To dzięki lektorom filmy stają się dziełem kompletnym. Trudno sobie wyobrazić "Grę o Tron" bez głosu Piotra Borowca czy serial "Narcos" bez Pawła Bukrewicza - powiedział PAP Alek Pawlikowski, wiceprezes Stowarzyszenia Lektorów Rzeczypospolitej Polskiej. Dodał, że dziś ten zawód umiera.
PAP: Kim jest lektor? To taki pan, co uczy angielskiego?
Alek Pawlikowski: Ludzie pod tym pojęciem rozumieją także osobę, która symultanicznie tłumaczy z jednego języka na drugi np. na międzynarodowych konferencjach albo człowieka czytającego Pismo Święte w kościele. W moim rozumieniu lektor to ktoś, kto czyta polskie opracowania językowe w filmach fabularnych czy dokumentalnych.
PAP: Polska jest bardzo charakterystycznym krajem, gdzie rola lektora w kulturze jest większa niż gdzie indziej.
Alek Pawlikowski: Od początku powstania Telewizji Polskiej rozpoczął się proces budowania kultury oglądania telewizji z lektorem. To już trwa siedemdziesiąt lat. W innych krajach filmy są głównie dubbingowane. W Polsce przyjął się lektor i film z dobrym lektorem po prostu się ogląda, natomiast ten ze złym lektorem lub z jego brakiem się pomija.
Historia filmów z polskim lektorem obejmuje tak wspaniałe nazwiska jak Lucjan Szołajski, Jan Suzin, czy Tomasz Knapik. To dzięki lektorom filmy stają się dziełem kompletnym. Trudno sobie wyobrazić "Grę o Tron" bez głosu Piotra Borowca, czy serial "Narcos" bez Pawła Bukrewicza.
Polscy widzowie lubią filmy z lektorem, dlatego ogólnopolscy nadawcy, szanując te przyzwyczajenia, dają im produkcje z lektorem "szepczącym" listę dialogową. Mówię "szepczącym", bo narracyjny głos lektora powinien istnieć gdzieś w tle, nie przeszkadzać w oglądaniu, a jednocześnie oddawać nastrój tego, co się dzieje na ekranie.
PAP: Jako lektorzy postanowiliście zakomunikować społeczeństwu obawy co do przyszłości waszego zawodu. Proszę powiedzieć, o co wam chodzi.
Alek Pawlikowski: My jako lektorzy, przywiązujemy dużą wagę do poprawności brzmienia mowy polskiej w przestrzeni medialnej. Jesteśmy niewielką grupą, zaledwie 46 osób, co nie daje nam przewagi nad światem, ale mamy świadomość, że ludzie, nasz kilkudziesięciomilionowy kraj, preferuje oglądanie telewizji z lektorem. Daje nam to poczucie odpowiedzialności, misyjności, że to od nas zależy brzmienie mowy polskiej w przestrzeni medialnej.
Niestety, obecna tendencja dekulturacji w odniesieniu chociażby do wypierania mowy polskiej przez obce języki, tworzenie nowej rzeczywistości za pośrednictwem chociażby dzikiej AI-zacji sprawiają, że nasz zawód umiera. Mamy przekonanie, że w momencie, kiedy zniknie wartościowy, właściwy przekaz brzmienia mowy polskiej wraz z osobą lektora szeptankowego, skończy się pewna epoka i utracimy część naszego dziedzictwa, o którym tak pięknie wspomnina preambuła konstytucji.
PAP: Nie przesadza pan aby nieco?
Alek Pawlikowski: Problem z lektorami istnieje od 70 lat, czyli tak długo, jak istnieje TVP. Z nami jest bowiem tak, jak z powietrzem, nad którego istnieniem, składem, jakością nikt się nie zastanawia, dopóki nie wejdzie do zadymionego pomieszczenia. Oficjalnie nie ma takiego zawodu. Kiedy w latach 90. powstawały organizacje zarządzania zbiorowego prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi nikt o nas nie pomyślał, a my sami byliśmy za słabi, żeby zawalczyć o siebie - doprowadzić do uregulowanie zawodu, czy uzyskać prawo do tantiem za ponowne odtwarzanie danego dzieła z naszym głosem, czytającym listę dialogową po polsku.
My nie jesteśmy uznawani za wykonawców, za artystów, choć to przecież nasze głosy przekazują widzom wszystko to, co się dzieje na filmie, łącznie z uczuciami i emocjami. Jako Stowarzyszenie Lektorów Rzeczypospolitej Polskiej postanowiliśmy coś z tym zrobić, by widz nie był okradany z jakości, tym bardziej, że za nią płaci wykupując abonament.
Jest przy tym pewien paradoks, na który zwróciliśmy uwagę Rzecznikowi Praw Obywatelskich – przysługuje nam 50 proc. koszt uzyskania odpisywany od przychodu, jak w innych zawodach twórczych, czy artystycznych; na umowach, które podpisujemy, jest zaznaczone, że to jest artystyczne powierzenie dzieła i usługa artystyczna. Jest także zero procentowy vat z tego tytułu, czyli z jednej strony jesteśmy artystami, ale z drugiej strony nie, więc dostajemy po kieszeni.
Zresztą od 1995 r. dostajemy po niej – wówczas stawka lektorska została ustalona na 15 złotych za 10 minut czytania (tzw. akt). Obecne stawki Stowarzyszenia Lektorów Rzeczypospolitej Polskiej wynoszą 50 PLN za akt, co stosuje np. TVN. Niestety, studia pośredniczące pomiędzy nadawcami i serwisami VOD nieustannie zaniżają te stawki, często zatrudniając amatorów za zaledwie 25 PLN za akt. Jest to kuriozalne, gdyż głosy tych osób są często dyskwalifikowane w testach odsłuchowych przez widzów. Obawiamy się, że nadawcy mogą nie być świadomi tego problemu. Ich kosztowne produkcje, na ostatnim etapie adaptacji językowej, tracą szansę na zasięgi oraz na wartości, gdyż filmy ze złym lektorem są po prostu nie do oglądania. Widzowie coraz częściej zgłaszają nam żenujący poziom opracowań lektorskich, prosząc, abyśmy coś z tym zrobili.
PAP: Wszystkie firmy tną koszty, więc także lektorom się dostaje. Pamiętam, że była próba zastąpienia waszych głosów napisami, ale nie wyszło.
Alek Pawlikowski: Bo widzowie zaczęli odchodzić, więc BBC i Netflix szybko się z tego wycofały. Dobry głos lektora przy dobrym tłumaczeniu, kontekstowym, potrafią zdziałać cuda. Zdarzało się, że filmy, które na świecie miały słabe opinie, u nas były bardzo popularne, miały wysokie oceny, bo zostały dobrze przeczytane. Narracja ma kluczowe znaczenie dla odbioru filmu, jest dopełnieniem całości. Powiem dużymi literami: TO JEST ARTYZM, którego nam się odmawia. Oczywiście, można posadzić przed mikrofonem amatora, można podłożyć głos sztucznej inteligencji, ale to nie to samo.
PAP: W jaki sposób lektorzy ćwiczą przed pracą?
Alek Pawlikowski: Są różne ćwiczenia, o których za chwilę opowiem, ale zanim to zrobię wspomnę jeszcze, że lektor, aby pracować nad swoim głosem, przede wszystkim musi wiedzieć, w jaki sposób ten głos się z niego wydobywa – że powstaje w trzewiach i po przejściu przez tkanki o różnej strukturze, gęstości, wilgotności, wydobywa się z rezonatorów piersiowych, trafia do nagłośni, strun głosowych, jest wzmacniany przez rezonatory czołowo-nosowe, a za pomocą m.in. odpowiedniej mimiki możemy wpływać na jego artykulację. Teksty miłe, ciepłe czyta się z uśmiechniętą twarzą, ale kiedy mamy do czynienia z horrorem, także mimika się zmienia.
Natomiast ćwiczenia są bardzo proste i polecam je każdemu: wystarczy energicznie ruszać ustami, rozciągając je i ściągając w maksymalny sposób czy poruszać energicznie w lewo, w prawo żuchwą przy zamkniętych ustach.
PAP: Jak wygląda czytanie listy dialogowej filmu?
Alek Pawlikowski: No cóż, wchodzi się do tzw. lektorki, czyli pomieszczenia, w którym jest mikrofon, jakiś telewizorek i najważniejsza dla lektora rzecz, czyli słuchawki, żeby mieć pełną kompatybilność z dziełem.
Już pierwsze dźwięki filmu wprowadzają nas w nastrój, chłoniemy całą ścieżkę dźwiękową, czyli dialogi i warstwę muzyczną, bo mamy wydobyć z tego atmosferę i ją przekazać widzom.
To się nagrywa, nie jest emitowane na żywo, aczkolwiek jest to granie jeden do jednego, czyli jedna minuta czytania odpowiada jednej minucie filmu. Jeden film czytamy w całości, czyli dziewięcioaktowy film, trwający godzinę i 30 minut, czytany jest godzinę i 30 minut. To jest nasza praca.
PAP: A co, jeśli się lektor pomyli?
Alek Pawlikowski: Przerywamy i zaczynamy dany fragment od początku, to się zdarza, bo nie jesteśmy maszynami. (PAP)
Rozmawiała: Mira Suchodolska
mir/ js/