"Szukałam odpowiedzi na pytanie o intencje i wybory życiowe, które uczyniły moją babkę współodpowiedzialną za zainstalowanie ustroju komunistycznego w Polsce" - powiedziała PAP Aleksandra Domańska, która w niedawno wydanej książce "Ulica cioci Oli" pisze o życiu komunistki Heleny Kozłowskiej.
"Zadanie, jakie sobie postawiłam, przystępując do pracy nad +Ulicą cioci Oli+, to próba odpowiedzi na pytanie o intencje i wybory życiowe, które uczyniły moją babkę współodpowiedzialną za zainstalowanie ustroju komunistycznego w Polsce. Pretekstem był projekt dekomunizacji ulicy jej imienia, znajdującej się na warszawskim Czerniakowie. Padły wówczas w przestrzeni publicznej oskarżenia pod jej adresem, które stały się moralnym wyzwaniem dla mnie" - powiedziała Aleksandra Domańska PAP.
"Wcześniej refleksje na ten temat tłumiłam, mając poczucie, że sama na własny rachunek kształtuję mój system przekonań. Teraz postanowiłam zmierzyć się z tą cząstką mego rodowodu, jakim jest biografia ideowa mojej babki, w czym dziś upatruję zresztą pożytki płynące z projektu dekomunizacji. Podejmując tę pracę znalazłam się w osobliwej sytuacji, bo walczyły we mnie dwie przeciwstawne osoby: wnuczka, która chętnie broniłaby dobrego imienia swej babki, i antykomunistka, szczerze niechętna temu eksperymentowi polityczno-społecznemu, którego współautorką ta babka była. Ta podwójna rola uchroniła mnie chyba od łatwych sądów i spowodowała, że skomplikował mi się obraz zdarzeń" - mówiła Domańska.
W książce "Ulica cioci Oli" autorka prowadzi prywatne śledztwo dotyczące Heleny Kozłowskiej, działaczki przedwojennej KPP i powojennej PZPR, w latach 1954-1963 zastępczyni kierownika i kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR
W książce "Ulica cioci Oli" autorka prowadzi prywatne śledztwo dotyczące Heleny Kozłowskiej, działaczki przedwojennej KPP i powojennej PZPR, w latach 1954-1963 zastępczyni kierownika i kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. Helena Kozłowska tak naprawdę nazywała się Bella Frisz, urodziła się w 1906 roku w Oświęcimiu, w religijnej rodzinie żydowskiej. Z licznego rodzeństwa tylko ona zafascynowała się komunizmem. Domańska próbuje przedstawić, czym w latach 20. XX wieku był taki wybór, oznaczał m.in. szansę na zerwanie z rolą przewidzianą dla kobiet w tradycyjnym świecie żydowskim, szansę na asymilację, opowiedzenie się po stronie pięknych ideałów sprawiedliwości społecznej bez gorzkiej świadomości, czym tak naprawdę jest komunizm.
Domańska opisuje życie przedwojennych członków KPP zaznaczając, że ich działalność opłacał Kreml. Za Łukaszem Garlickim podaje, że przeciętna miesięczna pensja funka (funkcjonariusza aparatu partyjnego) wynosiła w latach 30. od 200 do 450 zł, czyli tyle samo, co przeciętna pensja urzędnicza i dwa razy więcej, niż mógł zarobić robotnik. W rozmowie z PAP autorka podkreśliła jednak, że tak naprawdę nie wiadomo, nic pewnego na temat "żołdu" funków.
"Nikt nikomu nie wystawiał rachunków i nie księgował. Jedyną chyba szansą na zweryfikowanie tych informacji byłoby odtajnienie archiwów Kominternu, na co się zdaje się nie zanosi" - mówiła pisarka.
Działalność partyjna była bardzo absorbująca - często trafiało się do więzienia, ewentualne życie rodzinne musiało zostać podporządkowane regułom konspiracji, najczęściej młody człowiek wiążący się z KPP nie miał możliwości ukończenia studiów i podjęcia innej pracy. To bardzo wiązało ludzi z komunizmem, partia działała przy tym trochę jak sekta budując w swoich członkach poczucie monopolu na prawdę i otoczenia wrogami.
