Tak, był tamten Lwów. I jest ten obecny. Stanisław Adamski łączył te dwa światy, jednak duchowo był zrodzony w tamtym świecie i jemu pozostał wierny do swej śmierci, tuż przed końcem XX stulecia.
Gdy Lwów, jedno z najważniejszych i najpiękniejszych polskich miast, przeżywający wyjątkowy rozkwit od drugiej połowy XIX, nakazem Stalina w 1945 r. został odłączony od Polski, dla wielu mieszkańców miasta była to tragedia. Co robić? Pozostać nad Pełtwią, w ukochanych murach, wśród miejsc doskonale znanych od dzieciństwa, od pokoleń, ale jednak pod władzą sowiecką? Czy wyjechać w nieznane, ekspatriować się z ojcowizny, lecz jednak żyć w jakiejś Polsce. Właśnie jakiejś, bliżej nieznanej, niepewnej, pod protektoratem Moskwy. Wielu lwowian nie miało żadnego wyboru. Aresztowani, deportowani, szykanowani – dostawali dwa wyjścia: łagry na Syberii, albo wyjazd na zachód.
Mimo to, mimo że wyjechało ok. 90 proc. polskiej ludności miasta, nie tak znów mało, zwłaszcza wśród elity lwowskiej było wybitnych postaci, które postanowiły pozostać. Mieczysław Gębarowicz, Henryk Mosing, Tadeusz Wilczyński, Juliusz Makarewicz, Wilhelm Moser – to tylko kilka przykładów. Ci ludzie nosili przedwojenne tytuły naukowe, mieli pokaźny dorobek, co jednak z pokoleniem przedwojennej młodzieży, gwałtownie dojrzewającej w czasie kolejnych okupacji II wojny światowej? Ci byli skazani na brak wyższego wykształcenia, na wykonywanie pracy daleko odbiegającej od własnej woli, wiedzy, chęci, zazwyczaj represjonowani. Do tego pokolenia lwowian należał Stanisław Adamski. Urodzony w 1916 r. wprawdzie w Włodzimierzu Wołyńskim, od młodych lat mieszkający w Lwim Grodzie, gdzie skończył szkołę, zdał maturę, tu wstąpił do wojska z nadzieją na karierę oficerską. Plany przecięła wojna. Adamski, a właściwie Kruczkowski, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, drugie przyjął w konspiracji i tak funkcjonował do swej śmierci, w końcu został oficerem Wojska Polskiego. W łagrze w Diagilewie w 1946 r. do rangi kapitana awansował go dowódca Okręgu Lwowskiego AK płk Władysław Filipkowski „Janka”. Na ten awans zapracował przez udział w obronie Warszawy we wrześniu 1939 r., potem kilka lat pracy konspiracyjnej, wywiadowczej, łącznościowej, udział w akcji „Burza” w 1944 r., ukrywanie się przed NKWD, aresztowanie i łagry.
Gdy wrócił do Lwowa w 1947 r., zastanawiał się, czy nie wyjechać w nowe granice Polski. Jednak ponowne uwięzienie, kłopoty z meldunkiem, z podjęciem pracy, niejako zmusiły go do przyjęcia obywatelstwa sowieckiego, a zatem i do pozostania w mieście. Tu się ożenił, z córką prof. Wilhelma Mosera, Teresą, tu na świat przyszła trójka jego dzieci. Obok tego jednak była nieustanna praca konspiracyjna: nad ratowaniem polskich zabytków kultury, nad przetrwaniem wiary rzymskokatolickiej, nad edukacją młodego pokolenia lwowskich Polaków. Adamscy byli wszędzie. Nie tylko zresztą we Lwowie, ale i za Zbruczem, na Podolu, na Wołyniu, jeśli tego wymagała sytuacja, i dalej. Stanisław w łagrze nauczył się wielu manualnych umiejętności. Rzeźbienia w drewnie, wykonywania wielu praktycznych przedmiotów. Z czasem to właśnie stało się jego zajęciem. Potajemnie remontował kościoły, z drewna wyczarowywał ołtarze, ambony, krucyfiksy, dewocjonalia. Jakim sposobem przerzucał je ze swego zakładu pracy we Lwowie, z warsztatu domowego, gdzieś o 200–300 kilometrów mimo nieustannych kontroli, mimo bardzo rozbudowanego systemu inwigilacji, pozostanie jego tajemnicą. Chyba że jego synowie, Stefan i Marcin opowiedzą fragment tej historii.
Blisko współpracował ze świętymi ludźmi. We Lwowie byli to franciszkanin ojciec Rafał Kiernicki, proboszcz katedry, oficer AK, współtowarzysz niedoli łagiernej i prof. Henryk Mosing, wybitny farmakolog, najwybitniejszy specjalista od leczenia chorób zakaźnych, który w 1961 r. potajemnie, z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego przyjął święcenia kapłańskie. Odtąd ks. prof. Mosing leczył ciała i dusze. Za Zbruczem współpracownikami Adamskiego byli inni święci: ks. Antoni Chomicki, bernardyn o. Martynian Darzycki, ks. Józef Kuczyński. Każda z tych postaci zasługuje na odrębną monografię.
Kiedy zbliżał się kres sowieckiego imperium, gdy stało się możliwe legalne tworzenie polskich organizacji, dom Adamskich stał się przystanią dla zawiązywania Towarzystwa Miłośników Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej, Klubu Myśli Katolickiej, dla odradzania się polskiego harcerstwa. Ta wytężona praca trwała do końca życia Stanisława w listopadzie 1999 r.
Przemysław Harupa miał okazję poznać osobiście bohatera swojej książki. Rozmawiał z nim, nagrywał z nim rozmowy. Resztę informacji uzyskał do żony Stanisława, Teresy, z korespondencji prowadzonej przez „Niezłomnego ze Lwowa”, z innych wspomnień i opracowań. Ciągle jest ich za mało. Nadal zbyt mało wiemy o tych cichych bohaterach polskości za wschodnią granicą; cenna książka Przemysława Harupy, dobrze ilustrowana, napisana żywym językiem, jest światełkiem, za którym powinni podążyć inni badacze, dziennikarze, historycy.
Adam Hlebowicz
Źródło: MHP