Jak Tadeusz Różewicz stopniowo udoskonalał metody spławiania natrętnych dziennikarzy można prześledzić w tomie "Wbrew sobie", gdzie zebrano wywiady z poetą przeprowadzone na przestrzeni ostatniego półwiecza. Książka właśnie trafia do księgarń.
Tadeusz Różewicz słynie z dystansu wobec dziennikarzy, ceni sobie spokój i prywatność, bardzo trudno namówić go na wywiad. "Znany jest jego niechętny stosunek do mediów, wynikający z rzeczowości i poczucia odpowiedzialności za słowo. Pan Tadeusz powiada: +Czytając nasze gazety odnosi się wrażenie, że często mówienie wyprzedza myślenie+" - podkreślają redaktorzy tomu "Wbrew sobie".
Mimo tak sprecyzowanej opinii poety na temat prasy, w przeciągu półwiecza znaleźli się dziennikarze, którym udało się namówić Różewicza na rozmowę. Tom "Wbrew sobie" otwiera rozmowa przeprowadzona w 1955 roku dla "Trybuny Robotniczej", gdzie poeta z deklaruje chęć współpracy ze śląską prasą i zdradza swe zainteresowania pozaliterackie (historia sztuki, sport i synowie). W wywiadzie dla "Poglądów" (1947) opowiada natomiast o początkach swej twórczości: "Zacząłem pisać zupełnie przypadkowo", wymienia na specjalne życzenie dziennikarza ulubionych poetów rosyjskich, ocenia też twórczość młodszych kolegów: "Prawdziwi poeci chyba z nich nie wyrosną. Zapomnimy o nich po kilku latach. Zbyt wiele tam sloganowości, a za mało przeżycia" - mówi Różewicz o Zbigniewie Herbercie i Bohdanie Drozdowskim, wykazując, że nawet wybitny poeta może się mylić.
"Trzeba się zetknąć z pracą fizyczną, z łopatą. Pióro to lekkie narzędzie, łatwo może służyć do wypisywania głupstw. Podobno w Polsce jest sto czy dwieście tysięcy młodych poetów" - podkreślał Różewicz ze zgrozą w wywiadzie dla "Polityki" w 1965 r.
W 1962 roku Różewicz dostał nagrodę I stopnia Ministra Kultury i Sztuki, a dziennikarki "Życia Warszawy" odnalazły go w lasach w okolicach Karwi, gdzie przebywał na wakacjach. Zapytany o stosunek do młodzieży piszącej Różewicz wygłasza opinię, pod którą zapewne podpisałby się także dziś: "Każdy ma prawo pisać, co chce i jak chce, ale nie każdy może domagać się publikacji i honorariów. (...) Za dużo jest spotkań, festiwali i zjazdów poetyckich. Młodzież pisząca powinna przede wszystkim się uczyć".
Wywiad przeprowadzony trzy lata później dla "Polityki" zdradza już typowy dla Różewicza styl postępowania z dziennikarzami. Krystyna Nastulanka rozpoczyna rozmowę od przypomnienia, że negocjacje na temat wywiadu rozpoczęły się dwa lata wcześniej. "Jak na mnie - zawrotne tempo. Z zasady - nie gorączkuję się. Na problemy i pytania z 1948 roku zamierzam odpowiedzieć w 1968 roku, a na te z 1964 w 1974" - deklaruje poeta.
W tej rozmowie pojawia się też charakterystyczne różewiczowski dystans wobec innych literatów. "Środowisko literackie wydaje mi się przypadkowym zbiorowiskiem ludzi, w którym każdy może się znaleźć" - zauważa. Poeta rzuca myśl, że dobrze byłoby stworzyć junackie hufce pracy dla młodych ludzi o ambicjach literackich. "Trzeba się zetknąć z pracą fizyczną, z łopatą. Pióro to lekkie narzędzie, łatwo może służyć do wypisywania głupstw. Podobno w Polsce jest sto czy dwieście tysięcy młodych poetów" - podkreśla Różewicz ze zgrozą.
Niechęć do pogawędek z dziennikarzami w miarę upływu czasu wyraźnie się u Różewicza pogłębia - rozmowa "Tak i nie" z "Kultury" (1965) podpisana przez Witolda Zalewskiego w istocie jest autowywiadem poety, który zgodził się tylko na taką formę konwersacji. Tekst z 1973 roku to dokładny zapis starań Haliny Murzy-Stankiewicz z wrocławskich "Wiadomości" o wywiad. Najpierw Różewicz prosi, aby dziennikarka zadzwoniła kilka miesięcy później, kiedy "może będzie w lepszej formie", jednak wtedy również nie chce rozmawiać wymawiając się grypą. Po przesłaniu pytań pocztą namawia dziennikarkę do rozważenia jeszcze raz decyzji o wywiadzie. Gdy w końcu dochodzi do rozmowy odpowiada półsłówkami takimi jak "nie wiem", "różnie bywa", "może", a na koniec dopytuje się "czy to naprawdę musi być drukowane?".
"Naszą rozmowę zaczynam od oświadczenia, że jestem zły, robię to niechętnie i nie wiem dlaczego" - to początek wywiadu z Marią Dębicz po premierze "Pułapki" ("Przekrój" 1979). Stanisław Bereś próbował podejść poetę przygotowując dla niego 250 pytań (część ułożyli profesorowie polonistyki), ale żadne z nich nie wzbudziło zainteresowania Różewicza. "Czyżby nie lubił pan rozmawiać na temat swojej poezji? A może irytują pana media?" - pyta zdesperowany Bereś na początku rozmowy.
Dłuższe wywiady zamieszczone w tomie "Wbrew sobie" to rozmowy Różewicza z osobami zaprzyjaźnionymi jak Konstanty Puzyna, Kira Gałczyńska, Adam Czerniawski, którym najwyraźniej nie miał serca odmówić, a także zapisy spotkań poety z publicznością, na które poeta godził się rzadko i niechętnie.
Była jednak osoba, z którą Różewicz chciał porozmawiać - Czesław Miłosz. Do takiego spotkania doszło w 1999 roku w Krakowie i szczęśliwie została ona nagrana. Rozmowa odbywała się w Teatrze Słowackiego i zaczęła się od rozważań o teatrze - Różewicz wyznał, że widziałby się w roli Ofelii, a Miłosz zdradził, że chętnie zagrałby jednego z diabłów w mickiewiczowskich "Dziadach". Poeci wspominają, co robili w 1943 roku (Różewicz był w partyzantce, Miłosz mieszkał w Warszawie), dzielą się uwielbieniem dla wierszy Czechowicza i Ważyka, wspominają lektury z dzieciństwa i cytują wiersze z pamięci - Różewicz wiersze Miłosza, a Miłosz - Różewicza. Trzy z pięciu zamieszczonych w książce rozmów zostały opublikowane po raz pierwszy.
Tom "Wbrew sobie" opublikowało wrocławskie Biuro Literackie w ramach obchodów jubileuszu Tadeusza Różewicza, który 9 października skończył 90 lat. (PAP)
aszw/ ls/