Strajki z lata (szczególnie z drugiej połowy sierpnia) 1980 r. były jednym z głównych tematów, którymi zajmowali się zachodni polityce, dziennikarze, związkowcy, a nawet bankierzy i biznesmeni. Ich reakcje były zróżnicowane – od otwartego poparcia ze strony działaczy związkowych (niezależnie od ich orientacji politycznej), poprzez zazwyczaj umiarkowane reakcje polityków, aż po nerwowość inwestorów zaniepokojonych protestami w PRL zagrażającymi powodzeniu ich interesów.
Niewątpliwie od sierpnia 1980 r. wydarzenia w Polsce – najpierw protesty robotnicze, a potem działająca w ich wyniku NSZZ „Solidarność” – znalazły się w centrum zainteresowania całego praktycznie świata. Przejawem tego były m.in. liczne telegramy solidarnościowe przesyłane przez rozmaite organizacje międzynarodowe do strajkujących. Sytuację w naszym kraju pilnie śledzili dziennikarze zachodni, a za ich pośrednictwem zainteresowani tym tematem widzowie telewizji, słuchacze radia, czy czytelnicy gazet. „Wszystkie inne wydarzenie w globalnej polityce światowej w szwedzkich środkach [masowego przekazu – GM] zeszły na wtórne pozycje, a Polska prowadzi prym” informowali 24 sierpnia funkcjonariusze wywiadu ze Sztokholmu. I nie był to wyjątek, lecz norma. W PRL byli w tym czasie przedstawiciele większości liczących się mediów - strajk w Stoczni Gdańskiej miało śledzić na miejscu około 200 żurnalistów zachodnich.
Postawy przywódców poszczególnych państw były zróżnicowane. Wpływały na to zarówno uwarunkowania wewnętrzne (np. w przypadku RFN zbliżające się wybory parlamentarne), jak i zewnętrzne (zwłaszcza obawy, co do przyszłości polityki odprężenia). Do tych ostatnich należała również ewentualna interwencja sowiecka w Polsce. Nic zatem dziwnego, że np. Stany Zjednoczone podjęły decyzję o umiarkowanym reagowaniu na rozwój wydarzeń w naszym kraju. Zgodnie z tą strategią Departament Stanu zapewnił (18 sierpnia) ambasadę PRL w Waszyngtonie, że uważa strajki za „sprawy wewnętrzne PRL i rządu polskiego”. Takie też było oficjalne stanowisko USA. Nieoficjalnie jednak prezydent Jimmy Carter (w liście do przywódców Anglii, Francji i RFN z 27 sierpnia) poparł dążenia strajkujących. Proponował też przyjęcie przez te kraje jednolitego stanowiska w przypadku sowieckiej interwencji, której oczywiście chciał uniknąć (m.in. nie dając do niej pretekstu poprzez nieingerencję w wewnętrzny sprawy PRL).
We Francji przeważała obawa przed naruszeniem atmosfery detente. Wyrazem tego był fakt, że prezydent Valéry Giscard d’Estaing zamierzał, niezależnie od rozwoju wydarzeń w Polsce, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami we wrześniu 1980 r. przyjechać do Warszawy. Największym chyba problemem sytuacja w PRL była dla władz RFN. W związku z eskalacją protestów w ostatniej chwili została odwołana planowana na 19 sierpnia wizyta I sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka w Bonn. Jednocześnie prezydent RFN Helmut Schmidt odwołał wizytę w NRD. Podstawową tego przyczyną było usztywnienie stanowiska wschodnioniemieckiego przywódcy Ericha Honeckera, ale nie bez znaczenia był też rozwój wydarzeń w naszym kraju. Przywódcy rządzącej socjaldemokratycznej SPD obawiali się, że rozwój wydarzeń w PRL pogorszy ich wynik w nadchodzących wyborach parlamentarnych w październiku 1980 r. na rzecz chrześcijańskiej CDU. W tej sytuacji Schmidt, wyrażający prywatnie sympatię do poczynań robotników, postawił na Realpolitik i ostrożność w oficjalnych reakcjach. Również powściągliwie na strajki zareagowała Wielka Brytania. Efektem tego było np. to, że premier Margaret Thatcher nie zgodziła się na zwołanie sesji parlamentarnej poświęconej sytuacji w Polsce, a także poleciła swym kolegom z Partii Konserwatywnej powstrzymanie się od wystąpień, „które nie sprzyjają stabilizacji”.
Grzegorz Majchrzak: Od ostrożnej polityki były też wyjątki. I to, co ciekawe, ze strony polityków lewicowych, w tym komunistycznych. Tak było np. we Włoszech, gdzie socjaliści i socjaldemokraci, a nawet komuniści otwarcie opowiadali się po stronie strajkujących robotników. Jeszcze dalej poszli komuniści włoscy i hiszpańscy.
Od tej ostrożnej polityki były też wyjątki. I to, co ciekawe, ze strony polityków lewicowych, w tym komunistycznych. Tak było np. we Włoszech, gdzie socjaliści i socjaldemokraci, a nawet komuniści otwarcie opowiadali się po stronie strajkujących robotników. Jak informowały 24 sierpnia peerelowskie władze MSW: „Socjaliści i socjaldemokraci włoscy – podobnie jak w innych krajach zachodnich – dążą do nadania wydarzeniom w Polsce charakteru międzynarodowego […] poprzez wysuwanie wobec Międzynarodówki Socjalistycznej, Parlamentu Europejskiego i agend EWG postulatów, aby w swoich pracach instytucje te postawiły >>sprawę polską<< na porządku dnia”. Przedstawiciele tych partii popierali również zorganizowanie w połowie września przez Parlament Europejski oficjalnej debaty na temat wydarzeń w PRL.
