W latach trzydziestych w stolicy powstało kilkaset neonów. Długo nie docenialiśmy tego, że przedwojenna Warszawa była tak bogata w świecące gazem ilustracje i napisy. Właściwie wszystkie znane nam dzisiaj kolory w sztuce neonowej były już wówczas stosowane – mówi PAP varsavianista Jarosław Zieliński.
PAP: Kiedy w Warszawie pojawiają się neony?
Jarosław Zieliński: Pierwszy neon pojawił się w 1926 r. na skrzyżowaniu ul. Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich. Była to piękna butelczyna, a sam neon reklamował jedną ze znanych ówcześnie firm produkujących trunki.
Był to moment przełomowy. Chociaż w Warszawie w nocy świeciło już wcześniej, były to napisy reklamowe układane z kolorowych żaróweczek, które się włączały i wyłączały w różnych sekwencjach. To był natomiast prawdziwy neon z rurkami ze świecącym gazem. Od tej chwili zaczęła się kariera tego nośnika reklamowego w przedwojennej Warszawie.
W ciągu lat trzydziestych w stolicy powstało kilkaset neonów. Długo nie docenialiśmy tego, że przedwojenna Warszawa była tak bogata w neony i że, jak udało mi się ustalić w trakcie moich badań, właściwie wszystkie znane nam dzisiaj kolory w sztuce neonowej były już wówczas stosowane.
Jarosław Zieliński: W ciągu lat trzydziestych w stolicy powstało kilkaset neonów. Długo nie docenialiśmy tego, że przedwojenna Warszawa była tak bogata w neony i że, jak udało mi się ustalić w trakcie moich badań, właściwie wszystkie znane nam dzisiaj kolory w sztuce neonowej były już wówczas stosowane.
PAP: Kiedy następuje kulminacja okresu neonowego w Warszawie?
Jarosław Zieliński: Mamy dwa takie okresy. To bardzo ciekawe, ponieważ jest zupełnie sprzeczne z logiką rozwoju ekonomicznego.
Pierwsza fala neonów to wczesne lata trzydzieste, a więc w czasie kryzysu ekonomicznego. Natomiast druga – w epoce socjalistycznej, we wczesnych latach gomułkowskich. Wówczas ktoś w biurze politycznym wymyślił, że Warszawa powinna bardziej przypominać metropolię, zatem należy ją oświetlić neonami.
Było to trochę komiczne, biorąc pod uwagę ofertę handlową i ówczesny brak zapotrzebowania na reklamę, jednak skoro rozkaz poszedł z góry, to tak się stało.
Po 1956 r. na ulicach, których byśmy nigdy nie podejrzewali o to, że mogłyby udawać wielkomiejskość, zabłysły dziesiątki neonów. Jako pierwsza, eksperymentalna, została w ten sposób ozdobiona ul. Krucza.
Na tej ulicy były praktycznie biura, i tylko nieliczne sklepy, i właściwie nikt przytomny nie spacerował tamtędy wieczorem. Nagle zaczęli chodzić tam ludzie z czystej ciekawości: żeby zobaczyć cuda sztuki neonowej.
Następnie neony zaczęły się pojawiać w Al. Jerozolimskich, na ul. Marszałkowskiej czy Nowym Świecie. Cały ten ciąg wspaniale świecił, oświetlał, jak kiedyś to pokazano w tygodniku „Stolica”, całkowitą pustkę na chodnikach.
PAP: Co przedstawiały neony?
Jarosław Zieliński: Neony lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych siłą rzeczy nie mogły być nośnikami stricte reklamowymi. W socjalizmie reklama właściwie nie istniała. Neony miały zatem przede wszystkim funkcję ozdobną, a potem czysto informacyjną; np. neon nad kawiarnią głosił filiżaneczką kawy, że to kawiarnia. Nie było to jednak coś abstrakcyjnego, czym obecnie potrafi nas reklama zaskoczyć.
Kolejną kategorią neonów są takie, jakbyśmy powiedzieli współczesnym językiem, „od czapy”. Reklamowały coś, co praktycznie było abstrakcją i nie było w użyciu wśród normalnych obywateli. Jeden z największych warszawskich neonów widoczny na tyłach Dworca Centralnego reklamował koleje radzieckie. Owszem, można było je reklamować piętrowym neonem, ale kto tak naprawdę jeździł radzieckimi pociągami?
Jarosław Zieliński: Neony lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych siłą rzeczy nie mogły być nośnikami stricte reklamowymi. W socjalizmie reklama właściwie nie istniała. Neony miały zatem przede wszystkim funkcję ozdobną, a potem czysto informacyjną; np. neon nad kawiarnią głosił filiżaneczką kawy, że to kawiarnia. Nie było to jednak coś abstrakcyjnego, czym obecnie potrafi nas reklama zaskoczyć.
Jednak szczytem abstrakcji były neony reklamujące maszyny do księgowania z NRD. Wielki neon stał na bloku przy ul. Świętokrzyskiej i – można powiedzieć ironicznie – na pewno spowodował ogromny przyrost popytu na tego typu niezwykle „potrzebne” w każdym domu urządzenia.
