W Buczaczu wielka historia przenika się z tą rodzinną. Chociaż sam urodziłem się w Izraelu, z tym miejscem łączy mnie wiele, pomaga mi ono zrozumieć mnie samego oraz moją historię - powiedział PAP prof. Omer Bartov, autor książki "Opowieści z pogranicza. Pisanie i wymazywanie galicyjskiej przeszłości".
W książce "Opowieści z pogranicza. Pisanie i wymazywanie galicyjskiej przeszłości" Omer Bartov – profesor historii Europy i historii Niemiec na Uniwersytecie Browna - opisuje dzieje miasta Buczacz, łącząc w swojej narracji historię rodzinną oraz tę wielką, powszechną.
Leżący dziś w Ukrainie Buczacz doświadczył pogromów, powstania Chmielnickiego, oblężenia i zniszczenia przez Turków w XVII wieku, odbudowy i rozkwitu w wiekach kolejnych. Był świadkiem rozbioru I Rzeczypospolitej, rozwoju chasydyzmu i żydowskiego oświecenia, wykluwania się syjonizmu oraz ukraińskich i polskich ruchów narodowych. Miasto opisane na kartach tej książki już nie istnieje, zmieniła je na zawsze II wojna światowa. Można jednak je odnaleźć w dawnych galicyjskich opowieściach. Wielka historia stanowiła tło, na którym toczyły się losy ludzi: mieszczan, chłopów i szlachty; Żydów, Polaków, Kozaków, Rusinów, Ukraińców. To oni, mieszkańcy pogranicza, interesują Bartova bardziej niż władcy i generałowie. Chce zrozumieć ich dylematy, dążenia i przekonania. Szuka ich śladów w pamiętnikach, literaturze, poezji, wreszcie we wspomnieniach urodzonej w Buczaczu matki.
W swojej pracy naukowej prof. Bartov zajmuje się przede wszystkim tematyką Holokaustu i nazizmu. Jest autorem dziesięciu książek historycznych, m.in. wydanych w Polsce "Żołnierzy Führera" i "Anatomii pewnego ludobójstwa". Publikował w pismach "The New Republic", "The Wall Street Journal", "The Nation" i "The New York Times Book Review".
PAP: W "Opowieści z pogranicza" łączy pan dwie płaszczyzny historii - powszechną, "wielką" oraz tę rodzinną. Czym jest dla pana Buczacz – miasto, które postanowił pan opisać?
Omer Bartov: Kiedy rozpoczynałem pracę nad tą książką – a było to dawno temu – niewiele wiedziałem o tym miejscu, chociaż miałem wtedy już 41 lat. Wiedziałem, że z Buczacza pochodziła moja matka oraz pisarz i zdobywca literackiego Nobla Szmuel Josef Agnon. Nie miałem jednak pojęcia, gdzie leży to miasto. Osoby, które mieszkały tam przed II wojną światową, mówiły, że to polskie miasto. Ale przecież po wojnie granice państw się zmieniły.
Wiedzę czerpałem z trzech źródeł. Przede wszystkim z rozmów z matką oraz jej wspomnień. Jednak nie jest ich wiele – matka miała 11 lat, kiedy opuściła Buczacz. Uznałem, że muszę sam tam pojechać, aby zrozumieć, jakie to miasto jest obecnie i jak pamięta o swojej przeszłości. Po raz pierwszy byłem w Buczaczu w 2003 r., a od tego czasu wiele się zmieniło. Kolejne źródło, z którego czerpałem wiedzę, to książki i dokumenty.
Im więcej się dowiadywałem o tym terenie, tym bardziej uznawałem, że sensowne będzie pisanie w pierwszej osobie. I pod tym nie kryję się tylko ja sam, każdy może się w tym odnaleźć. Pisanie w pierwszej osobie jest także częścią wielkiej historii.
PAP: Czy postrzega pan Buczacz jako mikroświat, miejsce, które skupia w sobie uniwersalne dzieje pogranicza?
O.B.: Z jednej strony każde miasto, tak jak każda rodzina, jest unikatowe. I taki też jest Buczacz. Miasta terenów z Kresów, Galicji są jednak do siebie podobne. Co prawda Galicja jest wyjątkowym tworem, ale widzimy podobieństwa jej miast z tymi z innych części pogranicza, które dzisiaj znajdują się na Białorusi, Litwie czy w dawnej Bukowinie. Różnorodna pod względem etnicznym i religijnym społeczność tych miejscowości to także coś, co łączy miasta pogranicza. Wojna i polityka oparta na nacjonalizmie w brutalny sposób w XX wieku to wszystko zmieniły.
PAP: Wspomniał pan, że wielka historia przenika się z tą lokalną. Jak więc to przenikanie się wygląda w przypadku Buczacza?
O.B.: Pod koniec XVIII wieku, wraz z zaborami, świat imperiów wyciągnął ręce po te tereny. Wtedy wiele się zmieniło. Galicja została stworzona przez Austriaków, a kiedy wybuchła I wojna światowa, na te tereny wkroczyli Rosjanie. Potem Buczacz znalazł się w granicach Polski, a wybuch II wojny znów wszystko wywrócił do góry nogami. Wielka historia zatem wkraczała na te tereny i wprowadzała zmiany.
Ponadto w XIX wieku coraz więcej ludzi opuszczało miasta pogranicza. Później wracali, przynosząc ze sobą wieści ze świata, część zostawała także za granicą, ale pisała listy do rodzin. Mieszkańcy Buczacza wiedzieli więc coraz więcej o tym, co działo się poza ich miejscowością.
Ale zmiany zachodziły też wewnątrz miasta. Interakcja pomiędzy historią lokalną a tą generalną stworzyła nowe miejsce, nowych ludzi i nowy sposób myślenia.
Myślę, że to przenikanie jest nie tylko domeną Europy Środkowo-Wschodniej, to doświadczenie uniwersalne. Zróżnicowane społeczności miast pogranicza szybko i brutalnie zniszczyły nacjonalizm i ideologie zrodzone z przemocy.
PAP: Oglądał pan rodzinne albumy, czytał pamiętniki mieszkańców?
O.B.: Kiedy zacząłem myśleć o tym, aby napisać o Buczaczu, wcale nie brałem pod uwagę mojej rodziny. Zadawałem sobie historyczne pytania, zastanawiałem się, jak napisać o tym, co działo się w tym mieście przed ludobójstwem, przed Holokaustem. Jedno pytanie nurtowało mnie szczególnie. Jak napisać o Holokauście, który mamy tendencję opisywać jako mechaniczny, przemysłowy i biurokratyczny proces. Ludzi umieszczano w pociągach, wywożono do obozów zagłady, gdzie ginęli. Byli ci, który byli zabijani, i ci, którzy zabijali.
Chciałem zobaczyć, jak to wyglądało z perspektywy jednego, konkretnego miasta. Kiedy więc wybrałem Buczacz, zacząłem pytać o to moją mamę. Niestety udało mi się z nią porozmawiać tylko raz, przez półtorej godziny. Niedługo później zmarła.
Próbowałem zebrać rodzinne wspomnienia, jednak w archiwach, do których dotarłem, nie było praktycznie niczego na ten temat. Oficjalna dokumentacja, do której dotarłem we Lwowie, wspominała o moich rodzicach - że otrzymali w marcu 1945 r. certyfikaty pozwalające im udać się do Palestyny. Było tam także ich zdjęcie na łodzi z grudnia 1945. Właściwie ta fotografia i kilka opowieści to jedyne, co miałem. Można powiedzieć, że napisałem więc opowieść, w której próbuję opowiedzieć historię mojej rodziny.
PAP: Poznawanie historii własnej rodziny bywa trudnym zadaniem...
O.B.: To charakterystyczne dla mojego pokolenia - ludzie chcą poznać losy swoich przodków, kiedy są już w średnim wieku. Wcześniej nie mieli czasu albo wręcz ich to nie interesowało.
Ponadto w moim przypadku w Izraelu, w którym spędziłem dzieciństwo, panowała zasada, aby nie patrzeć w przeszłość, tylko do przodu. Nie mówiło się zatem o diasporze. Kiedy już zaczęto mówić o historii, okazało się, że jest coraz mniej osób, z którymi można o tym porozmawiać.
Trzy lata przed ukazaniem się książki, w 2016 r., zmarł mój ojciec. W czasie sziwy (w judaizmie trwająca tydzień żałoba po zmarłym, liczona od dnia pogrzebu - PAP) siedziałem w jego domu i przeglądałem rodzinne albumy. Zdjęcia nie były jednak z tyłu podpisane, dlatego nie wiedziałem, kim byli przedstawieni na nich ludzie. Nie miałem też kogo o to spytać, bo ci, którzy mogli to wiedzieć, już nie żyli.
Wówczas uświadamiasz sobie, że to wszystko można było zrobić wcześniej. Wiele ludzi próbuje się przekopać przez rodzinną historię zbyt późno. Nie ma już nikogo, kogo można by spytać, kim byli ci ludzie i jakie były ich historie.
PAP: Jak Buczacz pamięta o swojej przeszłości?
O.B.: Kiedy byłem tam po raz pierwszy, zobaczyłem pięknie położone miasto. Z tyłu głowy miałem panoramę z dawnych fotografii oraz obrazy ze wspomnień rodzinnych. Było to jednak dziwne doświadczenie, ponieważ miasto było już całkowicie ukraińskie. Zostało w czasach komunistycznych poddane sowietyzacji, więc w jego krajobrazie były także brzydkie elementy. Niektóre miejsca znane z fotografii już nie istniały, chociażby synagoga. Część trudno było odnaleźć. Żydowski cmentarz był zaniedbany. Wzgórze Fedor, gdzie w czasie II wojny światowej zamordowano tysiące Żydów, nie było oznaczone jako miejsce pamięci.
Wiele od tego czasu się zmieniło. Buczacz coraz częściej przypomina sobie o tym, jakim był miastem, głównie dzięki oddolnym inicjatywom młodych ludzi oraz aktywnościom tych, którzy pochodzą spoza miasta. Dziś cmentarz jest otoczony murem, który został ufundowany przez osoby z Izraela i Stanów Zjednoczonych. Nie ma jednak nowego upamiętnienia na Fedorze. Powstało centrum kultury, którego patronem jest Agnon. Proces przywracania pamięci się toczy, choć jest powolny.
PAP: Czy historia Buczacza jest teraz także pana historią?
O.B.: To dość skomplikowane pytanie, ale myślę, że tak. Co prawda urodziłem się gdzie indziej, nie mówię płynnie po ukraińsku, a dla wielu mieszkańców Buczacza jestem obcokrajowcem, amerykańskim Żydem, jednak czuję, że moje korzenie definiują to, kim jestem.
Relacja z tym miejscem jest ambiwalentna. Bywam mocno krytyczny wobec ukraińskiej polityki historycznej i upamiętniającej, która ma trudności ze zmierzeniem się ze swoją własną, trudną przeszłością. Jednak kiedy wybuchła wojna, wiele myślałem o tym, jak wesprzeć Ukrainę.
Myślę, że z Buczaczem łączy mnie wiele. To miasto pomaga mi zrozumieć zarówno samego siebie, jak i moją historię.
Książka "Opowieści z pogranicza. Pisanie i wymazywanie galicyjskiej przeszłości" ukazała się w wydawnictwie Czarne w tłumaczeniu Adama Musiała.
Rozmawiała: Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ miś/ mhr/