Solidarności” z jednej strony i zwolennikiem zachowania jego jedności z drugiej strony. Książka pokazuje wiele znanych już zdarzeń, czy częściej rezultatów zdarzeń, z nieco innej perspektywy niż znane dotychczas wersje wydarzeń i wyjaśnia parę niezrozumiałych, nie tylko dla mnie, decyzji związanych z przemianami ustrojowymi lat 80-tych i 90-tych. Dobrze, że znakomita pamięć Andrzeja Słowika została uzupełniona zapiskami, notatkami i drobnymi uzupełnieniami dokumentów i zdjęć z tamtych lat. Dobrze też, że opowiadający swoją historię przywódca związkowy, który najlepiej czuł się za kierownicą miejskiego autobusu, a przyszło mu przewodzić regionem łódzkim i współdecydować o losach 10–milionowego związku, miał wciąż poczucie swoich ograniczeń i możliwości oraz ogromną determinację, by nieustannie się dokształcać. Nigdy nie miał aspiracji stricte politycznych, ale miał charyzmę, więc jego liderowanie było naturalne, choć do pewnego momentu, jak to sam określa, amatorskie.
Niechętni bohaterowi książki oponenci usiłowali go niekiedy sprowadzać do roli wykonawcy dyrektyw eksperckich, którzy wiedzą lepiej, mają lepsze kontakty po obu stronach barykady. Czasami także starano się zdyskredytować bądź wyeliminować z gry, z próbami zastąpienia autentycznego przywódcy i organizatora łódzkiego strajku 1980 r. i lidera związku kimś bardziej spolegliwym. Nie było to łatwe. Wielu nie zdawało sobie sprawy, że Andrzej Słowik to człowiek silnego charakteru, mocnego ducha i systematycznego treningu. Pewnie jego wczesna kariera sportowa w kolarstwie i doświadczenia w wojsku i w pracy, także te skażone socjalistycznymi organizacjami, pozwoliły mu wypracować taki model organizacji pracy własnej i współtworzenia organizacyjnego otoczenia, że potrafił szybko zdyscyplinować nowo powstający, na fali wielkich emocji, ruch społeczny i związkowy w trwalszą strukturę.
Zaczął to budować wspierając się bezpośrednio ludźmi zaufanymi z MPK, przedstawicielami największych zakładów, ale także intelektualistami dobrze zorientowanymi na sprawy organizacyjne, związkowe, publiczne. W ten sposób w otoczeniu przewodniczącego znaleźli się Grzegorz Palka z Politechniki Łódzkiej i Jerzy Kropiwnicki z Uniwersytetu Łódzkiego. Naturalnym zapleczem w tej nowej sytuacji politycznej PRL byli ludzie z różnych odłamów opozycji w tym Ruchu Młodej Polski, Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Komitetu Obrony Robotników. Jak się potem okazało, bliżej było mu do RMP i ROBCiA.
Początkowo powody były pozaideowe. Słowik nie chciał, by związek się upolityczniał, by stał się zalążkiem jakiejś partii czy grupy interesu. Potrzebował sam rozpoznać i zrozumieć różnice ideowe i polityczne w tym zapleczu, by coraz swobodniej poruszać się w kierowaniu regionem i współdecydować o wielkiej ogólnopolskiej organizacji. Potrzebował wiedzy i doświadczenia ludzi z różnych środowisk politycznych, nie zaś ich kierowania zza pleców. Nie nadawał się na marionetkę. Ze strony niektórych działaczy i ekspertów KOR-u odczuwał natomiast presję i wolę narzucania kierunku. Myślał zresztą, że po pierwszej kadencji przewodniczącego w regionie i członka prezydium Komisji Krajowej wróci do swojego autobusu. Tymczasem jednak ponosił odpowiedzialność za przywództwo i w miarę rozwoju wydarzeń miał poczucie, że „to jest dla niego za wielkie”.
Małgorzata Bartyzel: Słowik myślał, że po pierwszej kadencji przewodniczącego w regionie i członka prezydium Komisji Krajowej wróci do swojego autobusu. Tymczasem jednak ponosił odpowiedzialność za przywództwo i w miarę rozwoju wydarzeń miał poczucie, że „to jest dla niego za wielkie”.
Koncentrował się na problemach związkowych, których z dnia na dzień przyrastało w pogłębiającym się kryzysie komunizmu. Poznawał wiele znanych osób, prowadził negocjacje i rozmowy. Opisuje te najbardziej newralgiczne, notuje spostrzeżenia i zachowania innych znanych przywódców i ekspertów, z których roli i powiązań w całym układzie nie wszyscy zdawali sobie sprawę, a które jego samego dziwiły lub niepokoiły. Najwięcej jego własnych znaków zapytania powstało w opisywanych sytuacjach przy nazwiskach Geremka, Edelmana, Wielowieyskiego, Siła-Nowickiego. Próbował rozwikłać logikę tych zachowań i ich bezpośredni wpływ na działania związku. Miał też sieć własnych kontaktów i spostrzeżeń i rozwijającą się listę lektur do uzupełnienia. Budował własne, nie tyle zaplecze co umocowania strukturalne. Udało mu się przed stanem wojennym uczestniczyć w kilku ważnych spotkaniach i konferencjach międzynarodowych, co zaowocowało później trwalszymi kontaktami na polu międzynarodowym, które miało być zmonopolizowane przez inne grupy wpływów.
Opisy spotkań i rozmów kształtującej się pierwszej „Solidarności”, wstępne rozeznanie co do opcji i różnic, strefy wpływów, próby opanowania najniebezpieczniejszych sytuacji, pierwsze doświadczenia nielojalności i presji, pierwsze zadziwienia – te zjawiska towarzyszyły Słowikowi do stanu wojennego. Kolejny etap to więzienie, które prócz opisu sytuacyjnego wskazuje też na systematyczność pracy bohatera książki, zestawy lektur, naukę języków, poziom dyskusji i rozwój zainteresowań. Interesujący wydaje się epizod związany z kontaktami podczas przepustki uzyskanej na pogrzeb ojca.
Wyjście z więzienia po drugiej amnestii w 1984 r. Słowik usiłuje odtworzyć kontakty związkowe na szczeblu ogólnopolskim, ale otrzymuje dużo sprzecznych lub niejasnych informacji. Postanawia, po wstępnych uzgodnieniach z Kropiwnickim i informacji dla TKK, nielegalnie wyjechać za granicę (w obie strony, w przeciwieństwie do wcześniejszych nacisków ze strony SB, by przyjął paszport legalny w jedną stronę). Ma zamiar spotkać się z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, by przekonać się o Jego ocenie kontynuacji „Solidarności”; z centralami związkowymi różnych opcji, których liderów już poznał wcześniej w tym dwu ważnych ośrodków: Międzynarodowej Konferencji Wolnych Związków Zawodowych i Światowej Konfederacji Pracy. Wyjazd doszedł do skutku. Nawet żona i rodzina nie wiedziała gdzie zniknął na czas dłuższy wychodząc po chleb.
Małgorzata Bartyzel: Słowik zabiegał o jedność całego związku przy wewnętrznej różnorodności nurtów i przekonań. Dążył do wyrzucenia partii politycznych z zakładów pracy. To oczywiście dotyczyło w pierwszym rzędzie PZPR, ale dotykało także problemu oddzielania pracy, spraw związkowych od bezpośrednich działań i presji politycznych.
Rozmowy z centralami związkowymi dotyczyły afiliacji „Solidarności” do struktur międzynarodowych.
Następował w kraju coraz większy rozdźwięk pomiędzy TKK a Grupą Roboczą, z którą związany był Andrzej Słowik. Mimo rozbieżności zabiegał o jedność całego związku przy wewnętrznej różnorodności nurtów i przekonań. Dążył do wyrzucenia partii politycznych z zakładów pracy. To oczywiście dotyczyło w pierwszym rzędzie PZPR, ale dotykało także problemu oddzielania pracy, spraw związkowych od bezpośrednich działań i presji politycznych.
Nie zapraszano go do Okrągłego Stołu. Był z natury spoza układu. Po przełomie 1989 znów został przewodniczącym Zarządu Regionu Łódzkiego. Potem było ministerstwo, MPK, Australia, MPK. Z własnym bagażem doświadczeń, wiedzą i nabytym doświadczeniem, nieustannie pozaukładowy Andrzej Słowik jest wciąż traktowany, jak w PRL, jako groźna ekstrema.
Książka Jarosława Warzechy jest tak skonstruowana, że czyta się ją fragmentami jak dobry kryminał, choć to tylko rozmowy, strzępki notatek i dokumentów. Celowo więc nie wchodzę w intrygujące szczegóły zdarzeń, bo warto pozostawić czytelnikowi fascynujące, a niekiedy ciemne odkrycia z naszej najnowszej historii.
Jarosław Warzecha, „Nie kracz, Słowik, nie kracz (Rozmowy z Andrzejem Słowikiem)”, Warszawa 2014
Małgorzata Bartyzel
Źródło: Muzeum Historii Polski