Prawdziwe, odarte z mitów, oblicze II wojny światowej przedstawia w wydanej przez PWN i Ośrodek Karta książce „Sołdat” Nikołaj Nikulin, były czerwonoarmista, uczestnik walk m.in. pod Leningradem i Berlinem. Wojna pozbawia ludzi człowieczeństwa – akcentował zmarły w 2009 r. weteran.
„Podczas wojny człowiek traci wszystko, czym żył dotąd – rodziców, żonę, dzieci, majątek, książki, przyjaciół, swoje środowisko. Otrzymuje odzierający go z indywidualności mundur i broń, aby czynić zło. Jest bezbronny wobec dowódcy, prawie zawsze niesprawiedliwego i pijanego, który zmusza go do wybryków, gwałtów i zabójstw. Innymi słowy, człowiek traci na wojnie ludzkie oblicze i staje się dzikim zwierzem: żre, śpi, zabija” – tłumaczył Nikulin, uczestnik bojów m.in. pod Leningradem, Pskowem, Lipawą, Warszawą, Gdańskiem oraz ofensywy berlińskiej.
Nikołaj Nikulin: „Podczas wojny człowiek traci wszystko, czym żył dotąd – rodziców, żonę, dzieci, majątek, książki, przyjaciół, swoje środowisko. Otrzymuje odzierający go z indywidualności mundur i broń, aby czynić zło. Jest bezbronny wobec dowódcy, prawie zawsze niesprawiedliwego i pijanego, który zmusza go do wybryków, gwałtów i zabójstw".
Celem spisanej po wojnie przez czerwonoarmistę relacji (wydanej po raz pierwszy w Rosji w 2007 r.) było zdemaskowanie mitu "wielkiej wojny ojczyźnianej", na który składały się wyobrażenia o bohaterskiej walce wszystkich narodów ZSRS z Niemcami.
We wspomnieniach sowiecki żołnierz pisał, że wojna odczłowiecza, zmusza ludzi do zabijania wbrew sobie, nie jest – jak przekonywała komunistyczna propaganda – dobrą okazją do przysłużenia się ojczyźnie. „Wojenne zwycięstwa i heroizm są powszechnie znane, przez wielu były opiewane. Lecz w oficjalnych zapisach nie ma prawdziwej atmosfery wojny. Ich autorów prawie nie interesuje, co naprawdę przeżywa żołnierz” – podkreślił autor „Sołdata”.
Gdy w listopadzie 1941 r. 18-letni Nikulin, jako artylerzysta, został rzucony w wir wojny pod oblężony przez Niemców Leningrad, nie spodziewał się jeszcze, że będzie to dla niego niezapomniana szkoła życia. Wspomnienia z frontu prześladowały go przez wiele lat po wojnie.
Początkowo jednak, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 r., nastroje wśród czerwonoarmistów były dobre; żołnierze z entuzjazmem patrzyli na najbliższą przyszłość. „Oczekiwaliśmy szybkich zwycięstw naszej armii – niezwyciężonej, najlepszej na świecie, jak pisano nieustannie w gazetach” – wyjaśniał Nikulin.
Rzeczywistość wojenna szybko jednak zweryfikowała powszechne w ZSRS wyobrażenie o nieskazitelności Armii Czerwonej. W zamienionym w gruzy z powodu niemieckim bombardowań Leningradzie, z każdą godziną pogarszały się warunki bytowania żołnierzy. Wszechobecny był brud i głód, mróz sięgał zimą 30 stopni Celsjusza. „Zimno było okropne: zupa marzła w kotle, a ślina po splunięciu zamarzała w locie i spadała już jako sopelek, dźwięcznie stukając o twardą ziemię” – wspominał uczestnik walk o Leningrad.
Nikołaj Nikulin: „Wyszedłszy na pole bitwy, nie krzyczeliśmy: +Za Ojczyznę! Za Stalina!+, jak piszą w powieściach. Tam słychać było ochrypłe wycie i ordynarne przekleństwa, póki kule i odłamki nie zamknęły krzyczących gardeł. Nie w głowie był Stalin, kiedy stawała przy nas śmierć”.
Jedne z najkrwawszych bojów toczyły się o stację kolejową Pogostje. Tam, mieszkając w prowizorycznych ziemiankach, Nikulin był świadkiem wielu ludzkich dramatów. Wielu jego kompanów zamarzało, codziennie odbywała się walka o przetrwanie. Beznadziejną sytuację pogarszały błędy sowieckiego dowództwa, o których nie można było jednak przeczytać w codziennej prasie lub usłyszeć w radiu.
Jak pisał czerwonoarmista, walki z Niemcami kosztowały życie tysięcy żołnierzy bezmyślnie rzucanych na pierwszą linię frontu, gdzie ginęli od ognia wrogich karabinów maszynowych. Działo się tak tylko po to, aby zaspokoić ambicje sowieckich dowódców. „Atakować!” – to był ich najczęstszy rozkaz. „Jest im znana tylko jedna taktyka – napierać masą ciał. Ktoś w końcu zabije Niemca (...). Wszystko idzie na żywioł, intuicyjnie, masą” – relacjonował autor książki.
Jakiekolwiek zawahanie w boju – podkreślił – skutkowało śmiercią albo z rąk Niemców, albo funkcjonariuszy kontrwywiadu wojskowego Smiersz, operujących na tyłach armii. Odpowiadali oni za likwidację żołnierzy uchylających się od walki z niemieckim najeźdźcą. Zadanie to ułatwiali im donosiciele znajdujący się w większości oddziałów. Obawiający się o swój los żołnierze, aby ratować się przed śmiercią, sami się okaleczali.
Nikulin zadał kłam komunistycznemu mitowi, który mówił, że w szeregach armii wychwalano Stalina, a żołnierze uważali śmierć z bronią w ręku za patriotyczny obowiązek. Przeciwnie, armie składały się z przedstawicieli różnych narodowości, którzy znaleźli się w jej szeregach często wbrew swej woli. „Wyszedłszy na pole bitwy, nie krzyczeliśmy: +Za Ojczyznę! Za Stalina!+, jak piszą w powieściach. Tam słychać było ochrypłe wycie i ordynarne przekleństwa, póki kule i odłamki nie zamknęły krzyczących gardeł. Nie w głowie był Stalin, kiedy stawała przy nas śmierć” – wyjaśnił autor wspomnień.
Jak podkreślił, życie w okopach jest inne, niż na co dzień. Błoto zastępowało wodę, żołnierski hełm służył do wypróżniania się. Wszędzie leżały trupy. Nie przeszkadzały one jednak zawszonym, wygłodniałym i przemarzniętym żołnierzom.
Ich problemów nie rozumieli sowieccy dowódcy, którzy opływali w dostatek. Prowadzili rozwiązłe życie, znajdowali się przeważnie pod wpływem alkoholu, nie będąc w ogóle odpowiedzialnymi za swoje rozkazy. Błędy w dowodzeniu oraz nieprzygotowanie do wojny – pisał Nikulin – zaważyły o początkowych sukcesach Wehrmachtu na Wschodzie. „Uwidoczniła się nasza cecha narodowa: wykonywać wszystko maksymalnie źle przy maksymalnej utracie sił i środków” – oceniał.
Po przejściu do ofensywy i wyparciu Niemców z ZSRS, Armia Czerwona wkroczyła na okupowane ziemie polskie. W grudniu 1944 r. Nikulin został przerzucony pod Warszawę. Obserwował dalszy sowiecki pochód, który nieodłącznie wiązał się z żołnierskim awanturnictwem.
W tym czasie dowództwo Armii Czerwonej jawnie nawoływało do zemsty na Niemcach. Powszechne były rabunek i gwałty. „Niemcy to hołota, ale dlaczego się do nich upodabnialiśmy? Armia się poniżyła. Naród się poniżył. To było na wojnie najstraszniejsze” – przyznawał Nikulin, uczestnik walk o niemiecką stolicę w kwietniu 1945 r.
Jakiekolwiek zawahanie w boju – podkreślił Nikulin – skutkowało śmiercią albo z rąk Niemców, albo funkcjonariuszy kontrwywiadu wojskowego Smiersz, operujących na tyłach armii. Odpowiadali oni za likwidację żołnierzy uchylających się od walki z niemieckim najeźdźcą. Zadanie to ułatwiali im donosiciele znajdujący się w większości oddziałów.
Z chwilą zdobycia Berlina w Europie kończyła się najstraszliwsza wojna w dziejach ludzkości. Pokonanie Niemiec nie było jednak dla Nikulina powodem do radości. Wojna – tłumaczył – powoduje, że człowiek staje się narzędziem do zabijania.
„Ile kosztowało Rosję zwycięstwo 1945 roku? Według oficjalnych danych – 20 milionów istnień ludzkich, według wrogów – 40, a nawet więcej. Tego nie można sobie nawet wyobrazić. Jeśliby położyć ich ramię w ramię obok siebie, leżeliby od Moskwy do Władywostoku!” – obliczył autor „Sołdata”.
Jak dodał, mimo tak krwawej ofiary zwykłych, często bezimiennych, żołnierzy, historia udziału Związku Sowieckiego w II wojnie światowej była do tej pory pisana z perspektywy dowódców, tych, którzy niewiele wiedzieli o tragizmie tego konfliktu. „Ludzie, którzy naprawdę walczyli na wojnie, bezwarunkowo powinni albo zginąć, albo trafić do szpitala. Nie wierzcie tym, którzy mówią, że przeszli całą wojnę bez jednej rany. To znaczy, że albo wałęsali się na tyłach, albo sterczeli przy sztabie” – tłumaczył Nikulin, zwracając uwagę na fakt, że w wyniku kilkukrotnie odniesionych ran w szpitalach polowych spędził łącznie aż 9 miesięcy.
Po wojnie Nikulin ukończył historię na Leningradzkim Uniwersytecie Państwowym. Jako miłośnik sztuki zatrudnił się w Ermitażu – muzeum państwowym w Petersburgu; był także wykładowcą akademickim. Zmarł w 2009 r. jako ceniony znawca europejskiego malarstwa nowożytnego.
Książka „Sołdat” ukazała się nakładem PWN-u i Ośrodka Karta.
Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/