
Te anonimowe osoby kryją w sobie cząstkę mojej historii. Ja także, krążąc w tłumie po ulicach i sklepach, jestem nosicielką życia innych ludzi - zauważa Annie Ernaux w "Życiu zewnętrznym". Zbiór, w którym noblistka opisuje sceny ilustrujące codzienność Francuzów, właśnie trafił do polskich księgarń.
"Życiu zewnętrznemu" bliżej do "Lat" niż do tomu "Ciała", którego polski przekład ukazał się w ubiegłym roku. W tamtej książce pisarka, rekonstruując własną przeszłość, podjęła tematy podziemnej aborcji, relacji z młodszym mężczyzną i okrytej wstydem inicjacji. W tej powraca do roli kronikarki życia Francuzów. Konsekwentnie stroni od pierwszoosobowej narracji. Nie interesuje jej "to, co indywidualne, anegdotyczne, lecz to, co wspólne". "W ten sposób wydobywam na światło dzienne coś, co nie sprowadza się do osobistej historii. Zasadniczo chcę postawić się na dystans, jak największy dystans między tym, co przeżyłam, a tym, kim jestem. Oczywiście, wykształcenie takiej postawy zajęło mi trochę czasu. Moje wczesne książki są naznaczone afektami" – podkreśliła noblistka w rozmowie z pisarką Lauren Elkin, opublikowaną w portalu The White Review.
Zbiór otwiera "Dziennik zewnętrzny" z lat 1985-1992, zainspirowany życiem w Cergy, 40 km od Paryża. Ernaux przeprowadziła się tu w 1975 r., rok po wydaniu debiutanckiej, autobiograficznej powieści "Les Armoires vides" o studentce, która poddaje się nielegalnemu zabiegowi aborcji. Jak przyznaje, nowo powstałe miasto wydało jej się miejscem kosmopolitycznym, nowoczesnym, uosabiającym jednocześnie ciągłość i zmianę. Z zainteresowaniem przyglądała się ludziom, którzy się w nim osiedlili. Zaczęła zapisywać sceny z udziałem obcych osób spotkanych na przystankach autobusowych, w pociągach i okolicznych sklepach. Kolaż z codzienności mieszkańców Cergy mówi czytelnikom wiele o panujących stosunkach społecznych, marzeniach, tęsknotach i bolączkach Francuzów.
Pisarce zależało, by dziennik był fotograficznym zapisem rzeczywistości, pozbawionym opisów stanów emocjonalnych. Z czasem jednak spostrzegła, jak wiele w tych notatkach jest jej samej. Przypadkowo spotkani ludzie przywodzili jej na myśl konkretne chwile z życia. Kobieta stojąca w kolejce do kasy miała takie same gesty jak jej matka. Mężczyzna w pociągu kojarzył się z chłopakiem z maturalnej klasy, a towarzyszący mu chłopiec – jej synów, gdy byli mali. "To właśnie oni, pasażerowie metra lub kolejki RER, ludzie jadący ruchomymi schodami w Galeries Lafayette i w Auchan, przechowują w sobie moje minione życie. Te anonimowe osoby, które nie mają pojęcia, że w swoich twarzach i ciałach, których nigdy więcej nie zobaczę, kryją cząstkę mojej historii. I ja także, krążąc w tłumie po ulicach i sklepach, jestem nosicielką życia innych ludzi" – stwierdza w książce Ernaux.
Druga część "Życie nieosobiste", obejmująca lata 1993-1999, przynosi nam kolejne sceny z ulic Cergy. Noblistka zestawia je z migawkami z Paryża. Podsłuchuje rozmowy przy kawiarnianych stolikach. Wspomina akt kradzieży w galerii Printemps, którego była świadkiem. Wzmiankuje o kampaniach profilaktyczno-edukacyjnych dotyczących wirusa HIV i raka piersi. Zwraca uwagę na coraz większą obojętność Francuzów wobec osób potrzebujących i wykluczonych. W jej prozie opisy śmierci anonimowych ludzi w wypadkach zajmują więcej miejsca niż wielka polityka. Ale i jej nie brakuje. Ernaux przyznaje m.in., że ze łzami w oczach śledziła koniec prezydentury Francoisa Mitteranda. Dla niej oznaczał on zamknięcie całego rozdziału życia, "pewnych czternastu lat".
Myśli pisarki wybiegają poza kraj. Pisząc o zamachu w Galerii Uffizi we Florencji, zastanawia się, dlaczego świat lamentuje nad zniszczonymi obrazami, a nie ofiarami śmiertelnymi. Czy sztuka faktycznie jest ważniejsza niż życie? Śledząc przebieg wojny na Bałkanach, Ernaux zauważa, że konflikty zbrojne są dla Francuzów odległą rzeczywistością. Dla niej nigdy nie były. "Miałam czternaście lat, gdy wybuchła wojna algierska i dwadzieścia jeden, gdzie się zakończyła. W kawiarni moich rodziców rozmawiano o polityce. Pamiętam, że pewnego poranka — musiałam mieć wtedy dziewięć lub dziesięć lat — usłyszałam, że klient mówi: +Gabinet upadł!+ Zastanawiałam się, który gabinet? Nasz? Ponieważ to samo słowo ma kilka znaczeń. Później było mi wstyd, że źle zrozumiałam. Ta anegdota przypomina mi, jak kiedyś wyobrażałam sobie świat. Na górze Paryż i rząd, my na dole. Jest to bardzo silna, zinternalizowana koncepcja świata" – wspomniała w periodyku "French Studies".
W ostatniej części zbioru "Spójrz na te światła, kochanie" pisarka notuje wizyty w hipermarkecie Auchan w Cergy w 2012 i 2013 r. Wychodzi z założenia, że ze sposobu, w jaki ludzie oglądają zawartość swoich zakupów przy kasie, a także z tego, jak komunikują się z obsługą w sklepie, można wyczytać wiele na ich temat. Zarówno słowa, jak i ton głosu mogą odsłonić istniejące nierówności społeczne. Ernaux przyznaje, że często opuszcza hipermarket z poczuciem bezsilności. Obserwowanie najtańszych towarów w koszykach Francuzów budzi w niej dyskomfort, może nawet ból. Spojrzenie na kasy samoobsługowe – obawę, że w przyszłości technologia pozbawi ludzi pracy. Mimo tych niepokojów hipermarkety kojarzą jej się z miejscem wolności, otwartym dla wszystkich.
Dla Ernaux supermarkety są niczym spektakle. Jej fascynacja tymi miejscami ma źródło w dzieciństwie, gdy godzinami przesiadywała w miejscu pracy swoich rodziców. Wtedy obserwacja klientów i przekładanie towarów na półkach były sposobem na zabicie nudy. Później, od lat 60. śledziła, jak małe, samoobsługowe sklepy przekształcano w wielkopowierzchniowe supermarkety. "Traktuję je jako miejsca pamięci i życia. Tutaj pojawia się zaangażowanie polityczne: odrzucić burżuazyjne, elitarne wyobrażenie, zgodnie z którym supermarkety nie są interesującym miejscem. Osobom z wyższym sfer nie chodzi o sam obiekt. To tłum im przeszkadza, ludzie, których spotykają, bliski kontakt" – powiedziała portalowi Jacobin.
Zbiór "Życie zewnętrzne" ukazał się nakładem Wydawnictwa Czarne.
Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/