Historie dziewięciu Wołynianek, które uratowały się z rzezi i były świadkami śmierci swoich bliskich stanowią kanwę książki „Dziewczyny z Wołynia” Anny Herbich. 75 lat temu wydano na nie wyrok śmierci. Ale mimo to przetrwały – podkreśla autorka.
"Nie ma słów, które mogłyby oddać gehennę, przez którą przeszły kobiety z Wołynia. Były tropione, bite, gwałcone, zabijane. W środku nocy, z małymi dziećmi na rękach, musiały uciekać przed straszliwą śmiercią. A drogę oświetlały im łuny pożarów. Kobiety, które przeszły przez to piekło, zostały na zawsze naznaczone piętnem Wołynia" - napisała we wstępie do publikacji Herbich.
Janina Kalinowska, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Polaków Pomordowanych na Wołyniu, nie wie gdzie się urodziła, ani w którym roku. Nie jest nawet pewna swojego nazwiska. "Rozejrzałam się wokół. Mimo że panowała noc, od łuny pożaru było jasno jak za dnia. Przed płonącym domem leżały bezwładnie trzy ciała. O Boże, to mama! Doskoczyłam do niej, zaczęłam krzyczeć i ciągnąć ją za ramię. - Mamo! Mamusiu! Wstawaj, błagam cię! Wstawaj! Ale ona nie wstawała. Leżała bez ruchu i patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. (...)Zerwałam się i pobiegłam dalej. Zostawiłam mamę na ziemi, całą we krwi. Do kogo należały dwa pozostałe ciała? Do mojego taty i braciszka. Nie docierało do mnie, że nie żyją. Że zostałam na świecie sama. To było coś, co przekraczało granice wyobraźni kilkuletniego dziecka" - opisuje wspomnienia z rzezi.
Rodzina Heleny Ciszak (ur. w 1936 r.), została zaatakowana w Wigilię Bożego Narodzenia. "Za oknem w świetle gwiazd srebrzył się śnieg, który tej zimy gęsto pokrył Ihrowicę. Na zewnątrz panował mróz, ale w domu od rozpalonego pieca biło ciepło. Wspaniale pachniały wigilijne potrawy. Śpiewaliśmy kolędy i szykowaliśmy się do wieczerzy. (...) Mama zaprosiła do nas córki ukraińskiej sąsiadki. Byliśmy z tą rodziną bardzo zaprzyjaźnieni. (...) Ledwie zdążyliśmy się podzielić opłatkiem, gdy do domu z impetem wpadła sąsiadka, mama naszych gości. Była blada jak kreda. - Paulina! - krzyknęła od progu do mamy. - Uciekaj! Polaków mordują! (...) Spojrzeliśmy w osłupieniu. Mordują? W Wigilię? To przecież niemożliwe!" - opowiada.
Oddział Ukraińskiej Armii Powstańczej wykorzystał to, że Polacy siedzieli przy świątecznych stołach, i wdarł się do wsi. W ruch poszły siekiery, noże i karabiny. Helenę i jej rodzinę uratowała wspomniana Ukrainka, która tej nocy udzieliła im schronienia w swoim domu. Na drugi dzień, opisuje kobieta, Ihrowica wyglądała jak dotknięta kataklizmem. "Część domów zmieniła się w kupę dymiących zgliszczy, ludzkie ciała leżały nieruchomo na opustoszałych podwórkach. (...) Jak się później okazało, tej wigilijnej nocy banderowcy zgładzili w naszej wsi dziewięćdziesięciu dwóch Polaków" - zwraca uwagę.
Kobieta opisuje także, w jaki sposób został zamordowany ksiądz z jej parafii, który ostrzegł mieszkańców o zbliżającym się niebezpieczeństwie. "Ksiądz Szczepankiewicz leżał na podłodze w kałuży krwi. Miał odrąbaną siekierą głowę. Obok leżeli jego matka, siostra i brat. Oni również zginęli w makabryczny sposób" - dodała.
"Przyszli przed świtem 29 sierpnia 1943 r. - wspomina Alfreda Magdziak (rocznik 1926). "Choć minęło siedemdziesiąt pięć lat, pamiętam te wydarzenia z najdrobniejszymi szczegółami, tamta scena rozgrywa się przed moimi oczami w zwolnionym tempie. (...) Pierwszy szedł ojciec, prowadząc za rękę małą, przerażoną Paulinkę. Miała wtedy jedenaście lat. Irka kurczowo ściskała dłońmi długi warkocz jasnych włosów. Ja stąpałam na końcu. Ojciec podjął rozpaczliwą próbę ratunku. - Panowie - zwrócił się do Ukraińców. - Czego ode mnie chcecie. Przecież ja żadnej krzywdy nikomu nie wyrządziłem. Za co? - Ty polska mordo! - zaczęli krzyczeć. - Za szczo? A za to, żeś Lach! Wsich Liachiw wybyjemo!" - opowiada Alfreda.
