28 marca 1969 r. na ekrany kin wszedł „Pan Wołodyjowski” w reżyserii Jerzego Hoffmana. Uroczysta premiera odbyła się w warszawskiej Sali Kongresowej w PKiN. Rekordowo drogi wówczas film - kosztował 40 mln zł - okazał się niebagatelnym sukcesem, gromadząc niemal 11 mln widzów.
Zdjęcia do filmu poprzedziła burzliwa dyskusja o tym, jak należy przenosić Sienkiewiczowską Trylogię na ekrany. Hoffman, dla którego praca nad "Panem Wołodyjowskim" była de facto debiutem w filmie pełnometrażowym, postanowił nie odchodzić od ducha oryginału. Jest to o tyle ważne, że droga obrana przy realizacji tego filmu, wyznaczała niejako kierunek ekranizacji dwóch pozostałych części Trylogii - "Potopu" (1974) oraz "Ogniem i Mieczem" (1999). I było to zadanie szalenie odpowiedzialne. "Odpowiedzialność – słowo to w przypadku 'Pana Wołodyjowskiego' nie było retorycznym frazesem ani też tylko sprawą samych realizatorów. Ciężar tej odpowiedzialności rozłożony był w jakiejś mierze na wszystkich tych, którzy czekali na ten film i bali się tego filmu" – zauważył w magazynie "Kino" Zbigniew Klaczyński.
Nagonka na Hoffmana skończyła się, kiedy oświadczył przesłuchującym, że może wyjechać z Polski, ale do ZSRR - żona reżysera była obywatelką radziecką. Po sukcesie "Pana Wołodyjowskiego" sam Mieczysław Moczar pogratulował rodzicom Hoffmana posiadania takiego syna...
Odpowiedzialność tę potęgował szczególny czas, w jakim Hoffmanowi przyszło mierzyć się z tym dziełem. Wydarzenia roku 1968 zapisały się w polskiej historii wyjątkowo smutną czcionką antysemickiej nagonki, na skutek której wyjechało z Polski wielu artystów żydowskiego pochodzenia, m.in. mający pierwotnie reżyserować sienkiewiczowski "Potop" Aleksander Ford, twórca o uznanej już marce, reżyser "Krzyżaków" – filmu z największą w historii polskiej kinematografii, ponad 32-milionową widownią. Wyjazd zasugerowano również Hoffmanowi. Jak mówił w jednym z wywiadów, przesłuchiwano go czasem do trzeciej, czwartej nad ranem, a między siódmą a ósmą był już na planie filmowym, gdzie próbowano, bez rezultatu, wzniecić bunt. Nagonka na Hoffmana skończyła się, kiedy oświadczył przesłuchującym, że może wyjechać z Polski, ale do ZSRR - żona reżysera była obywatelką radziecką. Po sukcesie "Pana Wołodyjowskiego" sam Mieczysław Moczar pogratulował rodzicom Hoffmana posiadania takiego syna...
Na potrzeby realizacji wzniesiono kilka ogromnych dekoracji plenerowych. W ruinach zamku w Chęcinach została zrekonstruowana twierdza kamieniecka, wybudowano miasteczko Raszków oraz fortyfikację chreptiowską. Zdjęcia były kręcone m.in. w okolicach Białego Boru w woj. koszalińskim, w Bieszczadach, a także w Związku Radzieckim w ruinach XVI-wiecznego grodu tatarskiego oraz w halach łódzkiej wytwórni filmowej.
Niektóre sceny, chociażby turecki atak na Kamieniec Podolski wymagały obecności na planie jednocześnie kilku tysięcy statystów. Wysiłek podjęty przez ekipę nie poszedł jednak na marne, pomimo drobnych wpadek, jak słynna już jadąca w tle podczas rzeczonego ataku ciężarówka. Klaczyński w "Kinie" ocenił, że "Pan Wołodyjowski" jest "filmem o dużej plastycznej urodzie". "Sekwencje nocnych ośnieżonych pól, które przemierza Basia, sceny pod murami Kamieńca, epizody ze stanicy w Chreptiowie – to przykłady znakomitej filmowej plastyki, której klimat w znacznej mierze kompensuje to spustoszenie, jakie nieuchronnie wyrządza film pozbawiając pisarza słowa, a godzi się pamiętać, że mamy do czynienia z pomnikiem najpiękniejszej polszczyzny. (...) Rola plastyki w 'Panu Wołodyjowskim' nie ogranicza się zresztą do reprezentacji wizualnego bogactwa w przedstawianej rzeczywistości, lecz ma także pewien udział w dramaturgicznej budowie filmu" - zwrócił uwagę.
Niezwykle mocną stroną adaptacji Sienkiewicza była również znakomicie dobrana obsada aktorska. W produkcji wystąpiła czołówka polskich aktorów - m.in. Tadeusz Łomnicki (Wołodyjowski), bohater wojenny Mieczysław Pawlikowski (Zagłoba), Jan Nowicki (Ketling), Magdalena Zawadzka (Basia) oraz Barbara Brylska (Krzysia). Tadeusz Łomnicki początkowo odmówił przyjęcia roli, zasłaniając się kiepskim zdrowiem, jednak upór Hoffmana i tym razem odniósł skutek. Łomnicki dla wielu już na zawsze zostanie Michałem Wołodyjowskim. "Wołodyjowski jest w filmie postacią, która się jakby dopełnia. Zapewne nie można jej oderwać od znakomitej i głęboko przemyślanej kreacji Tadeusza Łomnickiego" – konkludował Klaczyński.
Magdalena Zawadzka: Najważniejsza w tym wszystkim była ekipa, która realizowała film, ponieważ potrafiła to, co aktorzy mieli do zagrania, wspaniale oddać. Widać ogromną pracę wielkiej liczby ludzi. Bez komputerowych efektów. Nawet takie drobiazgi, jak guziki były robione na zamówienie. To daje jakość.
Warto dodać, że aktor schudł do tej roli 10 kilogramów, niemal rok trenował jazdę konną i szermierkę, której uczył go trzykrotny mistrz świata, szablista Andrzej Piątkowski. Sam Piątkowski również zagrał w filmie - Turka pojedynkującego się z Wołodyjowskim na murach Kamieńca.
Magdalena Zawadzka - filmowa Baśka - wspominała w rozmowie z PAP, że praca na planie filmu przebiegała w sposób "perfekcyjny". Jak mówiła, aktorzy byli "wspaniale przygotowani", ale "najważniejsza w tym wszystkim była ekipa, która realizowała film, ponieważ potrafiła to, co aktorzy mieli do zagrania, wspaniale oddać. Widać ogromną pracę wielkiej liczby ludzi. Bez komputerowych efektów. Nawet takie drobiazgi, jak guziki były robione na zamówienie. To daje jakość" - wskazała Zawadzka.
Wspominając pracę z Hoffmanem wyznała, że "doskonale wiedział, o co mu chodzi, jego wymagania w stosunku do aktorów były rzetelne, fachowe. Nie było niczego, co było odpuszczone na żywioł".
Przyznała, że jest "dosyć męczące" to, że ze 160 ról, które zagrała, ta została do niej przypisana, ale – jak mówiła - "to ma też swoje dobre strony". "Dobrą stroną tego jest, że zagrałam w czymś, co miało tak nieprawdopodobny społeczny oddźwięk, zagrałam w filmie, który trwa przez pokolenia. Może, gdybym nie zagrała tej roli, a zagrała te inne tylko, nie zapadłabym tak w ludzką pamięć. To jest wielkie szczęście zagrać coś tak wyjątkowego, co przeszło do historii filmu polskiego" – podsumowała aktorka.
Znakomity krytyk Krzysztof Mętrak w czasopiśmie "Film" napisał krótko po premierze, że "Sukces Hoffmanowego 'Pana Wołodyjowskiego' polega na tym, że potrafił on być wierny oryginałowi". "Nie chodzi mi tu o wierność fabularno-wątkową, ta jest najmniej ważna, idzie mi o oddanie pewnej aury emocjonalnej, w jakiej postaci działają" - wyjaśnił.
Zgodził się z nim Zbigniew Klaczyński wyznał w 1969 r. "Kinie", że "wzdraga się na myśl o tym, że Trylogia mogłaby się dostać w ręce człowieka, którego wyobraźnia – niechby nawet genialna – przesłaniałaby samego pisarza". Ocenił, że "odnaleźć w filmie klucz do tego, co wspólne i powszechne – to samemu zająć w tej sztafecie miejsce nobliwe, o ogromnej społecznej wadze". "Wydaje mi się, że piękny film Hoffmana odnalazł takich ludzi. I że reżyser zawdzięcza go postawie artystycznego umiaru i skromności" - podkreślił. (PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mw/ wj/