PAP: Czy w innych miastach również widać zainteresowanie neonami?
Jarosław Zieliński: Wielką ciekawostką jest fakt, że Warszawa wcale nie była pierwszym miastem, które poddało się manii neonów. Ktoś z owego biura politycznego partii pojechał do Katowic i wrócił oburzony, że Katowice, w końcu prowincjonalne miasto, toną wieczorami w powodzi artystycznie skomponowanych neonów, a Warszawa jest ciemna.
Tygodnik „Stolica” pokazał zdjęcia – wówczas jeszcze biało-czarne, ponieważ była to połowa lat pięćdziesiątych ¬– jak wyglądały wieczorem Katowice. Nam się to dzisiaj nie mieści w głowie. Neon ogrodu zoologicznego zajmował całą długość olbrzymiego bloku i przedstawiał stado galopujących zwierząt. W perspektywach głównych ulic starych Katowic były też dziesiątki wspaniałych neonów. Zatem to katowickie ulice były pierwsze.
Potem doszła Warszawa i tylko nieliczne miasta mogły konkurować ze stolicą. Zajmowałem się tą tematyką, kontaktując się z miłośnikami neonów w innych miastach. Okazuje się, że poza Warszawą jeszcze tylko Łódź i Poznań miały w tej materii coś do powiedzenia, ale była to już zupełnie inna liga. Na każde pięćdziesiąt wspaniałych warszawskich neonów przypadały dwa–trzy podobnej klasy artystycznej w tamtych miastach.
PAP: Kto tworzył neony?
Jarosław Zieliński: Pamiętajmy, że neony były projektowane przez grafików, a nawet architektów, więc nie były to wyroby stricte przemysłowe, lecz raczej popis sztuki plastycznej, przekształcony w produkt techniczny.
Jarosław Zieliński: Pamiętajmy, że neony były projektowane przez grafików, a nawet architektów, więc nie były to wyroby stricte przemysłowe, lecz raczej popis sztuki plastycznej, przekształcony w produkt techniczny.
PAP: Gdzie były one produkowane?
Jarosław Zieliński: Neony nie były produkowane w pracowniach artystycznych, ale w spółdzielniach rzemieślniczych. Po odwilży 1956 r. mogły one po prostu powstawać, np. spółdzielnia „Reklama”. Zwykli pracownicy, którzy otrzymywali graficzne projekty od artystów, gięli rurki, napełniali je substancją i umieszczali na podkładach elektrycznych. Sami w sobie artystami nie byli, byli natomiast niezwykle solidnymi rzemieślnikami, którzy nie tylko produkowali neony, lecz również musieli je później na bieżąco konserwować.
Pamiętajmy, że to nie były, tak jak dzisiaj, giętkie światłowody; były to szklane, bardzo delikatne rurki, które często się rozszczelniały, gaz szlachetny się ulatniał, a neon przestawał działać. Nie była to prosta sprawa.
Jedna z takich spółdzielni istnieje do tej pory i nawet zachowała część starych projektów. Ludzie, którzy tak kochają stare neony, nie do końca są fantastami i istnieje możliwość zrekonstruowania, przywrócenia neonów na ulice Warszawy, tylko potrzebna jest chęć, ponieważ stare projekty są.
PAP: Co może być przyczyną tak dużej popularności neonów dzisiaj?
Jarosław Zieliński: Przyczyną tego, że ludzie tak szaleją na punkcie starych neonów, jest przede wszystkim ich klasa artystyczna. One miały zupełnie inna klasę w stosunku do tego, co obserwujemy na co dzień. Zwróćmy uwagę, że neony właściwie prawie wymarły. To, co nazywamy neonami, to już zupełnie inne technologie, najczęściej to oświetlenie ledowe, oświetlane kolorowe szklane płyty czy też zwykłe liternictwo. To ma niewiele wspólnego z tymi wszystkimi motylami, tańczącymi damami w bujnych sukniach, ze zwierzątkami czy z gwiazdeczkami. To wszystko mógł wymyślić artysta i wymyślał właściwie tak, jak chciał. Treść przekazu neonu, jak powiedziałem, była najmniej istotna, liczył się efekt artystyczny.
PAP: Co spowodowało, że z neonów zaczęto się wycofywać?
Jarosław Zieliński: Tak się stało głównie z powodu postępu technicznego. Pamiętajmy jednak, że mamy tutaj przerwę w życiorysie, czyli lata osiemdziesiąte, kiedy nastąpił zupełny upadek opiekowania się infrastrukturą miejską, kiedy neony masowo umierały. Wówczas miasto było właściwie ciemne. Po zmianie ustroju, po 1989 r., na rynku pojawiły się inne technologie – przede wszystkim świecące diody, później LED. To nie tylko tańsze, lecz przede wszystkim znacznie bardziej trwałe, nie wymaga specjalnej konserwacji. Stąd firmy wolą inwestować w coś prostego, efektownego, błyskającego i kolorowego, ale niekoniecznie tak skomplikowanego i trudnego do konserwacji, jak klasyczny neon.
