
Na okładce książki widnieje zdjęcie ludzi stojących w długiej kolejce do sklepu. Większość z nich ma zmęczone, zatroskane twarze, opuszczone ramiona. Tylko mężczyzna z białą laseczką niewidomego pogodnie patrzy w obiektyw aparatu. Jakby tylko on, żyjąc w świecie ciemności i nie dostrzegając tego, co dzieje się dookoła, potrafił się uśmiechać. Bo rzeczywistość opisana przez Annę Mieszczanek jest niewesoła, choć sięga czasów karnawału „Solidarności”, kiedy ludzie żyli jeszcze nadzieją.
I właśnie od opisu dni poprzedzających niesławne przemówienie gen. Jaruzelskiego autorka rozpoczyna swoją reporterską opowieść. Buduje ją niczym puzzle, z których każdy kawałek stanowi strzęp prawdy o tamtych czasach, a fragmentaryczne obrazy świata układają się w spójną całość. Dzięki temu patrzymy na ówczesną Polskę z jednej stronnym oczami zwykłych, młodych ludzi, jak goniec z wydawnictwa, reżyser zaraz po skończeniu szkoły filmowej, chłopiec, którego ojciec poszedł do więzienia czy sama autorka przedstawiająca się tutaj jako Początkująca Dziennikarka, a z drugiej oczami osób, które stały po drugiej stronie barykady, jak kapitan wydziału zabójstw. A wszystko to przeplatane jest cytatami z dokumentów partyjnych władz czy SB.
To one uświadamiają czytelnikowi, że „zestaw niezbędnych aktów prawnych dotyczących stanu wojennego” Jaruzelski posiadał już 12 listopada 1980 r. „Dwa tygodnie później, 1 grudnia 1980, dwóm polskim wojskowym ze Sztabu Generalnego radzieckie władze pokazały w Moskwie plany wkroczenia wojsk sowieckich do Polski w ramach ćwiczeń „Sojuz-80” […] Gotowość do przekroczenia granicy wyznaczono na 8 grudnia 1980. […] Cztery dni później – na szczycie państw Układu Warszawskiego w Moskwie – gen. Jaruzelski przedstawił koncepcję samodzielnego zlikwidowania „Solidarności” i opozycji, „gdy tylko wystąpią pierwsze oznaki wyczerpania społecznego”. W tym samym mniej więcej czasie pierwszy sekretarz Kania ostrzegł Leonida Breżniewa – najważniejszego człowieka w „bloku wschodnim” – że interwencja spotka się z „gwałtowną reakcją społeczną, wręcz z powstaniem narodowym”. A Zbigniew Brzeziński, urodzony w Warszawie syn dyplomaty, a w 1980 r. doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta USA Jimmy’ego Cartera, ostrzegał Rosjan, że ich interwencja w Polsce spotka się z ripostą Stanów Zjednoczonych” – czytamy w książce.
Na tle dyskusji prowadzonych na najwyższym szczeblu obserwujemy ludzi, którzy usiłują normalnie funkcjonować w tych nienormalnych czasach. Przyglądamy się działaczom „Solidarności” drukującym ulotki na powielaczach, robotnikom stawiającym pomnik Trzech Krzyży przed Stocznią w Gdańsku, ludziom usiłującym się gdzieś dodzwonić z budek telefonicznych, do których ciągnęły się niekończące się kolejki, czy uczestnikom strajków i pacyfikujących ich milicjantom. Sama autorka przygląda się Kongresowi Kultury Polskiej, na który załatwiła sobie akredytację. Kiedy wróciła do domu z plikiem notatek, nie miała pojęcia, że następnego dnia już nie wejdzie na salę obrad.
Rozdział poświęcony nocy z 12/13 grudnia i kolejnym dniom Anna Mieszczanek rozpoczyna od relacji swojej koleżanki, do której zastukała sąsiadka, informując ją, że właśnie wybuchła wojna. Była przerażona, tym bardziej że telefony nie działały i do czasu pojawienia się gen. Jaruzelskiego na ekranach telewizorów trudno było się zorientować, co się dzieje. Choć uczestnicy obrad Komisji Krajowej, które odbywały się w sali BHP Stoczni, szybko zostali pozbawieni złudzeń.
„Po obradach część Komisji Krajowej spała w gdańskim hotelu Monopol, część w sopockim Grandzie. Wokół niego – na ulicy i na plaży – rozstawiło się już 948 funkcjonariuszy. […] Coraz więcej osób widziało kolejne podjeżdżające nyski i rząd przytupujących z zimna na śniegu milicjantów w mundurach moro, kaskach i z pistoletami maszynowymi. Pomału zbierali się w pokoju Mazowieckiego i próbowali ocenić sytuację. Karol Modzelewski zapytał nagle, czy ktoś chce wziąć prysznic – co wywołało zdumienie. Nikt nie chciał, więc wszedł do łazienki i zdążył wziąć ten prysznic, zanim do pokoju weszło ZOMO. Modzelewski siedział już przecież i wiedział, że łaźnia jest zwykle raz na tydzień, więc chociaż tak się zabezpieczył” – dowiadujemy się z „Dnia bez Teleranka”.
Dalej możemy przeczytać o tragicznych wydarzeniach tego czasu, strzałach oddanych w kopalni „Wujek” czy pacyfikacji gdańskiej stoczni i ludziach, którzy zostali internowani. Autorka opisuje jedną z najsmutniejszych w naszej historii Wigilii i Boże Narodzenie, zwolnienia z pracy, których ofiarą padła też Początkująca Dziennikarka. W książce zmienia się ona wówczas w Wyrzuconą, przez kolejne miesiące zajmując się staniem w kolejkach po kartkowe mięso, uprawiając paprykę oraz bób pod folią i pomagając robić paczki w kościelnych podziemiach dla opozycjonistów i ich rodzin. Jak zaznacza w swojej książce, stan wojenny formalnie trwał półtora roku, do lipca 1983 r. Jednak ostatni więźniowie polityczni siedzieli za kratkami jeszcze trzy lata.
„Dzień bez Teleranka” trafia na rynek czytelniczy tuż przed 40. rocznicą nocy, która przerwała marzenia Polaków o wolności. To jedna z tych książek, po które powinni sięgnąć młodzi ludzie, by poznać historyczne fakty, a równocześnie codzienność, która była udziałem ich rodziców czy dziadków.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP