Miszol znaczy po hebrajsku ścieżka, z dala od utartych i uczęszczanych dróg - tak swój poetycki pseudonim tłumaczyła w rozmowie z PAP izraelska poetka, która niedawno odebrała w Warszawie Międzynarodową Nagrodę Poetycką im. Zbigniewa Herberta.
PAP: Węgierski był pani pierwszym językiem, ale to o hebrajskim, języku swojej poezji, mówi pani, że jest święty. W latach 50., gdy pani rodzina przyjechała do Izraela, często można było usłyszeć polszczyznę w tym kraju. Ma pani jakieś związane z tym wspomnienia?
Agi Miszol: Gdy przyjechaliśmy z Transylwanii, dwa lata po proklamowaniu państwa Izrael, w Izraelu słyszało się mieszaninę różnych języków. Żydzi przyjeżdżali z całego świata - z Polski, z Węgier, Rumunii, ale też na przykład z Maroko. Pamiętam, że w domu, gdzie zamieszkaliśmy, były też rodziny z Polski i kiedyś z zaskoczeniem stwierdziłam, że tamte dzieciaki także się wstydzą, zupełnie tak jak ja, że ich rodzice nie mówią po hebrajsku. Dzieci uczą się języka dużo łatwiej niż dorośli i my wszyscy - mam na myśli młode pokolenie - byliśmy zanurzeni w hebrajszczyźnie, do czego zresztą nas zachęcano. Taki był pomysł na budowanie nowego państwa: mieliśmy porzucić dawne języki, stać się nowymi ludźmi. Może najgorzej traktowany był jidysz, bo symbolizował wszystko to, z czym nowi Izraelczycy chcieli zerwać - dawne życie w sztetlach.
PAP: Pani rodzice nigdy nie opanowali hebrajskiego. Była pani ich tłumaczką?
A.M.: Czasami. Ale przede wszystkim byłam tłumaczką dla samej siebie - na pewnym etapie poruszałam się pomiędzy dwoma językami, myślę, że to doświadczenie ukształtowało mnie jako poetkę. Ale nie od razu. W naszym domu nie było książek, jako dziecko nie czytałam zbyt wiele. Przyszedł jednak moment, że odsłonił się dla mnie tajemny język, ukryty w codziennej mowie - poezja i stało się to właśnie w języku hebrajskim. Hebrajski to przestrzeń, gdzie rozwijam skrzydła.
PAP: Odebrała pani właśnie Międzynarodową Nagrodę Poetycką im. Zbigniewa Herberta. Od kilku dni jest pani w Warszawie. Jak odbiera pani brzmienie otaczającej polszczyzny?
A.M.: Jak dotąd widziałam Warszawę tylko z okien hotelu. O polszczyźnie myślałam raczej zawsze jako o języku poezji, która w Izrealu jest ceniona. To przede wszystkim zasługa prof. Davida Weinfelda, który urodził się w Polsce tuż przed wybuchem II wojny światowej i jako dwunastolatek wraz z rodziną wyemigrował do Izraela. Jemu zawdzięczamy doskonałe przekłady na hebrajski wierszy Herberta, Miłosza, Szymborskiej, Zagajewskiego. One pokazywały nam inną poetykę, bardziej bezpośrednią, mówili bardziej wprost. Na mnie też wpłynęła polska poezja.
PAP: Podobno wykupiła pani cały nakład swojego pierwszego tomiku wierszy?
A.M.: Opublikowałam go jako niespełna 20-latka własnym sumptem, przy wsparciu rodziców. Zobaczyłam upragnioną okładkę z moim nazwiskiem i niemal umarłam ze wstydu, gdy zaczęłam czytać. Moje wiersze były takie nieporadne. Zachowałam sobie jeden egzemplarz tego tomiku. Pierwsza książka, z której byłam zadowolona, ukazała się, gdy miałam 37 lat.
PAP: Krytycy izraelscy zarzucają pani czasem eskapizm, pisanie o kwiatkach, gdy wokół płonie świat. Zgadza się pani z taką oceną?
A.M.: Mamy z mężem brzoskwiniowy sad, w niewielkiej wiosce blisko strefy Gazy. Nad naszym domem krzyżują się trasy samolotów wojskowych wylatujących z trzech baz. Choćbym chciała nie ucieknę od problemów współczesnego Izraela. Jak chce się zdyskredytować poetkę, to można zawsze lekceważąco nazwać ją "panią od kwiatków", ale nie za bardzo się tym przejmuję.
Dla mnie te kwiaty to poważna sprawa, żywe istoty, źródło pożywienia dla tysięcy stworzeń. One nie tylko zdobią, one przyczyniają się do trwania świata. Kiedyś poeta z Japonii narzekał, że u nich nie ma o czym pisać, nic się nie dzieje, a ileż w końcu można opiewać piękno ikebany. Ty to masz dobrze - mówił - bo w Izraelu tyle się dzieje, tyle dramatów do opisania. Pomyślałam wtedy, że to właśnie on ma dobrze, może pisać o czym chce. Rzeczywistość dopisała pointę tej rozmowy - to było tuż przed tsunami w Japonii.
PAP: Pisze pani pod pseudonimem. Co znaczy po hebrajsku "Agi Miszol"?
A.M.: Agi to moje prawdziwe imię - od węgierskiego Agnes, a miszol to ścieżka, mała dróżka, z dala od wielkich i uczęszczanych szos, którą staram się iść. Moja ścieżka.
Agi Miszol jest jedną z najbardziej znanych i cenionych poetów izraelskich. 16 maja w Warszawie odebrała Nagrodę Poetycka im. Zbigniewa Herberta. "Agi Miszol, korzystając z na pozór prostych form językowych, potrafi zachować powagę i głębię poetyckich sensów, mówić o rzeczach dramatycznych, a nawet tragicznych. Nie uważa się za poetkę +polityczną+, swoją twórczość komentuje jednak w ten sposób: +pisząc, nie medytujemy na szczytach Himalajów, jesteśmy otoczeni zgiełkiem tutaj, w tym szalonym, agresywnym kraju, polityka zaś przesącza się do mojej poezji+” – tak werdykt uzasadniał Jurij Andruchowycz, tegoroczny przewodniczący jury nagrody.
Na język polski wiersze Agi Miszol przekładały Angelika Adamczyk i Justyna Radczyńska („Literatura na Świecie” 2004, nr 11/12 oraz „Literatura na Świecie” 2005, nr 5/6), a także Beata Tarnowska („Fraza” 2011, nr 2). (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ agz/