Książka „Powstanie, kacet i inne historie” składa się z trzech części. Pierwsza to wywiad rzeka, jaki przeprowadził Adam Studziński z Piotrem Zbigniewem Łubieńskim, pseudonim Andrzej – powstańcem warszawskim walczącym w szeregach pułku AK „Baszta”. Rozmowa, która ma charakter biograficzny, została uzupełniona kolejną, w której Piotr Z. Łubieński podsumowuje zryw, patrząc na niego z perspektywy lat. To z kolei zainspirowało Adama Studzińskiego do napisania eseju „Warszawska rozgrywka’44”, w którym autor przedstawia własne rozważania.
A ma się na czym opierać, bo opowieść Piotra Z. Łubieńskiego dostarcza wielu faktów, które na zawsze pozostały w pamięci uczestnika walk. Miał on zaledwie 12 lat, gdy wybuchła wojna. Wkroczenie okupanta do Polski sprawiło, iż Piotr razem ze swoimi kolegami z harcerstwa rzucił się w wir przygotowań do przyszłej walki wyzwoleńczej. Spotykali się na zbiórkach, uczyli musztry, czytania map, udzielania pierwszej pomocy, nie zdając sobie sprawy z tego, jak może to być niebezpieczne. Chłopak przekonał się o tym, kiedy doszło do wsypy i hitlerowcy aresztowali kilku harcerzy. Już chciał uciekać do lasu, ale matka go powstrzymała, prosząc, by zaczekał z taką decyzją na ojca, który zresztą też działał w konspiracji.
„Następnego dnia ojciec wrócił do domu z wiadomością, że była wsypa, ale dotyczyła +góry+, i nam szarakom nic nie grozi, nikt się nami w ogóle nie interesuje. Stwierdził więc, że nie muszę uciekać, ale mam zerwać więzy z organizacją. W zamian przyrzekł jednak, że w odpowiednim czasie wciągnie mnie do innej tajnej struktury, już nie harcerskiej. Tak też się stało. W 1942 r. zostałem żołnierzem i łącznikiem przy komendzie Gwardii Ludowej WRN Obwodu Mokotów” – opowiada powstaniec.
W ten sposób chłopak, którego dowódcą został por. Zygmunt Ponge „Smyk”, przez kolejne dwa lata przeszedł wojskowe szkolenie, co pozwoliło mu w 1944 r. zostać dowódcą sekcji chłopaków w swoim wieku. Dzień przed powstaniem dostali oni rozkaz, by odebrać z ulicy Wiktorskiej granaty, upchać je po kieszeniach i dostarczyć do siedziby dowództwa. Tę samą czynność powtarzali kilkukrotnie, także 1 sierpnia, kiedy to wybuchł zryw. Ostatniego ładunku granatów nie udało im się jednak donieść na miejsce: „Nagle zobaczyliśmy biegnących, uciekających przechodniów. Coś się zaczęło dziać. Za chwilę z ulicy Grażyny wybiegła grupa młodych ludzi, tak około trzydziestu, chłopaków i dziewcząt. Ich celem były koszary żandarmerii przy Dworkowej. By się tam dostać, musieli przebiec przez Puławską. Nie dobiegli nawet do połowy ulicy, jak skosiły ich serie karabinów maszynowych. Na jezdni zostali zabici i ranni, nieliczni się wycofali” – tak Piotr Z. Łubieński zapamiętał pierwszą rzeź dokonaną na powstańcach, której był świadkiem.
Kolejne jego opowieści z dwóch miesięcy walki pełne są strasznych historii, dotyczących nie tylko żołnierzy, ale i cywilów, z którymi przez krótki czas ukrywał się w piwnicy, aż udało mu się dotrzeć do oddziału rotmistrza „Gardy” – Andrzeja Rudolfa Czajkowskiego, z którym pomagał przebijającym się z Lasów Chojnowskich oddziałom K 1 i K 3. Wycofały się one z miasta na początku powstania, po ciężkich bojach batalionu Karpaty na terenie Wyścigów. Młodego powstańca zafascynowała ilość broni, jaką mieli żołnierze. Postanowił więc przyłączyć się do nich.
Dalej Piotr Z. Łubieński opisuje straceńcze walki, których był uczestnikiem, aż do momentu upadku zrywu i wyjścia z Warszawy z tłumem cywilów. „Broń schowaliśmy na strychu, w słomianym dachu, podarliśmy legitymacje AK, a ludzie dali nam jakieś cywilne ubrania. Ja dostałem też gumiaki, bo moje buty były na wykończeniu. […] Zmieszanych z cywilami popędzili nas wśród tlących się, zniszczonych domów. Mijaliśmy trupy, wdychaliśmy smród wojny… Apokalipsa! Zdani na łaskę i niełaskę wroga, zobojętnieni, raz jeszcze mieliśmy szczęście. Nie rozstrzelali nas, chociaż po drodze słychać było salwy. To podobno zabijano tych, którzy nie mogli już dalej iść” – wspomina w rozmowie powstaniec.
Piotr Z. Łubieński miał jednak pecha. Po wyjściu z Warszawy nie trafił, jak większość akowców, do obozu jenieckiego, ale został wywieziony w transporcie towarowymi wagonami do obozu koncentracyjnego Stutthof. Ledwo udało mu się tam ujść z życiem, podobnie jak podczas ewakuacji drogą morską do Zatoki Lubeckiej w północno-zachodnich Niemczech. Dzięki szczegółowym pytaniom zadawanym przez współautora tomu poznajemy jego losy po powrocie do kraju, gdzie na długie lata związał się z branżą gazowniczą.
Natomiast z kolejnego rozdziału książki dowiadujemy się, jak uczestnik walk oceniał powstanie po latach. Interesujące jest zestawienie jego wypowiedzi z analizą dokonaną przez Adama Studzińskiego w eseju, poświęconym rozgrywce politycznej i dyplomatycznej. Pasjonat historii zastanawia się tu, co władze polskie w Londynie i przywódcy Polski Podziemnej mogli zrobić, aby uniknąć tragedii, jaka dotknęła Warszawę i jej mieszkańców.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP