
Tematem przewodnim najnowszego numeru redagowanego przez historyków katowickiego oddziału IPN „CzasyPisma” są wydarzenia z 1945 r. Niektóre z nich jeszcze długo po wojnie były zmitologizowane.
O jednym z takich mitów – okolicznościach śmierci wiceprezydenta Gliwic Tadeusza Gruszczyńskiego napisał Bogusław Tracz.
Do zdarzenia doszło 10 maja 1945 r. w samym centrum miasta. Gruszczyński gościł w swoim mieszkaniu na zakrapianej imprezie przedstawicieli wojskowej komendantury miasta, gdy w pewnym momencie dostał wiadomość, że tuż obok dwóch pijanych czerwonoarmistów napadło jakąś kobietę. Ze służbowym pistoletem w ręku, ale w cywilnym garniturze, Gruszczyński wybiegł na ratunek. Jednego z żołnierza zastrzelił, ale drugi przeszył go serią z pepeszy.
Nigdy zapewne nie uda się ustalić, dlaczego interweniował cywil Gruszczyński, a nie obecni w jego mieszkaniu oficerowie Armii Czerwonej.
Wieść o tym błyskawicznie obiegła całe miasto, ale polska milicja nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, bo śledztwo przejęło NKWD. W nekrologu zamieszczonym przez Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej, zamieszczono formułkę, że wiceprezydent Gliwic „zginął śmiercią tragiczną na posterunku” i nic wspomniano o tym, kto go zabił.
Zaczęli to robić dopiero 20 lat później pewni historycy. Według jednej wersji Gruszczyński zginął z rąk składających się z byłych hitlerowców szabrowników, a według drugiej zabiła go reakcyjna banda. Uliczka, w pobliżu której Gruszczyński padł przeszyty serią z karabinu, do dziś nosi nazwisko wiceprezydenta. Miało się to zmienić w ramach tzw. ustawy dekomunizacyjnej, ale zaprotestowała grupa społeczników.
O innym micie napisał Tomasz Borówka. Opowiedział o „Złotych Wrotach” – rzekomo przemyślanej operacji marszałka Iwana Koniewa ze stycznia 1945 roku. Według powtarzanej przez wiele lat propagandy dowodzący natarciem na Górny Śląsk Koniew celowo wypchnął oddziały Wehrmachtu w stronę Czech i Moraw, choć dysponował taką przewagą że mógł je okrążyć i rozbić.
Dzięki temu jednak nie wdał się z przeciwnikiem w walki w silnie zurbanizowanym obszarze, a w rezultacie górnośląski przemysł dostał się w ręce zdobywców bez żadnych zniszczeń. Taki plan natarcia na Górny Śląsk, jak głoszono długo po zakończeniu wojny, miał podobno osobiście zaakceptować Stalin. Według pewnej barwnej opowieści uderzał cybuchem fajki w sztabową mapę i pokazując Górny Śląsk rzucił: „to złoto”.
Rzecz w tym, że taka wersja nie znajduje żadnego odzwierciedlenia w faktach. Stalinowi zależało bowiem przede wszystkim na najszybszym zakończeniu wojny i nie liczył się z żadnymi stratami ani po swojej, ani po przeciwnika stronie. Koniew doskonale o tym wiedział. Nie udało mu się jednak okrążyć oddziałów Wehrmachtu na Górnym Śląsku, a co więcej w rezultacie front na długie tygodnie ustabilizował się w poprzek przemysłowego rejonu. Bajeczka – bo tak dziś wersja o „Złotych wrotach” jest traktowana przez historyków – miała uchronić Koniewa przed gniewem Stalina. A duża część górnośląskiego przemysłu jeszcze przed zakończeniem wojny i tak została zniszczona. Specjalne oddziały trofiejne (zdobyczne) posuwające się za pierwszoliniowymi, demontowały urządzenia, a nawet całe zakłady i pociągami wywoziły na wschód.
Jakub Szczepański napisał o trzydniowej bitwie pancernej pod Przyszowicami, która była jednym z krwawszych epizodów walk o Górny Śląsk.
W okolicach tej podgliwickiej wioski Armia Czerwona straciła kilkadziesiąt czołgów (tylko w ciągu pierwszej nocy ponad 30) i pojazdów pancernych. Jedną z przyczyn był prawdopodobnie alkohol znaleziony przez czerwonoarmistów w Gliwicach – niektórzy szli do walki tak pijani, że stanowili łatwy cel dla przeciwnika. Dzięki oporowi w Przyszowicach Niemcy zdążyli się wydostać na południe, w stronę Mikołowa i Rybnika. Zapłaciła za to ludność Przyszowic, w przeważającej mierze polska (w okresie międzywojennym wioska należała do II RP). Czerwonoarmiści zamordowali kilkadziesiąt osób, a w tym także kilku więźniów KL Auschwitz, którzy uciekli z „marszu śmierci” i zostali ukryci przez mieszkańców Przyszowic. Najmłodsza z ofiar miała zaledwie dziesięć dni.
Temu samemu tematowi – zbrodni w Przyszowicach poświęcone są opublikowane w najnowszym numerze „Czasypisma” dokumenty ze śledztwa IPN. Zostało przeprowadzone, gdy żyli jeszcze świadkowie masakry.
W tym samym numerze „CzasyPisma” Adam Dziurok, Sebastian Rosenbaum i Bogusław Tracz opisali wkroczenie Armii Czerwonej na Górny Śląsk w 1945 roku, Piotr Hojka napisał o marszu śmierci – ewakuacji więźniów KL Auschwitz w styczniu 1945 roku, ks. Piotr Górecki - o ofiarach wydarzeń 1945 r. w Zabrzu, Paweł Zawisza i Dariusz Pietrucha - o masakrze w Miechowicach (obecnie dzielnicy Bytomia), a Zbigniew Gołasz o czasach „trójwładzy” w Zabrzu. Najwięcej do powiedzenia miała tam w 1945 roku sowiecka komendantura wojenna i to z nią próbowały się porozumieć wysłani na Górny Śląsk przedstawiciele polskiej administracji oraz wywodzący się z Zabrza członkowie Komitetu Wolne Niemcy.
Okładkę „CzasyPisma” ilustruje zdjęcie do tekstu o zupełnie innej tematyce.
Ewelina Lasota napisała o tyskim klubie fotograficznym KRON, jednej z najciekawszych takich inicjatyw pod koniec PRL-u. Na przekór gierkowskiej propagandzie sukcesu, która pokazywała Górny Śląsk kolorowy, uśmiechnięty i sielski, sześciu amatorów - pasjonatów fotografowało to, co do takiego stereotypu nie pasowało: apokaliptyczny krajobraz w pobliżu kopalń, odrapane mury familoków i bawiące się na ponurych podwórkach dzieci. Michał Cała, Tadeusz Kluba, Krzysztof Pilecki, Henryk Rączkowski, Zbigniew Zalewski i założyciel klubu Mieczysław Wielomski w latach 1978-1983 jeździli po takich miejscach i portretując mieszkających tam ludzi stworzyli coś w rodzaju fotograficznej dokumentacji Górnego Śląska. Część tej dokumentacji - kilkanaście czarno-białych zdjęć, zamieszczono w tym numerze „Czasypisma”.
Długi cykl wydawniczy spowodował, że wprowadzony we wrześniu 2025 r. do obiegu najnowszy numer „Czasypisma” ukazał się jeszcze z datą zeszłoroczną. (PAP)
jkrz/
CzasyPismo o historii Górnego Śląska nr 2 (26) 2024, Wyd. IPN oddział w Katowicach