Z czarno-białego zdjęcia patrzy na nas uśmiechnięta dziewczyna. Ma na sobie lekką sukienkę w delikatne kwiaty, włosy przewiązane wstążką. Kucnęła, przytrzymując się gałęzi krzaków. Gdybyśmy nie wiedzieli, kim była i czym się w tym czasie zajmowała w obozie izolacyjnym dla dzieci – Polen Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt, czyli w Prewencyjnym Obozie Policji Bezpieczeństwa dla Młodzieży Polskiej w Łodzi – moglibyśmy uznać, że Eugenia Pol to sympatyczna, młoda kobieta, która cieszy się z nadchodzącej wiosny.
Z zeznań dzieci zamkniętych w tym miejscu odosobnienia wyłania się jednak portret sadystycznej wychowawczyni, która na rozkaz hitlerowców potwornie znęcała się nad podopiecznymi. Opisuje to Błażej Torański w książce „Kat polskich dzieci. Opowieść o Eugenii Pol”.
Eugenia Pol nie skończyła jeszcze 18 lat, gdy wraz z rodziną podpisała folkslistę, zmieniając nazwisko na niemieckojęzyczne Pohl. Kiedy Niemcy tworzyli obóz dla dzieci polskich, m.in. tych, których rodzice działali w podziemiu albo trafili do Auschwitz, uznali, iż będzie ona dobrą kandydatką na strażniczkę. I mieli rację, spełniła ich oczekiwania. Choć Eugenia już po wojnie twierdziła, że podjęła się tej pracy, ponieważ nie rozumiała, co mówił do niej niemiecki urzędnik, to przykładała się do swoich obowiązków nadzwyczaj sumiennie, znęcając się nad zagłodzonymi i chorymi dziećmi. Do jakich zbrodni się posuwała i jak była przy tym okrutna, możemy dowiedzieć się z zeznań małych więźniów, które autor obficie w książce cytuje.
Opowiada o nich np. Zygfryd Żurek, który latem 1943 r. zrozumiał, do czego jest zdolna Genowefa Pohl. Gdy pracował z grupą kolegów w ogrodzie przy pieleniu grządek, usłyszał przeraźliwy krzyk. Wówczas odwrócił się i zobaczył, co robi Pohl z wachmanem Edwardem Augustem: „Chłopca złapali za nogi i głową w dół topili go w beczce (przeciwpożarowej). Wpychali go i wyciągali razem, gdyż August go trzymał i zanurzał do beczki, a Pohl przytrzymywała […], jak był zanurzony głową w dół, to woda wylewała się i nawet pryskała […]. Razem go topili […]. Gdy chłopiec się rzucał, to Pohl go wpychała. Oboje – i August, i Pohl śmiali się przy tym. Wyciągnęli go, August rzucił go na bok, na ziemię, koło tej beczki i odszedł razem z Pohl. Chłopiec został utopiony. Leżał przy tej beczce aż do wieczora. Bez ruchu. Więźniowie zanieśli go do trupiarni […]. Do szopy, gdzie składano zwłoki”.
Z kolei była więźniarka Wacława Kiziniewicz tak opisała w prokuraturze znęcanie się Eugenii Pohl nad małą Urszulą Kaczmarek: „Mam dowody zbrodni właśnie tej zbrodniarki, która zawsze grała na gitarze, i pamiętam, jak moja koleżanka, była to z Poznania Urszulka, ukradła z głodu chleb, jak właśnie Eugenia Pohl dała jej pejczem 20 batów na dłoń jedną, po drugiej stronie 20 batów, tak, że na obie ręce otrzymała 80 batów, prócz tego zameldowała szefowi łagru i dostała 200 batów na nago, na stole ją rozłożono i dwóch wachmanów ją biło, a dwóch trzymało, nie wytrzymała biedna i zmarła, i bardzo dużo bym mogła powiedzieć na temat tej zbrodniarki, piszę ten list i płaczę, serce mi pęka, że tylu kolegów i koleżanek poszło przez nią na tamten świat”.
Takie zeznania były szczególnie ważne, gdy w końcu lat siedemdziesiątych Eugenia Pol, która zaraz po wojnie zmieniła nazwisko na polskie, została postawiona przed sądem. Wszystkie zarzuty odpierała na swój sposób: „Urszula w agonii została przeniesiona do separatki. Tylko ja podawałam jej wodę. Wszyscy ją wyśmiewali. Dziewczynki omijały. Strasznie cierpiała, nim zmarła. Kradła żywność. Była przez wszystkich popychana i maltretowana. Nie tylko przez same dziewczynki, ale głównie przez Bayer i Reichel, które ciągle ją biły i popychały przy każdej okazji. Mówiłam im nieraz: +Dajcie jej spokój+, ale nic to nie pomagało. Nie widziałam u niej żadnej rany na brzuchu. Nigdy jej nie biłam…”.
Podczas procesu większość świadków obwiniała obozową strażniczkę. Ale autor książki przywołuje też zeznania kilku więźniów, którzy jej bronili. Można to złożyć na karb tego, że Pohl miała w obozie swoich pupili, z którymi obchodziła się łagodniej. Dlatego też zeznająca w trakcie procesu Regina Mróz mówiła: „Biła tak, że uderzała w stołek, a mnie kazała krzyczeć. Ona tylko markowała bicie i jej zawdzięczam życie, bo tego bicia bym nie zniosła. […] Chciałam iść na wartownię, bo słyszałam, że tam można chleb dostać, a Pohl mówi: +Nie chodź, bo się przeziębisz i się zlejesz+. Nie posłuchałam jej, bo głód był silniejszy”.
Wsparcie kilku osób na niewiele się zdało. W 1974 r. Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał Eugenię Pol vel Genowefę Pohl na 25 lat więzienia. Po dwóch latach została wniesiona rewizja wyroku do Sądu Najwyższego, który jednak podtrzymał wysokość kary, udowadniając byłej strażniczce dręczenie i znęcanie się nad więźniami, choć nie znaleziono dowodów na bezpośredni udział w morderstwach. Kobieta opuściła celę przed upływem wyroku w 1989 r. i w spokoju dożyła swoich dni. Za ironię losu można uznać fakt, że zanim została aresztowana, pracowała z dziećmi jako intendentka w żłobku.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP