Konie w polskiej historii odgrywają rolę symbolu, legendy lub wręcz jednego z kluczowych mitów tworzących polską tożsamość narodową i pamięć historyczną. Równie fascynująca jest historia polskich stadnin i ludzi, którzy prowadzeniu hodowli wierzchowców poświęcali całe życie. Losy jednej z najbardziej znanych stadnin opisane są w książce „Marek Trela. Moje konie, moje życie”.
Marek Trela przez niemal cztery dekady pracował w państwowej Stadninie Koni w Janowie Podlaskim. Początkowo pełnił obowiązki weterynarza. W latach dziewięćdziesiątych stanął na jej czele. W okresie jego pracy odbywające się corocznie aukcje przyciągały kupców i hodowców z całego świata, a pochodzące z hodowli w Janowie wierzchowce osiągały podczas aukcji rekordowe ceny. „Zaczęto uważać je za naszą najlepszą markę eksportową, rozpoznawalną i prestiżową, a przy tym budzącą emocje jak muzyka Fryderyka Chopina” – stwierdza we wstępie Ewa Bagłaj. Po odejściu ze stadniny wciąż zajmuje się promocją polskich hodowli na rynkach zagranicznych.
Swoją przygodę z końmi rozpoczął jednak dużo wcześniej i w miejscu niekojarzącym się ze szlachetnością rasy arabskiej. „Pierwsze kontakty z końmi to wozacy z węglem obserwowani z trzeciego piętra kamienicy na Kole. (…) Największym marzeniem było przejechać się wierzchem na takim koniu” – wspomina dzieciństwo. Dzięki tym wczesnym zainteresowaniom trafił do sekcji jeździeckiej CWKS Legia, w barwach której odnosił sukcesy podczas krajowych zawodów. Swoją karierę zakończył na początku studiów weterynaryjnych na warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Wykształcenie było dla Treli przepustką do pracy w janowskiej stadninie.
Książka Ewy Bagłaj, dziennikarki związanej z czasopismem „Koń Polski” to jednak nie tylko biografia zawodowa i historia pasji Marka Treli, ale w dużej części dzieje Janowa Podlaskiego i polskich hodowli koni arabskich. Jak przypomina autorka, ich tradycje sięgają początków XIX wieku i są nierozerwalnie związane z tradycjami polskiej szlachty. Jednak już w okresie I Rzeczypospolitej konie były uważane za dobro narodowe. „W czasach, gdy konie stanowiły wyposażenie wojsk, wszystkie kraje ościenne chciały je od nas kupować. Na sejmach Rzeczypospolitej, dbając, aby sąsiednie armie się zbytnio nie wzmocniły, zakazywano eksportu wierzchowców” – przypomina autorka.
Upadek państwa nie załamał tych tradycji, ale otworzył ich nowy rozdział, którego początkiem są egzotyczne wyprawy na Bliski Wschód hrabiego Juliusza Dzieduszyckiego. Ich malownicze opisy cytuje autorka na kartach swojej książki. „Zobaczywszy Bagdada tak się zapalił, że dał za niego wszystkie swoje dukaty, które od ojca otrzymał, i te które ze swojej zabrał szkatuły, a było ich podobno dość sporo, sprzedał cztery konie, powóz, dery i bat bogato srebrem okuty, ażeby żądaną za konia uzupełnić sumę i sam na Bagdadzie do Jarczowiec wierzchem przyjechał, a furman pieszo do domu powrócił” – cytuje pochodzącą z lat 40. XIX w. historię jednego z pierwszych koni arabskich na ziemiach polskich. Szczególnie imponujące wydaje się, że zapoczątkowane wówczas linie genealogiczne są wciąż kontynuowane i spotykane w rodowodach koni arabskich na całym świecie.
W 1817 r. za zgodą cara Aleksandra I w Janowie Podlaskim powstała hodowla koni rasy angloarabskiej na potrzeby kawalerii Królestwa Polskiego, a później armii rosyjskiej. I wojna światowa nie oszczędziła Janowa Podlaskiego i innych stadnin na ziemiach polskich. W tym kontekście Ewa Bagłaj przypomina obecność tych zwierząt w polskiej kulturze, nie tylko na kartach powieści ku pokrzepieniu serc, ale również w dramatycznych opisach tragedii pierwszej połowy XX wieku. Szczególnie przejmujące są fragmenty powieści Zofii Kossak-Szczucka „Pożoga” przypominające, że w trakcie rewolucji bolszewickiej zagładzie ulegały nie tylko dwory szlacheckie na Kresach, ale również związane z nimi i mające długie tradycje hodowle koni. Mimo to, po 1918 r. Janów stał się centrum odradzania się tradycji koni arabskich w II RP.
Dramat wojny obronnej 1939 r. sprawił, że stadnina w Janowie niemal przestała istnieć. W okresie okupacji Niemcy zdecydowali się na zachowanie stadniny i utrzymanie jej personelu, jedynie narzucając nowego szefa – płk. Hansa Fellgiebela. Jego zasługą było między innymi uratowanie pięciu aresztowanych przez Gestapo masztalerzy janowskich stajni. W trakcie jego rządów gościem Janowa podczas gonitw, polowań i pokazów kawaleryjskich byli generałowie Wehrmachtu, którzy wykorzystywali je do omawiania szczegółów spisku zakończonego zamachem na Hitlera w Wilczym Szańcu.
Z tym okresem związana jest cytowana przez autorkę historia. „To niesamowite, jakie Janów miał szczęście do ludzi, nawet pod okupacją. Fellgiebel bardzo dbał o to, żeby koniom i obsłudze niczego nie brakowało. Okazał się postacią na tyle pozytywną, że był oficjalnym gościem Ministerstwa Rolnictwa w 1956 roku! Przecież to brzmi nieprawdopodobnie. Pułkownik Wehrmachtu, komendant okupowanej stadniny odwiedza świeżo po wojnie Polskę na zaproszenie władzy ludowej” – wspominał Marek Trela zasłyszaną w Janowie historię.
Również okres po II wojnie światowej był zagrożeniem dla istnienia stadniny uważanej przez komunistów w okresie stalinowskim za przeżytek i dziedzictwo burżuazyjnej Polski. Odwilż 1956 r. pozwoliła na odrodzenie tradycji hodowli koni arabskich oraz pojawienie się pochodzących z janowskiej hodowli na międzynarodowych aukcjach na początku lat siedemdziesiątych.
Uwagę pasjonatów jeździectwa przyciągną również fragmenty wspomnień Marka Treli, w których wspomina najbardziej spektakularne momenty swojej kariery na stanowisku szefa janowskiej stadniny. Dla Treli opisy tych prestiżowych wydarzeń to również wspomnienia reakcji publiczności obserwującej konie z janowskiej stadniny. Jedna z klaczy, prababka najsłynniejszej wychowanki Janowa Pianissimy „wprowadziła ludzi w jakiś dziwny stan. Dosłownie. Po prostu stali na trybunach, dostała owację na stojąco. Cała sala huczała, patrząc na nią, to było coś niesamowitego. Takiego ruchu, takiej prezencji ludzie jeszcze nie widzieli. Wprost tańczyła na rynku. Potem postawił ją przed sędziami i Pilarka w zasadzie tylko spojrzała na publiczność. I dostała znowu gigantyczne owacje. Samą swoją postacią, sposobem w jaki spojrzała na ludzi, wywoływała brawa. Dostałem dreszczy, jak to oglądałem, bo czegoś takiego nie przeżyłem jeszcze nigdy, żeby koń swoim występem wywoływał takie emocje”.
Ewa Bagłaj „Marek Trela. Moje konie, moje życie”, Instytut Wydawniczy Erica Warszawa 2016.
Michał Szukała PAP
szuk/ ls/