PAP: Czy w dzisiejszej Warszawie zostało wiele dawnych neonów?
Jarosław Zieliński: W obecnej Warszawie trzeba się dobrze nachodzić, żeby zobaczyć smętne resztki tej dawnej sztuki. W latach osiemdziesiątych, o czym już wspomniałem, neony masowo umierały. Gasły jeden po drugim, następnie były demontowane. To bardzo delikatna konstrukcja i w związku z tym, jeżeli na co dzień nie dba się o taki neon, to praktycznie wystarczy rok, żeby on po prostu zaczął umierać.
W Warszawie dzisiaj mamy jeden, najwyższej klasy neon z początku lat 60. – słynną siatkarkę przy pl. Konstytucji. Jednak i on od dawna przecież nie funkcjonował, jakimś cudem został zapomniany, ale niezdemontowany. Dzięki prywatnej inicjatywie został odrestaurowany i doprowadzony do użytku. Z tej pierwszej ligi tak naprawdę mamy tylko siatkarkę.
Jarosław Zieliński: W obecnej Warszawie trzeba się dobrze nachodzić, żeby zobaczyć smętne resztki tej dawnej sztuki. W latach osiemdziesiątych, o czym już wspomniałem, neony masowo umierały. Gasły jeden po drugim, następnie były demontowane. To bardzo delikatna konstrukcja i w związku z tym, jeżeli na co dzień nie dba się o taki neon, to praktycznie wystarczy rok, żeby on po prostu zaczął umierać.
Zachował się, chociaż niekompletny, neon kawiarni Jaś i Małgosia z al. Jana Pawła II. Funkcjonuje on tylko jako nazwa lokalu, tymczasem cały neon składał się jeszcze z dodatkowych elementów – dzbanka i filiżanki z parującą kawą. Takie pomysły mieli ówcześni artyści.
Z innych znanych neonów mogę jeszcze wymienić globus Orbisu przy Al. Jerozolimskich. Przy czym to również nie jest do końca autentyk. Ocalała oryginalna konstrukcja – żelazny globus, który był opleciony rurkami neonowymi. Ten neon zgasł i praktycznie rdzewiejąca konstrukcja była skazana na zagładę. Ktoś się jednak zlitował i odtworzył ten neon, aczkolwiek nie do końca precyzyjnie. Dzisiaj układ rurek i ich kolory są inne w stosunku do tego, co widzimy na zdjęciach. Generalnie jednak forma globusa na starej konstrukcji ocalała.
W dwóch miejscach w Warszawie – na ul. Grójeckiej i przy pl. Konstytucji – możemy zobaczyć jeszcze tzw. gazeciarza. To element większej kompozycji – tego typu neony umieszczano na dużych kioskach, właściwie pawilonach, w których sprzedawano prasę. Gazeciarz był stylizowaną figurką człowieka, który w wyciągniętej ręce trzymał gazetę, natomiast w jego tle lub nad nim wyświetlały się migające tytuły ówczesnych najpopularniejszych tytułów – „Życia Warszawy”, „Expressu Wieczornego” czy „Trybuny Ludu”.
Istniała druga wersja tego neonu, znacznie bardziej zabawna, przedstawiająca zaczytanego człowieka – z wielkiej płachty gazety wystawały stopy. Niestety z tych neonów też pozostały szczątki, mimo że były one powielane i w Warszawie stosunkowo liczne. Jednocześnie żaden nie był taki sam jak drugi, wszystkie różniły się jakimś elementem plastycznym, więc nie było to wyłącznie powielanie motywu.
Mamy jeszcze trochę starych napisów, które przetrwały do dziś, a były niejednokrotnie remontowane i przerabiane – „Pałac Kultury i Nauki”, „Teatr Dramatyczny” czy „Dworzec Wschodni”, który został teraz przeniesiony do Muzeum Neonów. Parę starych neonów, m.in. sklepu Berlin, który istniał między pl. Konstytucji a pl. Zbawiciela, również jest przechowywanych w prywatnym Muzeum Neonów. Grupa ludzi kilkanaście lat temu wzięła się do ratowania niedobitków. Nie były do ocalenia na miejscu, zostały zatem zdjęte, zabezpieczone i odremontowane, a teraz świecą w pomieszczeniach muzeum.
Do tej listy mogę dodać neon starego sklepu muzyczny przy pl. Konstytucji, niedaleko „siatkarki”, który mniej więcej wygląda tak jak w latach sześćdziesiątych – wyświetlają się współbieżne okręgi w bardzo mocnym czerwonym kolorze.
Jednym z kolejnych neonów, odrestaurowanym przez grupę entuzjastów, jest „CalSkór” przy ul. Andersa, niedaleko wieżowca Intraco. Istniał on w arkadzie, dawno zakurzony i nieczynny, aż wreszcie zwrócił czyjąś uwagę i został odremontowany. Dalej nam świeci, aczkolwiek to mały neon, nie ma nic wspólnego z tymi najpiękniejszymi z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp/