Jak witać się ze znajomymi, o której przyjmować gości i w jakim stroju bywać na przyjęciach to niektóre z zagadnień przedwojennej etykiety opisane w książce Marii Barbasiewicz "Dobre maniery w przedwojennej Polsce" wydanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN.
Jak podkreśla sama autorka, materiały do książki zbierała podczas lektury poradników savoir-vivre'u nie tylko z lat 1918-39, lecz też napisanych na początku XX, a także pod koniec XIX w. Twórcy poradników zaznaczają, że sposób przyzwoitego zachowania się w towarzystwie bywa różny, w zależności od stanowisk, wieku i płci.
"Nie jednako obowiązuje on wielką damę i osobę zajmującą podrzędną pozycję, młodzieńca i starca, kawalera i pannę. Co u jednych jest najwyższą znajomością świata, u drugich byłoby tylko grubjaństwem i pospolitością" - czytamy poradniku z tamtego okresu "Zwyczaje towarzyskie (le savoir-vivre) w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte".
Savoir-vivre obowiązywał także wojskowych, a dotyczył nie tylko stroju, ale też zachowania w miejscach publicznych. Oficer, który podczas pobytu w lokalu spotkał wyższego stopniem, musiał prosić nie tylko o możliwość pozostania, ale także tańca.
Normy towarzyskie obowiązywały więc ludzi każdego stanu, zawodu i przede wszystkim płci. Dziewczęta od najmłodszych lat przygotowywane do zamążpójścia, musiały szczególnie dbać o "dobrą sławę". Etykieta w najdrobniejszych szczegółach opisywała jak miały się zachowywać, gdzie i z kim bywać oraz jak się ubierać.
Poradniki doradzały też jak w razie potrzeby pozbyć się niechcianego kawalera. W jednym z nich pannie pragnącej odmówić tańca natrętowi zalecano spojrzeć mu głęboko w oczy i powiedzieć "Odejdź ode mnie, pokuso szatańska, potrawo śmierci wiecznej". W objaśnieniu dodawano, że "młodzian prawdopodobnie się oddali".
Savoir-vivre obowiązywał także wojskowych, a dotyczył nie tylko stroju, ale też zachowania w miejscach publicznych. Oficer, który podczas pobytu w lokalu spotkał wyższego stopniem, musiał prosić nie tylko o możliwość pozostania, ale także tańca. Za niezbyt dokładne przestrzeganie tej zasady na dwa tygodnie do aresztu trafił np. adiutant prezydenta Ignacego Mościckiego Henryk Comte. Jego kolegą z celi był znany pilot Franciszek Żwirko, skazany za niskie loty nad Warszawą.
Etykieta szczegółowo określała również zasady zachowania przy stole. Istotny był kolor zastawy (np. we wzory kwietne były niemodne), do dobrego tonu należało kończenie posiłku "na wpół głodnym" i
okazywanie przez mężczyzn zainteresowania sąsiadkom "bez względu na ich wiek i urodę". Poradniki określały nawet sposób trzymania sztućców, zalecając by łyżkę trzymać od spodu trzema palcami, unosząc mały palec "z lekka ku górze" i by pamiętać, że "nóż nie jest szablą i trzyma się go palcami, nie całą dłonią".
Największą jednak liczbą zasad obwarowane było życie towarzyskie. Już samo powitanie nastręczało wielu trudności. Mężczyzna przedstawiany pani miał stać, kobieta zaś siedzieć. Podczas spaceru z damą kawaler powinien zadbać, by szła od strony domów, jako bezpieczniejszej. Formalne składanie wizyt było przyjęte w godz. 12-13 i 17-18, a w razie nieobecności gospodarzy należało zostawić bilet wizytowy.
Eleganckie panie w ciągu dnia przebierały się nawet trzykrotnie. Inny strój obowiązywał przed południem, inny w porze lunchu, a inny popołudniu czy wieczorem, kiedy noszono suknie o eleganckim kroju.
Eleganckie panie w ciągu dnia przebierały się nawet trzykrotnie. Inny strój obowiązywał przed południem, inny w porze lunchu, a inny popołudniu czy wieczorem, kiedy noszono suknie o eleganckim kroju. Najbardziej strojne obowiązywały oczywiście na balach. Modne były też popołudniowe herbatki, które z racji liczebności choćby warszawskiego "towarzystwa", codzienne bywały organizowane nawet w kilkunastu miejscach.
Jako często uciążliwy obowiązek opisywała je żona szefa MSZ Jadwiga Beckowa. "Wita się ciągle uściskami dłoni, zaczynając żonglerkę: filiżanka z wrzątkiem, spodeczek, łyżeczka, talerzyk z czymś,
widelczyk, a często i kieliszek. Tłok, gorąco i gadanina" - referowała pani ministrowa.
Na porządku dziennym były też zabawne gafy nawet osób świetnie znających etykietę jak Jadwiga Beckowa. Podczas wizyty w Hiszpanii np. odebrała telefon i słysząc imię "Alfonso" wzięła go za swego fryzjera i zaczęła się umawiać na wizytę. Kiedy okazało się, że rozmawia z królem Alfonsem XIII, przepraszając zapytała dlaczego nie dodał do imienia numeru. Odpowiedział jej głośny śmiech monarchy.
Jak widać więc savoir-vivre w przedwojennej Polsce był nie tylko zbiorem zasad, lecz także towarzyszących im towarzyskich wpadek, których liczne opisy znalazły się na kartach publikacji. (PAP)
akn/ ls/