Bella Frisz przesiedziała w więzieniach II RP siedem lat, tam urodziła córkę i, jak wspominała, to właśnie w celach odnalazła najpełniejsze doznanie komunistycznej wspólnoty. Była w więzieniu podczas czystek lat 30. w ZSRR, odsiadywała wyrok w 1938 roku, kiedy Stalin rozwiązał KPP. Wyszła na wolność na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej.
"Od początku największą dla mnie zagadkę stanowiło, jak można było tak wiele poświęcić złej sprawie. Po to, żeby potem urządzić nam życie w stalinizmie i w realnym socjalizmie, najpierw moja babka przesiedziała w więzieniu siedem długich lat, wszystko w życiu poświęcając dla swych komunistycznych przekonań, a przecież, gdy to czyniła, nie mogła wiedzieć, że uda się w końcu urzeczywistnić tę wizję i na dodatek zrobić karierę polityczną" - mówiła Domańska.
O ile w więzieniu można było nie dawać wiary w pogłoski o prawdziwym obliczu radzieckiego komunizmu, stało się to niemożliwe podczas dwu lat sowieckiej okupacji, kiedy Bella Frisz pracowała w Białymstoku w redakcji gazety i jako buchalter w fabryce. Po wybuchu wojny pomiędzy Niemcami a ZSRR, córka Belli Frisz trafiła do domu dziecka za Uralem, a ona sama wróciła w rodzinne strony, gdzie stała się świadkiem preludium Zagłady. Informacja, że w Warszawie zaczyna działać utworzona właśnie Polska Partia Robotnicza, była dla niej szansą znalezienia schronienia w działalności konspiracyjnej. W Warszawie działała już jako Helena Kozłowska, zajmowała się Związkiem Walki Młodych. Podczas powstania warszawskiego formowała oddziały Armii Ludowej.
Po wojnie Kozłowska została zaangażowana w Wydziale Propagandy PPR, odnalazła córkę, dostała mieszkanie. Pełniła różne funkcje w aparacie partyjnym, ale nie zrobiła tam jakiejś specjalnej kariery, nie odnalazła się też w zbytkownym trybie życia ówczesnych dygnitarzy. W 1963 roku została skierowana na emeryturę. Zmarła w listopadzie 1967 roku, na kilka miesięcy przed początkiem antysemickiej czystki w partii. W ostatnich miesiącach życia powiedziała wnuczce o swych żydowskich korzeniach.
"Tym, co szczególnie zaprzątało moją uwagę, była próba zrozumienia, jak mogło dojść do tego, że człowiek, który – gotów na najwyższe poświęcenia – chciał w swoim przekonaniu zmieniać świat na lepsze, a wyszedłszy z więzienia – mówiąc w dużym skrócie – zaczął budować więzienie. Można powiedzieć, że to jest, cytowany przeze mnie w książce, paradoks Szygalewa z +Biesów+: +Zaplątałem się we własnych wywodach i konkluzja moja pozostaje w całkowitej sprzeczności z pierwotną ideą, która jest u mnie punktem wyjścia. Zaczynam od nieograniczonej wolności, lecz kończę na nieograniczonym despotyzmie. Muszę jednak zaznaczyć, że innego rozstrzygnięcia zagadnień społecznych nie ma i być nie może+" - opowiadała Domańska.
"Początkowo nie umiałam znaleźć żadnej logiki w tej +przełamanej biografii+. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że moja babka, bo nie mogę świadczyć za innych komunistów, od chwili, gdy wkroczyła na drogą walki o komunizm, zaniechała studiów nad rzeczywistym światem, lokując się w tym +pożądanym bycie+, jakiego chciała. Żyła nie tym, co jest, ale tym, co w jej przekonaniu być powinno. I najpierw ofiarnie się o to dobijała, a potem – gdy okoliczności zaczęły sprzyjać – przyczyniła się do tego, by całą złożoną rzeczywistość wtłoczyć w ten fikcyjny kształt, a co się w nim nie mieściło, eliminować. Tak więc dla mnie najważniejszym wątkiem tej mojej opowieści jest refleksja nad pułapkami postawy zaangażowanej" - dodała wnuczka Heleny Kozłowskiej.
Książka "Ulica cioci Oli" ukazała się nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej. (PAP)
aszw/ abe/