Wielbicielki mdlejące na widok twórców z grupy Skamander, sfingowane samobójstwo na ulicy jako sposób na promocję tomika wierszy i kieszonkowe horoskopy stanowiące wydawniczy bestseller – tak bywało w II RP. O nieznanych obliczach literatury międzywojnia opowiada historyk literatury dr Agnieszka Żółkiewska.
"Dwudziestolecie międzywojenne było wyjątkowym okresem dla polskiej literatury. Oprócz do dzisiaj cenionych twórców aktywna była wówczas rzesza pozostających obecnie już anonimowymi pisarzy i poetów, którzy także odcisnęli znaczący ślad na tamtej epoce. Zawdzięczamy im wspaniałe piosenki i wiersze, pełne niebywałego poczucia humoru. W ogóle celny dowcip był wtedy niezwykle ceniony, choć powszechne w środowisku literackim żarty często kończyły się procesami. Językowe szaleństwa, happeningi i elementy prowokacji były wówczas czymś naturalnym, co równocześnie kontrastowało z dość nadal konserwatywnym społeczeństwem" - opowiadała PAP.
Jak zaznaczyła, wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości przyszedł rozkwit literatury. "Jednocześnie był to czas dający szanse awansu społecznego i kulturowego rzeszy ludzi, dla których salony literackie i łamy czasopism były dotychczas niedostępne. Mam tu na myśli głównie osoby pochodzenia chłopskiego i autorów wywodzących się z licznych wówczas mniejszości narodowych. Chciałabym tu przypomnieć kilka fascynujących postaci m.in. twórców pochodzenia chłopskiego, takich jak Stanisław Młodożeniec" - powiedziała Żółkiewska.
"Dwudziestolecie było jednak epoką pełną kontrastów. Z jednej strony bardzo wiele osób parało się pisarstwem. Związek Literatów Polskich liczył ok. 800 autorów i autorek, prawdopodobnie drugie tyle też uprawiało literaturę z mniejszym lub większym sukcesem. Z drugiej strony ok. 70 proc. społeczeństwa wówczas nie czytało, a analfabetyzm, zwłaszcza wśród chłopów był bardzo wysoki, choć władze starały się to zmieniać. Niestety książki stanowiły artykuł luksusowy, nowość literacka była w cenie dwóch par solidnych butów, a tani kieszonkowy tomik poezji - przyzwoitego obiadu" - relacjonowała.
Mimo to - jak mówiła - było jednak grono cieszących się popularnością twórców, których dzisiaj moglibyśmy też określić mianem celebrytów. "To z pewnością Skamandryci - Julian Tuwim, Antoni Słonimski, Jan Lechoń, a także Jarosław Iwaszkiewicz czy Kazimierz Wierzyński. Oni także stworzyli pewien kanon ówczesnego +celebryctwa+ - stylu bycia, podejścia do poezji. Stanowili swoiste centrum świata literackiego, wokół którego kręcili się naśladowcy. Ważną postacią z nimi związaną był oczywiście Tadeusz Boy-Żeleński, fantastyczny felietonista i tłumacz, którego +Słówka+ stały się niekwestionowanym bestsellerem" - zaakcentowała Żółkiewska.
"Choć ówczesne bycie celebrytą oczywiście nie przypominało dzisiejszego, jednak znani twórcy nie mogli istnieć bez publiczności i bezustannie się nią otaczali, stąd zjawisko kawiarni literackich, gdzie mieli swoje stoliki i wielu robiło wszystko, by uzyskać tam rezerwację. Wielbicielki mdlały na wieczorach literackich i wytrwale zabiegały o autograf. Dlatego wielu mniej znanych starało się dołączyć do grona sław niekiedy drastycznymi metodami jak Anatol Stern, który sfingował samobójstwo na stołecznej ulicy, by zareklamować tomik poezji czy Bruno Jasieński, którego wieczór futurystyczny w Zakopanem zakończył się regularną bitwą na jajka i pięści" - opowiadała.
"Byli też równocześnie literaccy outsiderzy, którzy preferowali odosobnienie. Jednym z największych, który wolał pozostawać kompletnie na uboczu był Bruno Schulz. Za outsiderów uchodzili także Witold Gombrowicz i Witkacy. Mieli co prawda krąg najbliższych przyjaciół, jednak ich sposób bycia był uznawany za +trudny+ dla większego grona. Nietypowym rysem obyczajowym postaci z Olimpu literackiego było też demonstracyjne okazywanie dezaprobaty np. przez publiczne policzkowanie" - wskazała Żółkiewska.
Jak podkreśliła, wiele z tych trudnych dziś do wyobrażenia działań miało na celu przyciągnięcie czytelników. "A ciężko było się przebić, ponieważ jednak najchętniej czytano wówczas rzeczy kiczowate i słabe - senniki egipskie i horoskopy. Były całe koncerny wydawnicze m.in. w Łodzi, specjalizujące się w literaturze brukowej, wydające tego rodzaju publikacje, najczęściej zeszytowe lub kieszonkowe. Była to literatura często pornograficzna, skandalizująca, wielu autorów pisało pod pseudonimami. Oczywiście byli też królowie szmiry, bardziej znani. Bywało, że twórcy, którzy uprawiali najpierw bardzo dobrą literaturę i spuszczali z tonu, by pozyskać jak najliczniejszą publiczność. Tak było m.in. z Andrzejem Włastem, który pisał naprawdę dobre teksty, a później to pióro trochę rozmienił na drobne" - zauważyła.
"Pamiętajmy jednak, że wówczas za szmirę mogło być uznane niemal wszystko, nawet eksperymenty literackie Tuwima, któremu oponenci wyrzucali, że to nie jest poezja. Teoretycznie jednak właśnie w poezji szmirę najłatwiej było zdiagnozować, ponieważ to były zwykle bardzo nieporadnie rymowane utwory, z banalną treścią albo chwytliwymi, nielogicznymi metaforami. Zaś tego typu proza epatowała tanimi chwytami literackimi czy postaciami przeszczepionymi z zachodniej literatury sensacyjnej. Zresztą powieści brukowe często były nieporadnie przełożonymi plagiatami autorów zachodnich" - powiedziała Żółkiewska.
Tego rodzaju literatura była jednak oczywiście opłacalna, ponieważ bardzo dobrze się sprzedawała. "Najwięcej takich tekstów powstawało na potrzeby tzw. show biznesu, czyli twórczości rozrywkowej, którą serwowano w kabaretach, rewiach, rewietkach i różnego rodzaju produkcjach scenicznych wystawianych zarówno w Warszawie, jak i na prowincji. Nawet sobie nie zdajemy sprawy jak wiele wówczas tych kiczowatych tekstów powstało. Wychodziło nawet pismo, którego redaktorem naczelnym był Kazimierz Brzeski, chętnie publikujące tego rodzaju twórczość" - przypomniała badaczka.
"Twórcy musieli jednak bardzo uważać na cenzurę, bo wystarczył nieortograficznie zapisany tekst, by znaleźć się na celowniku. Były różnego typu wykroczenia od obyczajowych po bluźnierstwo w druku, czyli głównie naruszenie tabu religijnego. Cenzura tropiła też wszelkiego rodzaju radykalizm polityczny, który wówczas był bardzo szerokim pojęciem. Np. Tuwim był na cenzurowanym z racji pacyfistycznych wierszy. Co ciekawe, przez długi czas nie można było żartować z Hitlera i było to zagrożone karą więzienia, a pierwsze procesy, w których skazywano literatów np. za bluźnierstwo w druku miały miejsce już w 1919 r." - mówiła Żółkiewska.
"Nawet przekłady literatury europejskiej uchodziły za bluźniercze lub nieobyczajne i próbowano je objąć cenzurą. Było to związane z faktem, że wciąż dość konserwatywne społeczeństwo nie nadążało za przemianami zachodzącymi w literaturze. Tworzyli ją autorzy młodzi, urodzeni na początku XX w., którzy w naturalny sposób sprzeciwiali się wszystkiemu, co było przed nimi. Z czasem jednak, jak wiemy, ich utwory weszły do kanonu, co świadczy o ponadczasowości tej literatury. Był to świat złożony i ogromnie bogaty, wyjątkowa epoka literackiego szaleństwa językowego, która niestety bezpowrotnie minęła”"- dodała.
Dr Żółkiewska poprowadzi w niedzielę w Izbie Pamięci przy Cmentarzu Powstańców Warszawy wykład "Oblicza i twarze literatury w Polsce niepodległej". (PAP)
autorka: Anna Kondek-Dyoniziak
akn/ aszw/