Teraz, gdy gram jazz mogę zrobić więcej niż kiedykolwiek wcześniej, jestem lepszym muzykiem. Granie muzyki klasycznej jest jak trenowanie na siłowni – powiedział PAP Branford Marsalis, jeden z najsłynniejszych amerykańskich saksofonistów jazzowych. W piątek wystąpi w Warszawie.
PAP: Słuchanie muzyki jest formą odpoczynku, sprawia słuchaczowi przyjemność. Czy może spełniać także inne funkcje?
Branford Marsalis: Jeśli słuchasz muzyki tylko dla przyjemności, nie dowiesz się niczego nowego. Gdy wybieram sobie muzykę do słuchania, staram się znaleźć coś, co nie sprawi mi przyjemności, ale dzięki czemu dowiem się czegoś nowego – poszerzę moje rozumienie znaczenia słowa „muzyka”. Jeśli słuchasz tylko dla przyjemności, muzyka jest tylko tłem; w gruncie rzeczy nawet jej nie słyszysz, myślisz o czymś innym. Mnóstwo ludzi słucha jej dla relaksu, nie przywiązuje do niej wagi, inni przesadnie się z nią afiszują.
Niektórzy idą do opery raz na rok i robią wokół tego mnóstwo szumu – uwaga, idę do opery słuchać Wagnera. "Byłeś w Bayreuth? Musisz! Nie słyszałeś Wagnera, jeśli nie słyszałeś go w Bayreuth". Owszem, słyszałem Wagnera. I to sporo. Nie potrzebuję jeździć do Bayreuth. Ludziom często chodzi nie o muzykę, a o wspomnienie, kim byli kiedyś, nostalgię, utożsamioną z muzyką.
PAP: W Warszawie niedawno skończył się Konkurs Chopinowski, któremu również towarzyszył pewien snobizm słuchania Chopina w filharmonii. Jazz, jak również muzyka poważna, ma złą reputację muzyki „tylko dla wybranych”.
B. M.: Jazz rodził się w nowoorleańskich tancbudach, więc to absurd, że dziś często uważany jest za muzykę snobów. Moim zdaniem takie opinie to efekt mechanizmów obronnych, stworzonych przez ludzi, którzy odnieśli sukces w popkulturze. Oni woleliby pójść wieczorem na koncert kogoś takiego, jak Bruno Mars niż wybrać się do filharmonii. Więc usprawiedliwiają się przed samymi sobą – muzyka poważna jest potwornie nadęta.
Jazz niesie w sobie możliwość snobizmu, ale to jest sprawa socjologii, psychologii społecznej, nie muzyki. Jeśli jesteś snobem, wniesiesz do muzyki snobizm. Gdy idę do filharmonii – jednego dnia mogę przyjść we fraku, innego w dżinsach. Nie idę na pokaz mody - idę słuchać muzyki. Może inni idą tam zrobić sobie zdjęcie w eleganckiej sukni wieczorowej. Przez pięć lat grałem ze Stingiem - połowa ludzi, która przychodziła na koncerty była tam dlatego, że to było wydarzenie, na którym dobrze się pokazać.
Branford Marsalis: Przez pięć lat grałem ze Stingiem - połowa ludzi, która przychodziła na koncerty była tam dlatego, że to było wydarzenie, na którym dobrze się pokazać.
PAP: Często spotykałem się z opinią, że w muzyce poważnej niemal gani się indywidualizm i przez to muzycy fanatycznie wpatrzeni są w nuty.
B. M.: To znaczy, że nie są dobrzy. Wybierz sobie jakiś utwór Chopina i posłuchaj, jak gra go Ingrid Fliter, a potem posłuchaj, jak tę samą kompozycję gra Artur Rubinstein i Murray Perahia, i przysięgam – usłyszysz wyraźną różnicę. To przypomina mi niekończącą się dyskusję o przyszłości jazzu. Ludzie mówią – jazz umiera, co możemy zrobić? Możemy lepiej grać.
PAP: Więcej ćwiczyć?
B. M.: Ćwiczenie nie rozwiąże problemu. Spójrzmy na Lionela Messiego, najlepszego piłkarza na świecie. Czy jest lepszy od innych, dlatego że pozostali nie trenują? Każdy z nich ćwiczy – tak samo ciężko, w podobnych warunkach. O wielkości Messiego decyduje ta jedna rzecz, nazywana „tym czymś”. On ma „to coś”, to wszystko. Reszta jest naprawdę, naprawdę świetna, jak Cristiano Ronaldo, ale nie mają „tego czegoś”, co stanowi o wybitności.
