„Czy publikowanie relacji zesłańców na Syberię osiemdziesiąt lat po pierwszej wielkiej wywózce ma jeszcze sens? Czy metoda historii mówionej może wnieść cokolwiek nowego do badania represji sowieckich wobec obywateli polskich?” – zastanawia się Wojciech Konończuk we wstępie.
Jak sam odpowiada – „każda historia sybiracka jest tragiczna na swój sposób, […] dowolna relacja świadka historii, w tym przypadku ofiar masowych deportacji sowieckich z lat 1940-1941, nie tylko ma wartość dokumentacyjną, ale też może pomóc w lepszym zrozumieniu wydarzeń z przeszłości, a zarazem przysłużyć się do zachowania unikalnych wspomnień”.
Książka zawiera dwanaście relacji osób deportowanych na Syberię z powiatu Bielsk Podlaski w latach 1940–1941. Ukazują one losy przedstawicieli wszystkich przedwojennych warstw społecznych czy wyznań dotkniętych represjami – ziemian, leśników, policjantów, kupców żydowskich, nauczycieli, rzemieślników, zamożnych i biednych chłopów, a także katolików, prawosławnych oraz Żydów. Mikrohistoria tego regionu służy dla autora jako studium przypadku pokazujące losy obywateli II RP pod okupacją sowiecką.
Zoja Goworska dokładnie zapamiętała dzień poprzedzający wywózkę. „W przeddzień wywózki suszyłyśmy z mamą i Wową siano dla krów na zimę. Wróciłyśmy z łąki późnym popołudniem. W pokoju narożnym stał piec zwany ścianówką, a na środku koza, prowizoryczny piecyk, na którym można było gotować. Po powrocie z pola mama ugotowała na tym piecyku ziemniaki i zasmażyła skwareczki ze słoninki, z piwnicy wyjęła gęste kwaśne mleko. Do dziś pamiętam ten wyjątkowy smak letniej potrawy. Wowa, zmęczony ciężką pracą czternastoletni chłopak, poszedł spać. Ja z mamą wyszłyśmy przed dom posiedzieć na ławeczce. Był piękny, pogodny wieczór, słyszałyśmy rechot żab i odgłosy ptaków”.
A jak wyglądała podróż? Kazimierz Wiesław Russel wspominał ją tak: „O samej podróży właściwie trudno coś więcej powiedzieć ze względu na monotonię jazdy. Był już głód i niewola. Człowiek czuł, że nie ma żadnej możliwości wyjścia. I te sanitariaty zamarzające na podłodze. Początkowo było to nie do wytrzymania, później stało się normą. Najgorsze, że nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Gdyby nam powiedzieli: +Jedziecie tam i tam. Macie wyrok na dziesięć lat+, byłoby łatwiej. Tymczasem nikt nie wiedział, dokąd nas wiozą, na jak długo i w ogóle co z nami będzie”.
Z kolei Maria Owłasiuk wspominała, jak już dotarła do celu podróży. „Gdy pociąg się wreszcie zatrzymał na stacji końcowej, minął chyba miesiąc od naszego wyjazdu. Był to Bijsk. Wyładowali nas z wagonów i rozwieźli dużymi samochodami po sowchozach. Ale po drodze w samochodzie coś nawaliło. Zleźliśmy, a tam na poboczu jagody i piękne kwiaty, u nas takich w ogrodzie nie było jak w tamtych górach. Pięknie kwitły!” – czytamy.
„Najgorsze do przeżycia były zimy, a najtrudniejsza ta pierwsza, do której byliśmy zupełnie nieprzygotowani. Nasze ubrania, choć jeszcze dobre, nie chroniły przed mrozem (minus 40 stopni Celsjusza) i silnym wiatrem. Odmrożenie palców rąk i nóg, nosa, uszu, policzków nie należało do rzadkości, a powstałe skutkiem tego rany goiły się trudno, pozostawiały brzydkie sine blizny” – wspomina natomiast Wiesław Wróblewski.
Dla ogromnej większości zesłanych to kilkuletnie wygnanie stało się wydarzeniem formującym. Jednak ze wspomnień wyłania nie tylko martyrologiczny charakter tego czasu – jest to tak naprawdę opowieść wielowymiarowa. Czytelnik przeczyta także o takich wątkach, które nieczęsto spotyka się w opowieściach zesłańców – przypadkach niewierności małżeńskiej, możliwości kontynuowania edukacji na Syberii w stosunkowo przyjaznym środowisku czy także o zawiści, z jaką zetknęli się sybiracy w związku z przysługującymi im dodatkami socjalnymi.
„Syberia nauczyła mnie, jak trzeba podchodzić do problemów. Nie narzekać, nie biadolić, tylko brać się za szukanie rozwiązania. To była szkoła życia” – stwierdził Lech Narbutt, jeden z bohaterów książki.
Publikacja „Sztuka przetrwania. Deportacje sowieckie z powiatu bielskiego 1940–1941. Relacje zesłańców” pod redakcją Wojciecha Konończuka ukazała się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/