"Jeżeli ktoś urodził się pod zaborami w 1915 roku, to wzrastał, uczył się już w niepodległej Polsce, a gdy wybuchła II wojna najczęściej zakładał rodzinę i pracował, wchodził w Polskę Ludową po trzydziestce, a gdy dochodził do wolnej Polski w 1989 roku miał już dobrze po 70. A co jak się dożywa setki w pełni sił życiowych i twórczych…? To się tak wiele przeżyło i widziało. Bogate jest życie staruszki. Wszystko się przy mnie zmieniło" – mówi o sobie Danuta Szaflarska.
Szaflarska urodziła się 6 lutego 1915 roku we wsi Kosarzyska w pobliżu Piwnicznej (dziś tuż przy samej granicy ze Słowacją). Nadal pracuje jako aktorka i to na etacie. Pochodzi z rodziny inteligenckiej, w Kosarzyskach ojciec był nauczycielem, a matka pięknie grała na fortepianie. Jako dziecko chodziła boso i mówiła po góralsku jak jej koleżanki z chłopskich domów. Dopiero przeprowadzka do Nowego Sącza i uczęszczanie do tamtejszego gimnazjum nałożyło niemiły obowiązek chodzenia w butach. Potem była szkoła teatralna w Warszawie, naznaczona siłą charakteru i talentu Aleksandra Zelwerowicza, wielkiego aktora i wymagającego nauczyciela, który powiedział kiedyś Szaflarskiej: ma Pani za małe oczy jak na aktorkę. I wreszcie pierwsza praca: wyjazd do Wilna do Teatru na Pohulance. 17 września 1939 roku do miasta wkroczyli sowieci. W teatrze podczas przedstawienia wybuchła panika, ale aktorzy dograli do końca spektakl - farsę „Zielone lata” - dla… trzech widzów. Następnego dnia w Wilnie żadna z pań nie nosiła już na ulicy kapelusza, wszystkie założyły chustki i nie było już pań. A ponadto? "Na ulicy zobaczyłam oficera sowieckiego pchającego wózek z dzieckiem. Nie do pomyślenia taki widok w Polsce, aby polski oficer…" – mówi pani Danuta w filmie „Inny świat” Doroty Kędzierzawskiej.
Wojna prawdziwa
Z Warszawy, w asyście bomb i wystrzałów, w stronę Wilna, do córki jechała pani Szaflarska. Wiozła córce…dowód osobisty, który Danusia zapomniała wziąć z Warszawy. A dowód mógł być potrzebny. W Wilnie aktorka dowiedziała się o śmierci na froncie młodszego, ukochanego brata. W filmowej spowiedzi mówi: "wzięłam ze sobą z Warszawy na pamiątkę jego szalik i pas harcerski. Wiedziałam, że zginie".
"Nikt z moich najbliższych, którzy byli blisko mnie nie zginął ani nawet nie został lekko ranny. Trudno mi jednak zrozumieć, jak można było przetrwać te 63 dni powstańczej gehenny" – mówiła Szaflarska w jednym z nielicznych wywiadów.
Tymczasem od dowodu bardziej potrzebna była teraz kromka chleba. Potem był powrót do poranionej Warszawy i pierwszy ślub z pianistą Janem Ekierem, słynnym później wydawcą dzieł Chopina. Nie przerwał grać domowego koncertu, gdy do mieszkania wpadł pocisk. Tak zaczynało się, być może, znieczulenie na codzienne tragedie, które spadną na wszystkich podczas powstania. Przelatujące koło głowy kule nie robiły wrażenia. "Tak ładnie grały – mówi Szaflarska. Kiedy znieczulenie na śmierć przyszło naprawdę? Chyba wtedy jak usiedliśmy uciekając przed ostrzałem na czyimś grobie i ktoś opowiadał dowcip". Zabici ludzie, wokoło ruiny i pożary. Od tej najbliżej płonącej do nierozwalonego jeszcze mieszkania Szaflarskich dochodziło ciepło tak duże, że na balkonie można było rozwiesić przeprane - w zdobytej cudem wodzie – pieluchy. "Nikt z moich najbliższych, którzy byli blisko mnie nie zginął ani nawet nie został lekko ranny. Trudno mi jednak zrozumieć, jak można było przetrwać te 63 dni powstańczej gehenny" – mówiła Szaflarska w jednym z nielicznych wywiadów.
W filmie Kędzierzawskiej aktorka często uśmiecha się lub po prostu śmieje. Raz tylko przerywa monolog, bo zaczyna płakać. To wówczas, gdy wzrusza się na wspomnienie bezinteresownej pomocy, jakiej udzielili uchodźcom z Warszawy mieszkańcy małopolskiej Bochni. Tam były ziemniaki i kapusta i chleb. I posłane łóżka. Szaflarska z rodziną nie śmieli się do nich położyć, żeby nie zostawić po sobie wszy. Spędzili kilka nocy na podłodze, ale gospodarze nie zgodzili się, aby było bez pościeli.
Wojna skończyła się w niby spokojnym Krakowie. Niby, bo i tu wciąż nie było bezpiecznie. Nie spadały pociski, ale wciąż były łapanki, aresztowania. Szaflarska z dzieckiem na rękach, bez żadnych dokumentów, cudem uniknęła śmierci. Choć może nie cudem, ale dzięki swemu tupetowi. Bo czyż nie było tupetem uciekając przed esesmanami wskoczyć do posterunku żandarmerii i domagać się pomocy? Zdumiony żandarm wskazał bezpieczne wyjścea i na odchodnym rzucił przyciszonym głosem, ale stanowczo uczekaj.
Wojna po wojnie
Wreszcie koniec. Choć zimno i głodno, ale zaczyna się praca, i to w słynnym Starym Teatrze. Nie na długo. W Krakowie zobaczył uroczą i wyrazistą aktorkę najpierw Stanisław Wohl, a potem Leonard Buczkowski. U tego pierwszego zagrała w filmie „Dwie godziny”. Prawdziwą gwiazdą została po premierze „Zakazanych piosenek” w styczniu 1947 roku. W pierwszym numerze dwutygodnika „Film” to jej podobizna zdobiła okładkę. Skończyła się prawdziwa wojenna historia Danuty Szaflarskiej, zaczynała jej filmowa historia wojny. Już bez prawdziwego strachu, głodu i znieczulenia na śmierć. Akcja nieznanych powszechnie „Dwóch godzin” toczy się tuż po zakończeniu wojny. Bohaterami są ludzie naznaczeni przez wojnę, wśród nich Weronika (Szaflarska). Obraz pierwszym cenzorom wydał się zbyt mroczny. Premiera odbyła się więc 11 lat później, a film nie wszedł nigdy do powszechnego obiegu. Przeciwnie „Zakazane piosenki”. Danuta Szaflarska mówi o filmie, że śpiewająca przeciw okupantowi Warszawa tak właśnie wyglądała. Tu też cenzura po kilku dniach wyświetlania nakazała zmiany. Nakazano podkreślić udział armii sowieckiej w wyzwalaniu miasta, a słuchaczem snującego opowieść warszawskiego muzyka – powstańca - nie byli koledzy z wytwórni filmowej, a wracający z Polskich Sił Zbrojnych żołnierz, zupełnie nieznający prawdziwej wojny i dowiadujący się dopiero teraz o piekle okupacji. Były jeszcze inne filmy wojenne z udziałem Szaflarskiej. Poniekąd „wojenna” rola trafiła się znakomitej aktorce nie tak dawno w filmie „Pokłosie”, ale to już zupełnie inna historia.
Marek Stremecki
Źródło: "Mówią Wieki"