„Witold Pilecki z własnej woli dał się uwięzić w obozie koncentracyjnym Auschwitz. To proste zdanie, zaledwie zarys historii, sprawiło, że poświęciłem pięć lat na śledzenie losów tego niezwykłego człowieka – właściciela ziemskiego na ówczesnych Kresach, żołnierza ruchu oporu w Warszawie, a wreszcie więźnia wciśniętego do bydlęcego wagonu zmierzającego prosto do obozu koncentracyjnego i szpiega w epicentrum nazistowskiego zła” – pisze Jack Fairweather.
W 1940 r. Witold Pilecki dobrowolnie poddał się aresztowaniu i wywózce do Auschwitz, aby zdobyć informacje o obozie. Po ucieczce z obozu walczył w Powstaniu Warszawskim, a po upadku powstania trafił do niewoli niemieckiej. Wrócił do Polski, by prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz II Korpusu gen. Władysława Andersa. Został schwytany przez UB, był torturowany i w 1948 r. skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano strzałem w tył głowy 25 maja 1948 r. w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Miejsce jego pochówku nie zostało ujawnione przez władze komunistyczne.
Znane są dwa raporty Witolda Pileckiego, dzięki którym można prześledzić losy więźniów i pracę w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Pierwszy dokument został opracowany w Warszawie między październikiem 1943 a czerwcem 1944 r. Drugi z kolei to rozbudowane wspomnienia spisane we Włoszech latem i jesienią 1945 r., już po zakończeniu działań wojennych. Jak ocenia autor, „co niezwykłe, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności powstawania raportów i brak dostępu do notatek, do tych relacji wkradło się naprawdę niewiele błędów. Niemniej Witold Pilecki nie jest narratorem doskonałym”.
Pilecki chciał, aby drugi z jego raportów stanowił zapis czasu spędzonego w obozie. Tym razem mógł jednak pozwolić sobie na nieco swobodniejsze wyrażanie emocji. „Więc mam napisać możliwie suche fakty, jak tego chcą moi koledzy” – zaczął. A przecież „człowiek (…) nie był z drzewa – już nie mówię z kamienia – (chociaż wydawało się, że i kamień nieraz musiałby się spocić). (…) Nie było się z kamienia – często mu zazdrościłem – miało się jeszcze ciągle bijące, czasem w gardle, serce, kołaczącą się gdzieś… chyba w głowie – myśl – czasami łapałem ją z trudem”.
Witold Pilecki zobaczył swoje obozowe doświadczenia w innym świetle. „Wcześniej uważał, że poniósł porażkę, próbując swoimi raportami zwrócić uwagę świata na zbrodnie dokonywane w Auschwitz. Teraz jednak, kiedy rozpoczęła się +sowiecka okupacja+, czuł, że jego misja stworzenia ruchu oporu w obozie w Auschwitz, a zwłaszcza śmierć jego współpracowników, którzy złożyli swoje życie w ofierze za prawdę, może zainspirować ludzi w walce z +fałszem, zakłamaniem, interesem podtasowanym sprytnie przez idee+. Zwłaszcza kiedy pomyślą o ofierze, którą jego ludzie składali po to, aby móc mówić prawdę o obozie” – czytamy.
Jak zauważa Jack Fairweather, raport Pileckiego jest jednak niezbędny do zrozumienia istoty powstania obozu. „Witold Pilecki znalazł się w Oświęcimiu w czasie, gdy Niemcy sami jeszcze nie wiedzieli, czym się stanie zlokalizowany tam obóz. Oznaczało to, że Witold musiał jakoś znaleźć wytłumaczenie dla tego, że na jego oczach Auschwitz stawał się fabryką śmierci. I zdarzało się, że z trudem przychodziło mu zrozumienie sensu tego, czego doświadczył. Niezwykłe okrucieństwo nie dawało się łatwo zdefiniować w znanych, logicznych kategoriach. Witold różnił się od większości więźniów lub całego szeregu ludzi, którzy zajmowali się jego raportami między Warszawą a Londynem, ponieważ nie godził się na odwrócenie wzroku od tego, czego nie potrafił zrozumieć. Zaangażował się całym sobą i czuł się zmuszony zaryzykować życie i podjąć aktywne działania” – czytamy.
Historia Pileckiego – w ocenie autora – ukazuje potrzebę wykazywania się odwagą w odróżnianiu zła nowego od starego, odwagą do nazwania niesprawiedliwości niesprawiedliwością i zaangażowania się w niesienie pomocy innym. „Uważam jednak, że warto zauważyć istnienie granic empatii Witolda, który nigdy nie postrzegał Holokaustu jako symbolu najgorszej zbrodni, jakiej człowiek może dopuścić się względem drugiego. Koncentrował się głównie na kwestii zapewnienia przetrwania swoich ludzi i Polski” – zastrzega jednak Fairweather.
„Jedną z najwspanialszych cech definiujących charakter Witolda była jego zdolność do zawierzenia innym ludziom. W obozie, w którym esesmani robili wszystko, aby upodlić więźniów i pozbawić ich poczucia własnej wartości, kwestia wzajemnego zaufania miała potencjał wprost rewolucyjny. Tak długo, jak więźniowie mogli wierzyć w jakieś większe dobro, nie byli pokonani. Ludzie Witolda ginęli zabijani na wiele okropnych i straszliwych sposobów, ale umierali z godnością, której nazizm nie potrafił w nich zniszczyć. Witold umierał przekonany, że jego misja się nie powiodła” – czytamy.
Jack Fairweather w swojej książce starał się pokazać, że prawda jednak wyglądała zupełnie inaczej. „Wbrew wszelkim przeciwnościom udało mu się przestrzec świat przed tym, co się dzieje w Auschwitz. Tyle tylko, że alianci jego ostrzeżenia zignorowali” – pisze. Można się doszukiwać wielu przyczyn tego stanu rzeczy, a naziści chociażby liczyli na to, że świat nie będzie piętnował ich zbrodni. Jak pisze wprost Jack Fairweather: „Witold przypomina nam, że bez względu na to, jak trudny jest temat, niezależnie od niesprzyjających warunków, nigdy nie rezygnujmy z prób zrozumienia ciężkiej doli innych”.
Książka „Ochotnik. Prawdziwa historia tajnej misji Witolda Pileckiego” Jacka Fairweathera ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/