Ronaldo jest doskonałym produktem, ma wszystko – ma wspaniałą sylwetkę, jest atletą, jest przystojny. Ma wszystko i być może brak mu tego dodatkowego impulsu, pragnienia wygranej. Popatrz na Messiego: jest niski, niezbyt przystojny. Jeśli zabierzesz mu grę w piłkę, staje się taki sam jak wszyscy inni zwyczajni faceci. Ronaldo, gdy skończy karierę sportową, może być modelem. Nie będzie więc spalał się dla gry, nie ma "noża na gardle".
W muzyce poważnej ludzie, którzy mają „to coś” siedzą w Hollywood i zarabiają pieniądze. Więc zostaliśmy z duża ilością dobrych, kompetentnych, wykształconych pianistów koncertowych, którym często brakuje błysku. Jeśli posłuchasz jak Chopina gra ktoś taki jak Pierre-Laurent Aimard czy Glen Gould, zauważysz, że są przepełnieni nostalgią, noszą w sobie coś wyjątkowego. Gdyby któryś z nich wystąpił w Konkursie Chopinowskim, na pewno by wygrał.
PAP: Ivo Pogorelić nie wygrał.
B. M.: Ivo nie ma „tego czegoś”. Gra dużo, mocno i szybko, strasznie szybko. Tyle, że nie o to idzie, gdy gra się Chopina, to nie siłownia.
Moja żona nie ma pojęcia o muzyce, ale żyje ze mną, więc gdy słucham Glenna Goulda grającego Brahmsa, czy tego chce czy nie, musi tego słuchać razem ze mną. Któregoś dnia siedzimy w samochodzie, słuchamy stacji radiowej, nadającej klasykę. I puszczają Brahmsa. "O, to ta piosenka tego gościa, której cały czas słuchasz" – mówi. "Tak, to ta sama" – odpowiadam. Słuchamy chwilę, po czym żona komentuje: "ten gość jest słabszy niż ten, którego puszczas".
Ona nie ma pojęcia o muzyce poważnej, ale słyszy tę różnicę. Wszystkie nuty są na swoim miejscu, ale jednak czegoś brakuje. Tego "czegoś”.
Branford Marsalis: Gdy grasz klasyczny repertuar – to jak trenowanie na siłowni, wzmacnianie ciała. Teraz potrafię trzymać nutę. Nie drga, nie waha się. Jest tam, gdzie miała być. Nagle okazuje się, że mam więcej możliwości, kiedy gram.
PAP: Mówił pan, że granie muzyki klasycznej daje panu nowy rodzaj wolności. O jaki rodzaj wolności chodzi?
B. M.: Teraz, gdy gram balladę jazzową, albo solowy koncert, mogę zrobić więcej niż kiedykolwiek wcześniej, jestem lepszym muzykiem. Nauczyłem się prawdziwego „trzymania” nuty. Weź pierwszego lepszego saksofonistę i każ mu „trzymać” nutę przez dwadzieścia sekund.
Po dziesięciu dźwięk zaczyna się chwiać, więc dokłada vibrato i stara się zamaskować niedokładność techniczną. Ton się załamuje, usta zaczynają boleć, wargi słabną. Wiem o tym, bo przez to przechodziłem. Gdy grasz klasyczny repertuar – to jak trenowanie na siłowni, wzmacnianie ciała. Teraz potrafię trzymać nutę. Nie drga, nie waha się. Jest tam, gdzie miała być. Nagle okazuje się, że mam więcej możliwości, kiedy gram.
Kiedy po raz pierwszy grałem z orkiestrą, byłem zawsze trochę spóźniony, niedokładny. Spojrzeli na mnie pytająco – wiem, wiem, wiem, dajcie mi trochę czasu. Roześmiali się. Musiały minąć dwa tygodnie intensywnego ćwiczenia zanim udało mi się naprawdę trafiać w punkt.
Branford Marsalis wystąpi 4 grudnia w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie podczas koncertu „Bezgranicznie”, odbywającego się w ramach X edycji BMW Jazz Club. Obok amerykańskiego saksofonisty wystąpią m.in. Anna Maria Jopek, Maria Pomianowska, Atom String Quartet i Marcin Wasilewski. Wspólnie z polskimi muzykami Marsalis stworzy jazzową suitę, inspirowaną polską muzyką poważną.
Rozmawiał Piotr Jagielski (PAP)
pj/ agz/