Śpiewak operowy Wiesław Ochman w rozmowie z PAP Life wspomina swoją znajomość z malarzem Zdzisławem Beksińskim. "On kochał życie. Mimo że jego twórczość była związana z grozą istnienia, był człowiekiem wyjątkowo zakorzenionym w życiu" - mówi Ochman.
PAP Life: 21 lutego mija kolejna rocznica śmierci malarza Zdzisława Beksińskiego. Jego sztuka jest ciągle żywo komentowana, powstają na jej temat kolejne książki i filmy. Byliście przyjaciółmi. Jak rozpoczęła się ta znajomość?
Wiesław Ochman: Wiedziałem kto to jest Beksiński, ponieważ interesowałem się sztuką współczesną, ale nie szukałem z nim kontaktu. Poznaliśmy się kiedyś na przyjęciu u chirurga Wojciecha Noszczyka. Wypowiedział wtedy może z dziesięć słów. Nie cierpiał otwierania wystaw, oficjalnych spotkań. Nienawidził też bywać.
PAP Life: Jak go pan zapamiętał?
Wiesław Ochman: Miał jeden garnitur, nie przywiązywał wagi do ubioru. Po bliższym poznaniu był bardzo ciekawym i wesołym człowiekiem, choć jego sztuka była pesymistyczna. Wyglądało to tak, jakby w jego obrazach zatrzymał się okres przemijania. Te piszczele na jego obrazach to niekoniecznie symbole śmierci. Pytany o swoje malarstwo, odpowiadał genialnie, rewelacyjnie. Potrafił mówić o sztuce tak, jak się mówi o jedzeniu i przyrodzie. Unikał tych odświętnych, uczonych słów, z których niewiele wynika.
PAP Life: Samobójstwo syna, wcześniej śmierć rodziców, żony. Pod koniec życia został sam.
Wiesław Ochman: On kochał życie. Mimo że jego twórczość była związana z grozą istnienia, był człowiekiem wyjątkowo zakorzenionym w życiu. Cieszył się, gdy słyszał rano, że śmieciarki już pracują u niego pod blokiem. Był świetnym obserwatorem wyczulonym na dźwięki.
Wiesław Ochman: Nasze dyskusję dotyczyły nie sposobów odbioru sztuki, ale jej jakości. Jego interesowało, jak to jest namalowane. Nasze dyskusje dotyczyły techniki, formy, a nie tego, co na obrazie widać. Siedzę kiedyś z Beksińskim. Rozmawiamy. Ma zaczęty obraz. Przychodzę po trzech dniach, a tam idzie domalowana kobieta z mieczem, taka typowa jego, w wąskiej gamie kolorystycznej, perłowej, szarej.
PAP Life: A więc pewnie i muzyka była ważna dla Beksińskiego?
Wiesław Ochman: O tak. Jego ulubionym kompozytorem był Alfred Schnittke, ale cenił też innych. Miał ponad 400 płyt kompaktowych. To mi imponowało. Obcował z tą muzyką. Zawsze wiedział, gdzie czego szukać. Był świetnie zorganizowany.
Spotykaliśmy się średnio raz w tygodniu. „Mogę wpaść?” - pytałem przez telefon. „Ty możesz przyjeżdżać, kiedy chcesz” – słyszałem. Jechałem na Sonaty 6. Lubiłem tam bywać i z nim rozmawiać. Prezentował niezwykle wysoki poziom intelektualny. O wszystkim wiedział, wszystkich znał. Nie było widać w jego oczach zdziwienia, gdy pojawiało się jakieś nowe nazwisko w rozmowie. On nie tylko całymi dniami malował, ale miał też trzy komputery, na których pracował i czerpał z nich wiedzę o świecie. To był wyjątkowy człowiek.
PAP Life: Twórczość Zdzisława Beksińskiego bardzo podoba się Japończykom. Jak pan myśli, dlaczego?
Wiesław Ochman: To za sprawą sugestywności jego wypowiedzi. W Japonii liczy się ponadto precyzja wykonania. To jest tam w cenie. Teraz mamy bohomazizm internacjonalny – wszyscy chlapią podobnie. Beksiński był niezwykle precyzyjny, nad obrazem pracował dwa miesiące.
PAP Life: Czy to, że Zdzisław Beksiński był pańskim bliskim znajomym wpływało na sposób, w jaki odbierał pan jego obrazy?
Wiesław Ochman: Myślę, że nie. Nasze dyskusję dotyczyły nie sposobów odbioru sztuki, ale jej jakości. Jego interesowało, jak to jest namalowane. Nasze dyskusje dotyczyły techniki, formy, a nie tego, co na obrazie widać. Siedzę kiedyś z Beksińskim. Rozmawiamy. Ma zaczęty obraz. Przychodzę po trzech dniach, a tam idzie domalowana kobieta z mieczem, taka typowa jego, w wąskiej gamie kolorystycznej, perłowej, szarej. „A dlaczegoś zamalował?” – pytam. „Przyszedł szwagier i powiedział, że to bardzo ładne” - usłyszałem. Określenie "ładne" było dla Beksińskiego pejoratywne.
PAP Life: Dostał pan kiedyś od Beksińskiego jakiś obraz? Dziś jego prace kosztują 50-100 tys. zł?
Wiesław Ochman: Kupiłem kilka obrazów od Zdzisława, ale pierwszy rzeczywiście otrzymałem od niego w prezencie. Sprawiła to chyba żona malarza, pani Zosia. Niechętnie przyjmowałem takie prezenty. Wykazywałem się zainteresowaniem sztuką danego artysty nie dlatego, żeby coś dostać. Robiłem to dla podziwu, dla jego talentu. Dał mi w prezencie dwa miesiące życia, bo tyle średnio nad swoim obrazem pracował.
PAP Life: Jakie to uczucie dziś obcować z obrazami przyjaciela?
Wiesław Ochman: Patrząc na obraz nie tylko błądzę wzrokiem po kolorach, po formie. Wyobrażam sobie całą historię, zastanawiam się, jak obraz powstawał. Powiem trochę filozoficznie: to są moi towarzysze życia. Nie mówię o malarzach, z którymi się znałem, a już ich nie ma, ale o tym, co po sobie zostawili. To ślad, który po nich pozostał.
Wiesław Ochman – polski śpiewak operowy - tenor. W 1960 r. uzyskał dyplom inżyniera-ceramika Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Występował na największych scenach operowych i estradach świata, m.in. w mediolańskiej La Scali. W jego repertuarze są najsłynniejsze dzieła operowe, m.in.: "Cyganeria", "Turandot" i "Tosca" Pucciniego, "Carmen" Bizeta, "Rigoletto" Verdiego, "Don Giovanni" Mozarta, "Straszny dwór" i "Halka" Moniuszki. Maluje obrazy, kolekcjonuje sztukę. Ma 77 lat. Mieszka w Warszawie.
Rozmawiał Tomasz Barański (PAP Life)
tom/ abe/