Wspomnienia Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” obejmują wiele epok – od dzieciństwa spędzonego w Rosji podczas wojny do początków III Rzeczypospolitej. Pół wieku obserwacji zmieniającej się Polski i relacja z działań, które miały na te zmiany wpływać.
Zaczerpnięta z wiersza Majakowskiego fraza, która stała się tytułem – „Zajeździmy kobyłę historii” - poprzedzona jest buntowniczą deklaracją: „Dosyć już żyliśmy w glorii praw, które dał Adam i Ewa”, a po niej następuje wezwanie: „lewa, lewa, lewa!” Była to więc kwintesencja marzeń buntowników i rewolucjonistów o zbudowaniu nowego, lepszego świata.
Karol Modzelewski wychował się w tej atmosferze i w takich pragnieniach. Dorastał określając się jako komunista. A pierwszy raz doświadczył buntu i rewolucyjnych marzeń w roku 1956, kiedy robotnicy Warszawy tworzyli rady robotnicze, a studenci wiecowali. 19-letni Karol był z nimi na Żeraniu, próbował ich wspomagać i uczył się od nich. Wspólnie przygotowywali się do odpierania spodziewanego ataków rosyjskich czołgów. To doświadczenie i fascynacja określiły jego drogę życiową. Na całe życie pozostał wierny robotnikom i ideałom zbudowania lepszego świata, który da powszechną wolność, wyzwoli od nędzy i pozwoli tworzyć ład, w którym zwykli ludzi, a zwłaszcza robotnicy, będą stanowić o swoim losie i losie społeczeństwa.
Te przekonania i pragnienia wsparte o silny kodeks etyczny, mocny charakter i odwagę, poprowadziły go do sprzeciwu wobec państwowej dyktatury. Wraz z Jackiem Kuroniem napisał program-krytykę istniejącego realnie systemu, za który poszedł za kraty na 3,5 roku. Gdy wyszedł stał się zaraz współorganizatorem buntu studentów w marcu 1968 r. i znów, tak jak i Kuroń, znalazł się w więzieniu na 3 lata. Taki staż więzienny w Polsce popaździernikowej był wyjątkowy, poniekąd więc słusznie Modzelewski i Kuroń byli symbolicznymi wrogami władzy, wymienianymi w czytankach lektorów i propagandystów.
O tym wszystkim Karol Modzelewski opowiada we wspomnieniach, tłumacząc swoje decyzje i wybory, nie unikając anegdot, obszernie opisując realia więzienne, charakteryzując kolegów z celi i nadzorców. Czytelnika może zdumiewać, że człowiek tak doświadczony, nie skarży się na taki los, nie atakuje strażników, nadzorców, sędziów, ale próbuje rozumieć, wyjaśniać, cieniować postawy ludzi. Stara się rozumieć, bo taka jest powinność historyka – rozumieć epokę i zachowania ludzi.
Czytelnika może zdumiewać, że człowiek tak doświadczony, nie skarży się na taki los, nie atakuje strażników, nadzorców, sędziów, ale próbuje rozumieć, wyjaśniać, cieniować postawy ludzi. Stara się rozumieć, bo taka jest powinność historyka – rozumieć epokę i zachowania ludzi.
Współcześni czytelnicy zwykle niewiele wiedzą o tamtej epoce, a już przeważnie nie rozumieją czym była komunistyczna wiara i dlaczego mogła prowadzić do sprzeciwu wobec komunistycznej władzy. Modzelewski pokazuje skąd brał się jego potencjał buntu, wyprowadzany z obietnic ustroju, których realnie nie zamierzał on spełnić.
Dominacja aparatu państwa nad społeczeństwem, cenzury nad wolną myślą, woli dygnitarzy nad realnymi potrzebami, były prawdziwymi zasadami ustroju. Można je było kontestować wychodząc z różnych przekonań, ale dla buntu potrzeba było odwagi i gotowości do poddania się represjom. Niewielu miało taką odwagę. Modzelewski należał do najbardziej nielicznych, wraz z Kuroniem pokazywał, że można się sprzeciwiać, choć trzeba za to płacić wysoką cenę. Dla wielu przyszłych opozycjonistów jego i Kuronia postawa była wzorem i ośmielała do sprzeciwu.
Modzelewski był rewolucjonistą, ale był też (i jest) historykiem mediewistą. Te dwie dusze w nim koegzystowały i chodziły w zawody, w pewnych okresach jedna brała przewagę nad drugą. W więzieniu pisał doktorat, a gdy w 1971 r. z niego wyszedł, oddał się na kilka lat historii. Zesłany do podwrocławskiej Sobótki pracował naukowo, przygotował habilitację (SB przyjęła to z dużym niepokojem), nie miał wprawdzie kontaktu z uczniami, funkcjonował na marginesie życia środowiska, ale twórczo pracował.
Starał się nie dać wciągnąć do rozwijającej się bujnie pod koniec lat 70. działalności opozycyjnej, ale gdy w sierpniu w wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej nie wytrzymał, pojechał do strajkujących, zobaczył prawdziwą rewolucję. Wrócił do Wrocławia, włączył się do strajku i już parę dni później był jednym z głównych organizatorów NSZZ „Solidarność”. Nazwę związku zaproponował właśnie Modzelewski.