Jeszcze dalej poszli komuniści włoscy i hiszpańscy. Otóż 18 sierpnia 1980 r. na chorwackiej (wtedy jugosłowiańskiej) wyspie Brioni spotkali się i przyjęli wspólne stanowisko dot. sytuacji w Polsce Enrico Berlinguer (sekretarz generalny Włoskiej Partii Komunistycznej), Santiago Carillo (stojący na czele Komunistycznej Partii Hiszpanii) oraz dwaj przedstawiciele kierownictwa Związku Komunistów Jugosławii (Stane Dolanc i Aleksander Grlićkov). Jak ostrzegali: „stłumienie siłą, przez rządy krajów socjalistycznych, ruchu rewindykacji społecznych, miałoby katastrofalne konsekwencje dla całego ruchu komunistycznego”. Podkreślali przy tym, że jeśli PZPR będzie potrafiła we własnym zakresie i bez rozlewu krwi rozwiązać zaistniały kryzys, to „wypracuje doświadczenie o znaczeniu historycznym dla partii komunistycznych”. Jak bowiem zauważali państwa socjalistyczne zrzeszone w Radzie Wzajemnej Pomocy Gospodarczej „nie są i nie będą wolne od strajków” i dlatego też „należy wypracować negocjacyjne metody rozwiązania tej kwestii”. Wspólna taktyka tych trzech partii w sprawie robotniczych protestów w PRL miała polegać z jednej strony na „akcentowaniu pod adresem ZSRR, że wydarzenia zachodzące w Polsce mają charakter wewnętrzny” a także, iż „wszelkie zewnętrzne działania są dla ruchu komunistycznego wykluczone”. Z drugiej zaś na ostrzeganiu rządów państw zachodnich przed instrumentalnym wykorzystywaniem polskiej opozycji „dla rozkręcania napięć wewnętrznych PRL.
Wobec strajków w PRL bezczynny nie pozostał również Pakt Północnoatlantycki. W siedzibie NATO, Brukseli powołano specjalną grupę z zadaniem stałego śledzenia i analizowania rozwoju sytuacji w Polsce. Kwestię reagowania na wydarzenia w PRL omawiano 20 sierpnia 1980 r. podczas spotkania szefów stałych misji dyplomatycznych akredytowanych przy Sekretariacie Generalnym NATO. Postawiono (wbrew „jastrzębiom”), że należy zachować stanowisko umiarkowane i unikać kroków zaostrzających sytuację w Polsce. Według ustaleń peerelowskiego wywiadu NATO zakładało „dyskretne poparcie dla żądań opozycji, zniechęcanie ZSRR do interwencji poprzez akcentowanie wewnętrznego charakteru wydarzeń oraz mobilizację społeczeństw zachodnich do akcji protestacyjnych na wypadek niekorzystnego – z punktu widzenia NATO – rozwoju sytuacji w PRL”.
Protestujących polskich robotników popierały (niezależnie od „barw politycznych”) zachodnie związki zawodowe. Oczywiście te poparcie przybierało różne formy – najczęściej oświadczeń i listów, wsparcia finansowego czy wysyłania do protestujących swych przedstawicieli. Nie sposób też nie wspomnieć w tym miejscu o akcji dokerów amerykańskich, którzy (w ramach solidarności ze strajkującymi robotnikami Wybrzeża) w Nowym Jorku i innych portach amerykańskich prowadzili akcję bojkotu polskich statków. Podobne przypadki miały też występować w RFN i Finlandii.
Bezczynne nie pozostawały również międzynarodowe organizacje walczące o przestrzeganie praw człowieka na świecie. I tak np. sekretarz generalny „Amnesty International” wysłał 21 sierpnia teleks do polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości z żądaniem uwolnienia Jacka Kuronia, Adama Michnika i innych osób „aktywnych w przekazywaniu informacji na temat strajków w Polsce”. Tak na marginesie w raportach peerelowskiego wywiadu można znaleźć nawet dane o stosunku do protestów „lobby żydowskiego” w USA. Jak informowało na tej postawie rządzących MSW: „w przypadku zastosowania represji (podobnie jak w latach 1970 i 1976) Żydzi oraz inne grupy nacisku w Stanach Zjednoczonych wywrą presję na administrację amerykańską w kierunku ograniczenia współpracy gospodarczej (zwłaszcza handlowo-kredytowej) z Polską oraz podjęcia przez delegację USA w Madrycie ostrej krytyki PRL w kontekście naruszania praw człowieka”.
Z kolei w kręgach finansowych zapanował niepokój odnośnie „perspektyw polskich możliwości płatniczych”. W efekcie wobec niektórych banków zachodnich (np. Lloyds Bank) biznesmeni (eksporterzy do PRL) występowali z żądaniem „udzielenia gwarancji na otrzymanie zapłaty od Banku Handlowego”, oferując w zamian prowizje w wysokości 0,5 – 1% od swych transakcji. Ponadto zaczęło brakować chętnych na weksle oferowane przez polskie przedsiębiorstwa handlu zagranicznego za pośrednictwem Banku Handlowego. Zdarzały się też, w RFN, przypadki odwoływania przez biura podróży wycieczek do PRL. Ewidentnie, więc polskie strajki były przeszkodą dla zachodniego biznesu, który (podobnie jak większość obserwatorów) odetchnął z ulgą po podpisaniu porozumień sierpniowych.
Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski