Babochłop, dziwoląg, cyrkówka, ulicznica, zakała – takie wyzwiska niejednokrotnie padały w stronę polskich pionierek sportu. „Przechodnie dziwili się i zdegustowani kręcili głowami na widok uprawiających sport młodych kobiet. Niestety, pierwsze sportsmenki narażone były na złośliwe komentarze konserwatywnie nastawionego społeczeństwa” – wskazuje Krzysztof Szujecki.
A takich sportsmenek, mimo trudności i początkowego niezrozumienia, wcale nie było tak mało. Jedną z nich była Karolina Kocięcka – pierwsza Polka, która brała udział w wyścigach kolarskich o charakterze sportowym i jedna z pierwszych wyczynowych cyklistek na świecie. Jak uważa autor, „wpływ roweru na emancypację kobiet okazał się nader znaczący, być może nawet większy niż działalność ruchu sufrażystek”. Pierwszym sportowym występem „Latającej diablicy”, jak okrzyknęła Kocięcką prasa, był organizowany w 1896 roku wyścig na dystansie 25 wiorst. „Już sam udział w nim był ogromnym sukcesem, bowiem początkowo organizatorom dopuszczenie kobiet do tej rywalizacji nie mieściło się w głowie. Startować mieli tylko mężczyźni. Usilne starania Kocięckiej przyniosły jednak pożądany efekt – dzięki niej prawo uczestnictwa wywalczyło także sześć innych pań” – czytamy.
W kontekście historii polskich sportsmenek nie bez znaczenia jest również narciarstwo, które od początku XX wieku zyskiwało w Polsce coraz większą popularność. Elżbieta Ziętkiewicz jako pierwsza Polka i jedna z pierwszych pań na świecie (w kolebce narciarstwa, Norwegii, już w latach sześćdziesiątych XIX wieku widywano skaczące Norweżki) uczestniczyła w konkursach skoków narciarskich. Na skoczniach uzyskiwała kilkunastometrowe odległości bez upadku, wygrywając z wieloma mężczyznami. Pierwszą polską olimpijką była natomiast Wanda Nowak-Dubieńska. Była wszechstronnie uzdolnioną sportsmenką, uprawiała bowiem szermierkę, tenis i biegi narciarskie. Początki uprawiania przez nią różnych dyscyplin zbiegły się z początkiem funkcjonowania kobiet w sporcie w ogóle na ziemiach polskich, a Nowak-Dubieńska była prekursorką w wielu dziedzinach.
Bohaterką książki jest również Eugenia Lewicka – prekursorka medycyny sportowej w Polsce i propagatorka nowoczesnego sportu na świeżym powietrzu. Gdy miała 28 lat poznała marszałka Józefa Piłsudskiego. „Jawiła się wszystkim jako piękna kobieta z klasą. Doprawdy trudno było przejść obok Eugenii obojętnie. W oczy od razu rzucała się jej zgrabna sylwetka, niezwykła uroda i delikatne rysy twarzy, zaś o jej inteligencji, ambicji i pracowitości, oraz nieodpartej chęci niesienia pomocy innym, najlepiej świadczył już sam wykonywany zawód. Uchodziła przy tym za osobę życzliwą, o wysokim poziomie moralnym i szlachetnym charakterze. Nic więc dziwnego, że Piłsudski od razu zachwycił się młodą lekarką, pozostając z nią przez długie lata w bardzo bliskich kontaktach. Zarówno w latach trzydziestych, jak i później spekulowano na temat ich romansu. Do dziś zresztą temat ten wzbudza emocje, przyćmiewając nieco zasługi Lewickiej i jej znaczący wkład w rozwój polskiego sportu” – zauważa autor.
W książce Krzysztofa Szujeckiego czytelnicy przeczytają także o dziewczynie ze złotym dyskiem, czyli Halinie Konopackiej. Była wszechstronną sportsmenką, uprawiała rzut dyskiem i oszczepem, a także skok wzwyż oraz pchnięcie kulą. Jednak to, że w dorosłym życiu zajmie się sportem, wcale nie było takie oczywiste. „Gdy się jest w trzeciej klasie, ma się brata – w piątej, grającego w football w znanym klubie, kiedy na dodatek jest się dziewczyną – uważam, że to prosta droga do zmarnowania zdolności sportowych. Pamiętam, że słowa +back+, +goal+, +match+ – robiły na mnie wrażenie czegoś tak poważnego i niedostępnego, jak co najmniej algebra. Ponieważ zaś w głębi duszy twierdziłam tak samo (co często mówił poirytowany profesor) – +że algebra to nie jest babska rzecz+ – więc powoli podobnego szacunku nabrałam do sportu, uprawianego przez ludzi +tak poważnych+ jak brat i jego koledzy. Kończyło się to jednak zawsze wyrokiem:+nie masz o tym pojęcia+. Istotnie, i ja sądziłam, że nie mam o tym pojęcia, i nigdy go mieć nie będę. +Sport+ to było dla mnie takie okropnie męskie zajęcie, jak +wojna+, +pojedynek+, +kariera+” – wspominała w 1926 roku na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Lekkoatletkę i koszykarkę Marię Kwaśniewską-Maleszewską najczęściej wspomina się w kontekście spotkania z Adolfem Hitlerem podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie, choć to uproszczenie bywa krzywdzące. Jak bowiem wskazuje autor, „wyróżniała ją kultura słowa. Władała piękną polszczyzną, miała nienaganną dykcję i doskonałą pamięć. W sporcie najbardziej ceniła fair play i olimpijskie przesłanie, które były dla niej wartościami samymi w sobie. Na te cechy jej osobowości zwróci uwagę zapewne każdy, kto postanowi odsłuchać wypowiedzi Marii Kwaśniewskiej utrwalone na archiwalnych taśmach Polskiego Radia. Mało o tym wszystkim się mówi, nawet w środowisku sportowym. Najczęściej wspominana jest w kontekście spotkania z Adolfem Hitlerem podczas igrzysk olimpijskich w Berlinie. Ale ją samą znacznie bardziej zajmowała istota sportu niż ciągłe przywoływanie tego berlińskiego epizodu”.
W historii sportu zapisała się również piękna i wysportowana narciarska Helena Marusarz. Na deskach zaczęła jeździć od dzieciństwa. Chociaż wtedy najpopularniejsze były konkurencje klasyczne, to Helena najbardziej uwielbiała zjazdy i slalomy. Ale o Marusarzównie było w Polsce głośno nie tylko za sprawą jej dokonań na narciarskich trasach. Jak przypomina Szujecki, „zdarzało jej się również uczestniczyć w życiu towarzysko-kulturalnym naszego kraju. I zawsze przyciągała spojrzenia jej niezwykła uroda. Była bowiem wysportowaną, szczupłą i wysoką dziewczyną. Miała znacznie ponad 170 cm wzrostu, blond włosy oraz piękne niebieskie oczy. Prezentowała się doskonale”.
Chociaż kobiecy polski tenis kojarzy się najczęściej z Agnieszką Radwańska czy Igą Świątek, to nie można zapominać, że już w międzywojniu swoje sukcesy w wielkich szlemach odnosiła Jadwiga Jędrzejowska. „Na międzynarodowych zawodach nasza zawodniczka nie tylko prezentowała wysoką formę sportową, ale miała jeszcze niezwykły dar zjednywania sobie ludzi. Właściwie wszędzie potrafiła się zaaklimatyzować, zyskać sympatię nowo poznanych osób i umocnić wcześniej nawiązane znajomości” – czytamy.
Na tym historia polskich pionierek sportu się jednak nie kończy. W książce czytelnik przeczyta także o Helenie Rakoczy, Elżbiecie Duńskiej-Krzesińskiej, Wandzie Modlibowskiej, Stanisławie Walasiewiczównie oraz Jadwidze Wajsównie.
Książka „Sportsmenki. Pierwsze polskie olimpijki, medalistki, rekordzistki” Krzysztofa Szujeckiego ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/