30 kwietnia 1946 r. w Krakowie oficjalnie i hucznie witano odzyskany ołtarz Wita Stwosza, który Niemcy zagrabili na początku II wojny światowej. Szybko okazało się jednak, że pod wielkim entuzjazmem kryje się niepokój. Rangę tego wydarzenia znacznie obniżono. Ceremonia zorganizowano w Sukiennicach w cieniu tragicznych wydarzeń – 3 maja 1946 r. odbyła się manifestacja, którą brutalnie stłumiły wojska KBW. To przyćmiło patriotyczny wymiar powrotu zabytku do Krakowa – mówi historyk sztuki, dr Agata Wolska.
Tomasz Siewierski: W swojej znakomitej książce „Zagrabiony-odzyskany” opowiada Pani, jak udało się odnaleźć i sprowadzić do Polski wywieziony przez Niemców ołtarz Wita Stwosza. Ta opowieść mogłaby być kanwą filmu sensacyjnego. Zacząłbym jednak od pytania o genezę tej historii. Jak to się stało, że ołtarz, który do dnia wybuchu wojny starano się zabezpieczyć przed ewentualnym rabunkiem, został skradziony?
Agata Wolska: Obawiano się przede wszystkim ewentualnych zniszczeń na skutek działań wojennych i w związku z tym zapadła decyzja o demontażu figur ołtarza i ich ukryciu. Struktura architektoniczna pozostała w kościele Mariackim. Drobniejsze elementy schowano w Krakowie, a największe figury spławiono do Sandomierza, który w planach archidiecezji krakowskiej miał być miejscem koncentracji dzieł sztuki na wypadek wojny. Brak tych figur zaskoczył Niemców. Rozpoczęto śledztwo w tej sprawie, w jego wyniku Peter Paulsen odnalazł rzeźby i przywiózł je początkowo do Krakowa. Następnie zostały one wywiezione do Berlina jako łup wojenny i swoisty prezent dla Adolfa Hitlera. Tej kradzieży dokonano, zanim zostały wydane zarządzenia dotyczące rabunku dzieł sztuki na terenie Polski. Ale nie mamy pewności, czy do grabieży ołtarza w ogóle by doszło, gdyby Niemcy zastali dzieło Wita Stwosza w kościele Mariackim. Ołtarz był żywą ilustracją twierdzenia, że Kraków jest kolonialnym miastem Rzeszy, bo w „niemieckim” kościele, „germański” mistrz Wit Stwosz zostawił swoje największe dzieło. Rabunek całości struktury architektonicznej był wynikiem akcji przeprowadzonej przez Williego Liebela, nadburmistrza Norymbergi, który przekonał Hitlera do koncepcji odbudowy ołtarza Mariackiego w Norymberdze, mającej rangę stolicy ideowej III Rzeszy. Liebel chciał zgromadzić tam dzieła norymberskich artystów z całej Europy, a ołtarz mariacki był tu przykładem sztandarowym.
Po rabunku ołtarza strona polska przystąpiła do planów jego odzyskania. Jakie działania można było podejmować w tym celu w warunkach wojennych i okupacyjnych?
A.W.: Polska miała doświadczenie w działaniach tego typu z okresu I wojny światowej, kiedy prowadzono akcję poszukiwania i rejestracji polskich zabytków, które były wywiezione w głąb Rosji. To potem bardzo ułatwiło ich rewindykację. Po wybuchu II wojny światowej i rozpoczęciu okupacji także od razu starano się rejestrować straty i śledzić losy konfiskowanych dzieł. Dotyczyło to również ołtarza z kościoła Mariackiego. Problem polegał na tym, że figury zostały zagrabione na wczesnym etapie okupacji, demontaż i grabież szafy ołtarzowej natomiast przeprowadzono w największej tajemnicy. Władze niemieckie nie zostawiły też żadnego dokumentu konfiskaty ołtarza, tak jak czyniły to w przypadku niektórych innych zabytków. O tym, że miejscem jego ukrycia jest Norymberga, dowiedzieli się prawdopodobnie polscy kolejarze.
Jak w warunkach okupacji starano się zabezpieczać dzieła sztuki?
A.W.: Rząd polski na uchodźstwie powołał w kraju i poza jego granicami specjalne instytucje, które zajmowały się pozyskiwaniem i gromadzeniem informacji dotyczących zagrabionych dzieł sztuki. Niezależnie od tego starano się ukrywać zabytki zagrożone konfiskatą lub zniszczeniem. Na przykład na terenie archidiecezji krakowskiej na polecenie kardynała Sapiehy taką akcję – po rejestracji strat – w krakowskich kościołach przeprowadzili inż. Stanisław Till i ks. Edward Lubowiecki.
Ta rola Stanisława Tilla jest współcześnie zupełnie nieznana…
A.W.: Inżynier Stanisław Till jest postacią niezwykle fascynującą, ale wymagającą licznych badań. Wiemy, że był obrońcą Lwowa, organizatorem Muzeum Przemysłowego w Krakowie, przed II wojną światową działał w zakresie zabezpieczania dzieł sztuki. Podpisawszy – być może z inspiracji podziemia – volkslistę, zatrudnił się w administracyjnej strukturze okupacyjnej, jednocześnie najprawdopodobniej przekazywał polskiej konspiracji informacje zdobyte podczas oficjalnej działalności. Dokumenty, które sporządził, przetrwały tylko w części. Nie jest jasne, jaka ich ilość została po wojnie przejęta przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Till został przez UB zamordowany. Wspominam o nim, ponieważ wiele wskazuje na to, że odegrał ważną rolę w rejestrowaniu niemieckich rabunków artystycznych na terenie Krakowa.
Działania na rzecz rejestracji wywożonych przez okupantów dzieł sztuki i niszczonych zabytków były także podejmowane przez polskie władze w Londynie.
A.W.: Informacje o rabunkach dzieł sztuki były gromadzone dwutorowo. W kraju katalogowano je i zestawiano w formie raportów wysyłanych władzom na uchodźstwie. Rząd RP na uchodźstwie również bardzo szybko, bo jeszcze w Angers, zorganizował komórkę, która zbierała informacje tego typu m.in. od żołnierzy docierających do Francji. Co istotne, komórka ta podlegała Biuru Celów Wojny, a więc szkody i straty w dziedzinie dóbr kultury zostały uznane za równie ważne co straty ludzkie, ekonomiczne etc. Dokumentacja Biura Celów Wojny została w znacznym stopniu zniszczona po upadku Francji. Niemniej pewne dokumenty ocalały w spuściźnie Karola Estreichera. Na podstawie tych szczątków możemy prześledzić początkowe fazy organizacji tej komórki, która kontynuowała działalność jako Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych w ramach Ministerstwa Prac Kongresowych w Londynie.
Biurem Rewindykacji Strat Kulturalnych kierował Karol Estreicher, ostatni ze znakomitego krakowskiego rodu, historyk sztuki i muzealnik. W powszechnej pamięci zapisał się jako ten, który przywrócił Krakowowi wiele najcenniejszych zabytków zagrabionych przez Niemców w tym ołtarz Wita Stwosza. Jaka była jego rzeczywista rola?
A.W.: Karol Estreicher był osobą związaną z wojennymi losami ołtarza mariackiego od samego początku, ponieważ nadzorował razem z Adamem Bochnakiem pakowanie figur w celu zabezpieczenia i ewakuował je do Sandomierza. Po wybuchu wojny znalazł się na uchodźstwie i został powołany do komórki rejestrującej straty kulturalne i przygotowującej polskie postulaty rewindykacyjne. Polski rząd na uchodźstwie strategicznie wykorzystał swego rodzaju głód informacji o Polsce i rzeczywistym przebiegu okupacji do zorganizowania szerokiej akcji informacyjnej. Bardzo szybko zdano sobie sprawę z tego, że polski zasób kulturalny nie jest szeroko znany na zachodzie Europy i w USA. Dlatego posługując się jaskrawym przykładem złamania konwencji haskiej, którym był rabunek ołtarza mariackiego, próbowano coś zdziałać dla sprawy polskiej na arenie międzynarodowej. Wielką zasługą Karola Estreichera było efektywne wykorzystywanie tego przykładu do rozpowszechnienia wiedzy o tragicznych losach polskich dzieł sztuki pod okupacją niemiecką. Zarówno Karol Estreicher, jak i Bolesław Leitgeber, który był pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, odegrali ważną rolę w organizacji pierwszych alianckich komitetów zajmujących się problemami powojennej odbudowy kultury europejskiej. Ponadto kierowane przez Estreichera Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych stworzyło system kartotek rzeczowych, obejmujących zniszczone i zrabowane dzieła sztuki, i osobowych – z personaliami rabusiów lub osób mających wiedzę o ich działaniach. Estreicher miał duży wpływ na metodologię pracy nad tymi katalogami. Kartoteki te były potem traktowane jako wzorcowe przez międzyalianckie komitety opracowujące przyszłą restytucję. Przygotowywały one materiały dla jednostek przy wojskach frontowych, które po zajęciu Niemiec poszukiwały zrabowanych zabytków, m.in. przesłuchując podejrzanych o uczestniczenie w aktach grabieży.
Jak wyglądał ten proces, który był główną zasługą Karola Estreichera, polegający na umiędzynarodowieniu sprawy restytucji polskich dzieł sztuki, w tym przede wszystkim ołtarza Wita Stwosza?
A.W.: To była misternie przygotowana akcja dyplomatyczna, będąca wynikiem współpracy Ministerstwa Spraw Kongresowych i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Kiedy w 1942 r. Karol Estreicher na polecenie gen. Sikorskiego wyjechał do Stanów Zjednoczonych, udało mu się dzięki wsparciu dyplomatycznemu dotrzeć do czołowych przedstawicieli tamtejszego świata muzealników i historyków sztuki. Był to moment, w którym dopiero rozpoczynał się proces kształtowania przyszłej alianckiej polityki zabezpieczania i odzyskiwania dzieł sztuki na terytorium niemieckim. Pojawienie się Estreichera, specjalisty z Europy, który miał gotowy raport i propozycję konkretnych działań, zostało świetnie przyjęte i przyniosło mu uznanie.
Jak ostatecznie udało odnaleźć się zagrabiony przez Niemców ołtarz Wita Stwosza?
A.W.: Niemcy publikując baedeker po Krakowie w 1943 r., zdradzili, że ołtarz Wita Stwosza znajduje się w ojczyźnie artysty, czyli w Norymberdze. Do Estreichera również dotarła taka informacja. Niemniej konkretne miejsce jego ukrycia nie było znane. Specjalistyczny schron, w którym był przechowywany wraz z innymi dziełami sztuki, został zbudowany pod Górą Zamkową, w sercu Starego Miasta. Początkowo wojska alianckie, które zdobyły Norymbergę, uznały, że w bunkrze są wyłącznie zabytki niemieckie, dlatego w pierwszym okresie nie sprawdzono jego zawartości i nie zabezpieczono dostatecznie tego zbioru. Dopiero po pewnym czasie, na skutek nalegań Estreichera, dwóch oficerów (tzw. monuments men, czyli specjalistów w zakresie muzealnictwa i sztuki w amerykańskich mundurach), John Nicolas Brown i Mason Hammond, zidentyfikowało znajdujący się w tam ołtarz mariacki.
Co w tej sytuacji musiało się wydarzyć, żeby ołtarz Wita Stwosza mógł wrócić do Krakowa?
A.W.: Musiały zapaść międzynarodowe decyzje dotyczące sposobu restytucji zrabowanych dzieł. Podpułkownik Emeryk Hutten-Czapski, dowódca Polskiej Misji Politycznej w Paryżu zdołał, co prawda, dotrzeć do Norymbergi, gdzie otrzymał potwierdzenie od władz amerykańskich, że ołtarz przetrwał wojnę nietknięty, i pozostawił dokument, delegujący na Amerykanów odpowiedzialność za zabytek, do czasu, gdy zostanie zwrócony Polakom, ale do powrotu dzieła do Polski była daleka droga.
Pierwszą nadzieję wzbudziło przyjęcie przez Amerykanów we wrześniu 1945 r. zasady „token restitution”, opracowanej w kwaterze gen. Eisenhowera. Zakładała ona, że do każdego kraju ograbionego przez Niemcy powróci symboliczne dzieło sztuki. W przypadku Polski oczywistym wyborem był ołtarz Stwosza. Równocześnie podpułkownik armii amerykańskiej, łącznik II Korpusu Polskiego przy sztabie Eisenhowera Henry Ignatius Szymanski i oficer wywiadu przy tymże sztabie ppłk Paweł Sapieha (bratanek arcybiskupa Adama Sapiehy) rozpoczęli przygotowania do zwrotu zabytku bezpośrednio do właściciela – kościoła Mariackiego z pominięciem przedstawicieli rządu komunistycznego, notabene uznawanego już przez aliantów. Te przygotowania zostały przerwane, zaczęto bowiem obawiać się konsekwencji dyplomatycznych takiej akcji.
Kolejna możliwość restytucji pojawiła już po rozpoczęciu masowych zwrotów dzieł sztuki do krajów pochodzenia. Latem 1945 r. pełnomocnikiem rządu w Warszawie do spraw zwrotu polskich zabytków został Karol Estreicher. Dopiero w grudniu uzyskał pozwolenie władz amerykańskich na wjazd Norymbergi, by przygotować ołtarz do podróży do Polski. Nie obyło się przy tym bez komplikacji. Władze warszawskie delegowały go wyłącznie do poszukiwania i pakowania zabytków, ale nie do podpisu jakiekolwiek oficjalnego dokumentu dotyczącego ich zwrotu. Ostatecznie, ponieważ Estreicher był postacią rozpoznawalną w gronie międzynarodowych ekspertów restytucyjnych, Amerykanie zażądali, żeby właśnie jego upoważnić do odbioru ołtarza. I tak się stało.Kilka miesięcy później do Krakowa wjechał pociąg, którego 27 wagonów zostało wypełnionych odzyskanymi zabytkami, wśród których znajdowało się dzieło Wita Stwosza.
Podróż była zabezpieczana przez strażników amerykańskich, ponieważ Polska była w sporze granicznym z Czechosłowacją i Czesi nie zgadzali się, żeby umundurowani Polacy znajdowali się na ich terytorium. Dla Amerykanów była to także prestiżowa wyprawa, choć wszystkie ich sugestie dotyczące uroczystości powitania ołtarza w Krakowie zostały przez polskie władze zignorowane. 30 kwietnia 1946 r. w Krakowie oficjalnie i hucznie witano konwój, grała orkiestra wojskowa. Szybko okazało się jednak, że wielkiemu entuzjazmowi tłumów towarzyszy niepokojące zachowanie władz. Rangę wydarzenia znacznie obniżono, uczestniczył w nim jedynie wojewoda krakowski. Ceremonia zwrotu ołtarza mariackiego odbyła się w Sukiennicach w cieniu tragicznych wydarzeń – 3 maja 1946 r. odbyła się manifestacja, którą brutalnie stłumiły wojska KBW. To przyćmiło patriotyczny wymiar powrotu zabytku do Krakowa.
Ołtarz wrócił do Krakowa, ale na powrót do kościoła Mariackiego musiał poczekać 11 lat.
Dlaczego?
A.W.: Było wiadomo, że ołtarz musi zostać poddany pracom konserwatorskim i zdecydowano się to zrobić w pracowni zorganizowanej na Wawelu. Po ich zakończeniu w Polsce panowała już zupełnie inna atmosfera polityczna, zaczęły się czasy stalinowskie. Władze wykorzystały zabytek jako instrument propagandowy. Urządzono pokaz ołtarza po konserwacji, a tak zorganizowaną wystawę przedłużano z roku na rok. Zakonserwowany ołtarz stał się symbolem „troski” władzy ludowej o dzieła sztuki. Pokazywano go szerokiej publiczności – od młodzieży szkolnej po delegacje wszelkiej maści. Warto przy tym pamiętać, że wtedy najwspanialsze zabytki Wawelu: skarbiec koronny i arrasy, wciąż jeszcze znajdowały się w Kanadzie, dokąd przetransportowano je w czasie wojny.
O umieszczenie ołtarza Stwosza na właściwym miejscu nieustannie i odważnie występował proboszcz parafii mariackiej, archiprezbiter Ferdynand Machay, który obawiał się, że może on zostać wywieziony z Krakowa np. do Warszawy. Doszło do tego, że parafia, notabene za zgodą władz, zatrudniła własnego stróża ołtarza. Ostatecznie na fali odwilży w 1957 r. dzieło Wita Stwosza wróciło do kościoła Mariackiego, dla którego zostało wykonane i gdzie znajduje się do dziś.
Dlaczego ołtarz mariacki jest dla krakowian i Krakowa tak ważny?
A.W.: Jest to na pewno jedno z niewielu tak wysokiej, światowej klasy dzieł sztuki, które znajdują się w Polsce – to największy ołtarz gotycki w Europie. Jest wdrukowany w kulturę polską, odnajdujemy w nim portrety mieszkańców Krakowa tamtego czasu, detale życia codziennego. Niewątpliwie też zabytek, będący fundacją dla fary stolicy Królestwa Polskiego, czyli najważniejszego kościoła miejskiego w państwie, był symbolem świetności i dumy Rzeczypospolitej. Równocześnie jest to obiekt sakralny, przed którym odbywały się ceremonie stanowiące istotne elementy dziedzictwa narodowego. Przed nim modlili się polscy królowie podczas procesji koronacyjnych, przed nim składał przysięgę Kościuszko. Tym samym ołtarz znajdujący się w kościele leżącym w sercu stolicy dawnego państwa pozostawał jednym z najważniejszych symboli polskiego patriotyzmu. Przede wszystkim jednak jest to wybitne, poruszające dzieło sztuki, dlatego też bywało przedmiotem politycznej instrumentalizacji.
Rozmawiał Tomasz Siewierski
Źródło: Muzeum Historii Polski