Stan kamienicy przy ul. Zajęczej w Warszawie nie wymagał decyzji o niezwłocznej rozbiórce, budynek można było remontować - ocenił w czwartek biegły w procesie kobiety oskarżonej o wydanie w 2013 r. decyzji rozbiórki zabytku. Obrona kwestionuje tę opinię.
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieście już wcześniej miał kończyć proces wobec Jolanty D.-S., ale w styczniu uznał z urzędu za konieczne powołanie biegłego, który następnie złożył opinię do akt sprawy. W czwartek biegły został wysłuchany przed sądem.
"Według mnie nie było bezpośredniego zagrożenia katastrofy, to nie był +domek z kart+" - mówił biegły. Dodawał, że wprawdzie elementy drewniane, w tym stropy w budynku, wymagały "natychmiastowego zabezpieczenia", ale murowane ściany konstrukcyjne były "bardzo mocne" i nie groziły zawaleniem. Dlatego - w jego ocenie - kamienica nie stanowiła zagrożenia dla osób znajdujących się na zewnątrz budynku; zagrożeniem dla osób wewnątrz mogły być natomiast spruchniałe stropy.
Z tymi ocenami nie zgodzili się obrońcy oskarżonej. "Opinia biegłego kłóci się ze źródłami, na których się opiera, przede wszystkim z ekspertyzą z kwietnia 2013 r., w której wskazywano m.in. na popękanie i ruchy ścian" - mówił mec. Robert Kochaniak.
Sędzia Edyta Dzielińska przypomniała, że ekspertyza z kwietnia 2013 r. - sporządzona jeszcze przed rozbiórką kamienicy, do której doszło latem 2013 r. - ma w sprawie jedynie status opinii prywatnej. Uznała jednak za konieczne - na wniosek obrony - wysłuchanie przed sądem inżyniera, który przygotował tę ekspertyzę. Rozprawę odroczono więc do 27 października; wówczas prawdopodobnie proces może się zakończyć.
Wybudowana ponad sto lat temu kamienica powstała jako dom dla pracowników elektrowni Powiśle; od ponad 10 lat nie była zamieszkana. Budynek był wpisany do ewidencji zabytków. Oskarżona pełniła rolę wiceprezesa w spółce, która kupiła teren. Prokuratura oskarżyła ją o nieumyślne zniszczenie zabytku - zagrożone na podstawie ustawy o ochronie zabytków karą do dwóch lat więzienia.
Oskarżona tłumaczyła, że kamienica była w bardzo złym stanie i na jej decyzję o rozbiórce wpływ miała opinia przedstawiciela firmy, która przeprowadzała w budynku prace remontowe i porządkujące. Firma z uwagi na stan kamienicy przerwała prace i powiadomiła oskarżoną, że budynek w każdej chwili grozi zawaleniem.
"Jesteśmy krajem ubogim w zabytki. Tym bardziej trzeba ubolewać, że istniejąca od 1904 r. willa z dnia na dzień przestała istnieć" - mówił w styczniu prok. Adam Karbowski. Wnosił wtedy o karę trzech miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 5 tys. zł grzywny.
"Nie willa, tylko rudera, czworaki dla robotników" - ripostował wówczas mec. Kochaniak. Podkreślał, że budynek był zagrożeniem dla przechodniów, ekipy robotników pracującej na terenie tej działki oraz "złomiarzy", którzy penetrowali obiekt.
Agnieszka Kłąb z wydziału prasowego stołecznego ratusza mówiła w 2014 r. PAP, że "nie może być tak, że podmiot kupuje obiekt objęty opieką konserwatorską, korzysta z tego powodu z pewnych preferencji, dostaje bonifikatę na zakup, a potem zniszczenie tego obiektu tłumaczone jest brakiem świadomości o tym, że był to obiekt zabytkowy". (PAP)
mja/ itm/