Jako rzecznik prasowy Krajowej Komisji Porozumiewawczej był jednym z liderów „Solidarności”, a zarazem jej najważniejszych doradców. Na posiedzeniach władz związkowych należał do dyskutantów o wielkiej sile przekonywania, pisał projekty uchwał, brał udział w negocjacjach. Zarazem miał niezwykły dar przekonywania robotniczych tłumów, wyczuwania sali, jej nastroju i oczekiwań. Umiał wychodzić naprzeciw wzburzonym tłumom, ale zarazem ich emocjom nadawać kształt racjonalnych propozycji. Modzelewski fascynował logiką, chłodem, sprawnością, powiązanymi z wyczuwalną ideowością i szacunkiem dla zwykłych ludzi.
Miał niezwykły dar przekonywania robotniczych tłumów, wyczuwania sali, jej nastroju i oczekiwań. Umiał wychodzić naprzeciw wzburzonym tłumom, ale zarazem ich emocjom nadawać kształt racjonalnych propozycji. Modzelewski fascynował logiką, chłodem, sprawnością, powiązanymi z wyczuwalną ideowością i szacunkiem dla zwykłych ludzi.
Opisany we wspomnieniach portret zbiorowy „Solidarności” jest może najlepszy, jaki istnieje. Autor łączy doskonałą znajomość mechanizmów, dylematów, ograniczeń ze znakomitą pamięcią nastrojów, umie je opisywać i nazywać. Jest jak najdalszy od postawy kombatanta, który eksponuje własne przewagi. O swoim ówczesnym stanowisku pisze z dystansem, rozumie racje innych, z którymi wtedy się ścierał, nie odmawia innym rozumu i szlachetnych intencji, widzi podzielność racji. Jest to więc też bardzo mądra relacja o „Solidarności”.
Zmierzająca do zbudowania systemu samorządności w gospodarce i samorządności lokalnej „Solidarność” musiała się zetrzeć z obrońcami dyktatury. 13 grudnia 1981 r. Karol Modzelewski został internowany, jak inni przywódcy Związku. Znalazł się wśród siedmiu przywódców, którym władze wytoczyły śledztwo o próbę obalenia przemocą ustroju, za co groził wieloletni wyrok lub kara śmierci.
Przez 2,5 roku Modzelewski siedział najpierw jako internowany w Białołęce, potem jako więzień w celi Mokotowa. Szykowano proces. Ostatecznie jednak w początkach 1984 r. władze uznały, że wielki proces polityczny im się nie opłaci. Szukały sposobu, by przywódców „Solidarności” nakłonić do kapitulacji, dwuznacznego wycofania, może emigracji, słowem odebrać im moc politycznych liderów opozycji. Do takiego układu nie doszło, w czym wielka zasługa ogłaszającego bunt Michnika i na chłodno ważącego racje Modzelewskiego. Na koniec to władze się cofnęły – w lipcu 1984 r. uwolniono przywódców „Solidarności” bez żadnych warunków.
Wszystkie te etapy trwania i walki czytelnik znajdzie opisane rzetelnie we wspomnieniach Modzelewskiego. A także opis lat następnych, gdy znów górę wzięła dusza historyka i zaszył się pod Wrocławiem. Moc przyciągania nauki była tak wielka, że dusza polityka była w defensywie aż do czerwca 1989 r. Wówczas zgodził się kandydować do Senatu.
Był aktywny w solidarnościowej reprezentacji parlamentarnej, ale jakby w drugim szeregu. Akceptował kompromis polityczny, ale miał zasadnicze wątpliwości do przyjętej wizji zmian ekonomicznych i ich społecznych konsekwencji. Nie wyrzekał się swej lewicowości, nadal czuł się emocjonalnie związany z robotnikami, których obrona i wyzwolenie były powodem zaangażowania rozpoczętego w młodości.
Poczucie porażki miał już w 1990 roku i nadal go ono nie opuszcza. Końcowe rozdziały jego wspomnień są nietypową dziś refleksją nad kosztami przemian i pytaniem o ich nieuchronność. Modzelewski akcentuje, że w stanie wojennym została złamana siła klasy robotniczej, co w 1989 r. pozwoliło narzucić program neoliberalny, którego skutkiem był zanik klasy robotniczej. Ten fragment wspomnień wzbudził wiele krytycznych uwag, a nawet pretensji ludzi, którzy po 1989 r. zmiany wdrażali. Modzelewski nie ulega bowiem przekonaniu, że ostatnich 25 lat to pasmo sukcesów. Patrzy z troską i obawą, czemu też dawał wiele razy wyraz w artykułach i wywiadach. We wspomnieniach pozostawia nas z pytaniami i z niepokojami o przyszłość.
Wspomnienia Karola Modzelewskiego to książka mądra o całej epoce PRL, która dziś popada w zapomnienie lub prawda o niej jest niszczona przez czarno-białe schematy. To książka o losie buntownika, który nie uległ pasji, agresji, żalowi czy entuzjazmowi, zachował zdolność krytycznej i mądrej refleksji. Jest to też książka świetna literacko, co potwierdziło jury nagrody „Nike”. Warto wraz z Modzelewskim odbyć tę drogę przez epokę.
Karol Modzelewski, „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, „Iskry”, Warszawa 2013.
Andrzej Friszke
Prof. Andrzej Friszke jest historykiem i publicystą, absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego, pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN, wykładowcą Collegium Civitas, członkiem Rady IPN, wieloletnim działaczem Klubu Inteligencji Katolickiej i redaktorem „Więzi”.
Przedmiotem badań prof. Friszke są przede wszystkim dzieje opozycji w PRL. Jest on autorem m.in. „KOR. Ludzie, działania, idee”, „Opozycja polityczna w PRL 1945-1980”, „Życie Polityczne Emigracji”, „Niepokorni. Rozmowy o KOR” (wraz z Andrzejem Paczkowskim) oraz „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”.
ls