Kobiecie udało się schować i uniknąć rzezi. Widziała jednak egzekucję swojej rodziny i sąsiada. "Ukraińscy nacjonaliści straszliwie pastwili się nad całą czwórką. Nad moim tatą, nad moimi siostrami, nad panem Adamkiewiczem. Bili moich bliskich łopatą, dźgali ich widłami, kopali, okładali kolbami od karabinów... Wszystko to wydarzyło się na moich oczach. (...) Proszę nie pytać mnie o szczegóły. Nie da się słowami opisać tego, co wtedy zobaczyłam. Co przeżyłam" - podkreśla. "Nie ma chyba gorszej tortury dla rodzica niż patrzenie na męczeństwo własnych dzieci. A to właśnie spotkało mojego tatę. Zanim go zamordowali, na jego oczach katowali Paulinkę i Irusię. To musiało być dla niego gorsze niż własna śmierć" - ocenia kobieta.
Rozalia Wielosz, która w chwili masakry miała osiem lat, tak opowiada o wydarzeniach z Wołynia. "To była niedziela. Ranek. Mama starła ziemniaki na placek na blasze, który zamierzała upiec na obiad. Malutka Janinka spała spokojnie w kołysce. Ojciec był w domu. Wydawałoby się, że to zwykły, normalny dzień, jakich wiele. Ale to nie był zwykły dzień. Był to ostatni dzień istnienia mojej rodziny" - opisuje. Jej matkę, ojca, siostrę oraz brata bestialsko zamordowano, ona cudem ocalała schowana w piwnicy. "Ciała rodziców nie zobaczyłam, bo Ukraińcy wszystkich, których zamordowali, wynieśli na zewnątrz i zakopali (...)Słyszałam tylko później od ludzi, że moją małą siostrzyczkę, półtoraroczną Janinkę, zakopali w ziemi żywcem. Mój Boże, czymże ona im zawiniła? Ten drobiazg, to dziecko... Serce mi się ściska, gdy myślę, jak musiała być przerażona. Przecież nie mogła rozumieć, co się dzieje..." - zaznacza kobieta.
Zbrodnia Wołyńska była antypolską czystką etniczną, przeprowadzoną przez nacjonalistów ukraińskich, mającą charakter ludobójstwa.
Zbrodni dokonano w latach 1943–45. Jej sprawcy - Organizacja Nacjonalistów Ukraińskich frakcja Stepana Bandery (OUN-B) oraz jej zbrojne ramię Ukraińska Armia Powstańcza (UPA) we własnych dokumentach planową eksterminację ludności polskiej określali mianem "akcji antypolskiej".
Według szacunków polskich historyków ukraińscy nacjonaliści zamordowali w latach 1943-45 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej ok. 100 tys. Polaków. 40-60 tys. zginęło na Wołyniu, 20-40 tys. w Galicji Wschodniej, co najmniej 4 tys. na terenie dzisiejszej Polski. Kulminacja tych wydarzeń, określanych mianem zbrodni wołyńskiej, nastąpiła w dniach 11-12 lipca 1943 r., gdy oddziały UPA zaatakowały ok. 150 polskich miejscowości.
Jak podaje IPN, na skutek polskich akcji odwetowych do wiosny 1945 roku zginęło prawdopodobnie 10–12 tys. Ukraińców. "Niektóre z polskich akcji odwetowych były zbrodniami wojennymi. Jednak zdaniem polskich historyków nie można stawiać znaku równości między nimi a zorganizowaną, antypolską akcją OUN-UPA" - czytamy na stronie zbrodniawolynska.pl redagowanej przez Instytut Pamięci Narodowej.
Między Warszawą i Kijowem od wiosny 2017 r. trwa spór wokół zakazu poszukiwań i ekshumacji szczątków polskich ofiar wojen i konfliktów na terytorium Ukrainy, wprowadzonego przez ukraiński IPN. Zakaz został wydany po zdemontowaniu nielegalnego pomnika UPA w Hruszowicach, do którego doszło w kwietniu 2017 r.
Książka "Dziewczyny z Wołynia" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ pat/