Świetnie oceniany dokument „Miles Davis: Birth Of The Cool” będzie można zobaczyć w niedzielę w warszawskim kinie Luna. Opowiada m.in. o połowie lat 80., kiedy jazzman nagrywał płytę „Tutu”. Kilka dni temu ukazał się album z nieopublikowaną sesją z tego okresu, „Rubberband”.
Film "Miles Davis: Birth Of The Cool" miał premierę w tym roku na festiwalu filmowym w Sundance. Jego reżyserem jest Stanley Nelson, laureat nagród Emmy za dokumenty "Freedom Riders" (2010) i "Amerykańskie doświadczenia" (1988).
"Film jest bogaty w nieznane wcześniej zdjęcia. Większość fanów pewnie by sobie życzyła, aby ten portret Davisa trwał co najmniej 10 lub 12 godzin" – pisał o dokumencie "The Hollywood Reporter". Z kolei recenzent magazynu "Variety" podkreślił, że "znakomicie zrobiony dokument Stanleya Nelsona zagłębia się w mistykę Milesa Davisa: jego brzmienie, gwiazdorstwo i kult osobowości".
"Kuszący portret artysty: bogaty, żałobny, romantyczny, triumfalny, tragiczny, radosny i wyjątkowo szczery. Spora dawka emocjonalnych wywiadów, oszałamiający rozmiar archiwalnych materiałów – tak należy robić filmy dokumentalne – pokazać życie, które już znasz, od strony której jeszcze nie poznałeś" – dodał dziennikarz "Variety".
"To oczywiście pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego fana jazzu, ale nie tylko" - powiedział PAP krytyk filmowy Rafał Pawłowski. "Obraz Stanleya Nelsona jest czymś dużo więcej niż tylko kolejną dokumentalną biografią w hołdzie nieżyjącemu artyście, którego brzmienie towarzyszyło amerykańskiej kulturze przez ponad cztery dekady. Reżyserowi udało się tchnąć w tę opowieść ducha Milesa i sprawić, że widzowie przenoszą się w czasy, gdy niepodzielnie królował na jazzowych scenach Ameryki i świata" – wyjaśnił.
"Wszystko to za sprawą narratora filmu - aktora Carla Lumbly'ego - który idealnie naśladując charakterystyczną chrypkę Milesa Davisa ożywił na ekranie stronnice jego autobiografii. Oglądając zachowane archiwalia nie tylko słyszymy muzykę skomponowaną i nagraną przez twórcę +Kind of Blue+, ale także dzięki narracji patrzymy na ten świat jego oczami. To historia wzlotów i upadków rzucająca światło na skomplikowaną osobowość człowieka obdarzonego niezwykłym talentem i zdeterminowanego, by nieustannie wyważać drzwi do kolejnych muzycznych światów" – dodał Pawłowski.
W filmie znalazły się materiały archiwalne i wypowiedzi znakomitych muzyków, którzy grali z Milesem Davisem, bądź uczyli się jazzu na jego grze oraz z partnerkami muzyka.
Te nie ukrywają, że wybitny jazzman nie był łatwym partnerem, ale jak mówi jednak z nich: "to było jak w filmie, spotykasz wampira, wiesz, że umrzesz, ale nie przejmujesz się tym i z nim zostajesz".
Muzycy, którzy wypowiadają się w filmie, a są to m.in. Herbie Hancock, Lee Konitz, Quincy Jones, Wayne Shorter, Juliette Greco, Carlos Santana, podkreślają charyzmę Milesa, jego kreatywność i chęć poszukiwania nowych brzmień. Miles sam podkreślał, że kreatywność jest w muzyce najważniejsza.
Davis lubił otaczać się młodymi muzykami, w latach 80. znalazł się wśród nich Michał Urbaniak, ale jak przypomina w filmie Hancock: „Chciał, żebyśmy tworzyli na scenie, nie chwalili się tym, co umiemy, ale szukali tego, czego nie znamy i nie potrafimy”.
Davis lubił otaczać się młodymi muzykami, w latach 80. znalazł się wśród nich Michał Urbaniak, ale jak przypomina w filmie Hancock: "Chciał, żebyśmy tworzyli na scenie, nie chwalili się tym, co umiemy, ale szukali tego, czego nie znamy i nie potrafimy".
Poszukującą naturę autora "Kind of Blue" słychać na nowej płycie z jego nazwiskiem na okładce, "Rubberand". Znalazł się na niej materiał, nad którym Miles pracował w połowie lat 80., kiedy z Columbia Records przeszedł do wytwórni Warner Bros.
George Cole, autor książki "The Last Miles: The Music of Miles Davis 1980-1991" powiedział, że na tej płycie Miles chciał wymieszać różne gatunki: pop, rock, jazz, funk.
Do udziału w tym przedsięwzięciu Miles zaprosił m.in. wokalistę, multiinstrumentalistę i producenta Randy’ego Halla oraz kompozytora i producenta Zane’a Gilesa. Materiał ostatecznie wylądował na półce na wiele lat.
Po ponad trzech dekadach powrócili do niego Hall i Giles. Wraz z dogranymi partiami wokalnymi zdobywczyni pięciu nagród Grammy Lalah Hathaway i artystką jazzową i r’n’b Ledisi dopracowali materiał i wydali go na płycie. Słychać na niej również krewnego Milesa, perkusistę Vincenta Wilburna jr.
Recenzent "New York Times" podkreśla, że na płycie słychać fascynację jazzmana współczesnym popem, artystami, których Miles oglądał wtedy w MTV, jak Prince czy Michael Jackson. Z kolei "Guardian" napisał, że czasami za mało jest tu Davisa, w niektórych numerach słychać tylko skrawki dźwięków jego trąbki.
"Stereogum" ocenia, że choć na albumie nie brakuje wciągających kompozycji, to jednak Miles słusznie zdecydował się w 1986 roku jako pierwszy krążek dla nowej wytwórni wydać nie materiał z sesji "Rubberand", a album "Tutu". Płyta, na której zagrali m.in. Marcus Miller i Michał Urbaniak jest jedną z najlepszych dokonań Milesa w tamtej dekadzie. "Miles dobrze wiedział co robi wydając materiał +Tutu+ zamiast +Rubberand+" – pisze "Stereogum".Teraz każdy fan jazzu sam może porównać te dwie płyty.
"Rubberand" została wydana przez Warner.
Film "Miles Davis. Birth Of The Cool" będzie można zobaczyć w niedzielę, w kinie Luna o godz. 20.30. (PAP)
autor: Wojciech Przylipiak
wbp/ pat/