To chyba zbyt śmiałe wobec kogoś tak wielkiego chcieć go obdarzać aktorską tęsknotą, ale wydaje mi się, że to właśnie teraz powinno się Becketta grać – powiedziała PAP aktorka i reżyser, odtwórczyni ról beckettowskich w Teatrze Studio, prof. Irena Jun.
Polska Agencja Prasowa: W połowie lat 80. XX w. w Teatrze Studio w Warszawie zagrała pani w pięciu spektaklach na podstawie utworów Samuela Becketta w reżyserii Antoniego Libery. Były to w 1985 r. „Komedia”, cykl trzech jednoaktówek „Nie ja”, „Kroki” i „Kołysanka” oraz „Końcówka” w 1986 r. Zdobyła pani wiele nagród, a w wydanej w USA książce „Women in Beckett” została wymieniona jako jedna z najwybitniejszych na świecie aktorek beckettowskich. Metafory Becketta ukazują świat i człowieka ulegającym stale redukcjom. Jak pani na nie trafiła?
Irena Jun: Beckett zaczął się dla mnie dzięki wybitnemu tłumaczowi i reżyserowi Antoniemu Liberze. Pierwszym spektaklem beckettowskim, w którym zagrałam Kobietę 2, była "Komedia", gdzie wystąpiłam obok Tadeusza Łomnickiego i Anny Chodakowskiej. Graliśmy w urnach, z których wystawały nam tylko głowy, a punktowiec oświetlając kolejno nasze twarze, zmuszał nas do mówienia. To było jak przesłuchanie. Ten spektakl stał się moim wtajemniczeniem.
Najważniejsze były jednak te trzy jednoaktówki w 1985 r. Zagrałam Usta w „Nie ja”, May w „Krokach” i starą kobietę w „Kołysance”.
Nie umiem wyrazić, jak to się dzieje, kiedy aktorowi wyda się, że trafił na autora najważniejszego w życiu. Nie ma to nic wspólnego z oczekiwaniem sukcesu, z chęcią zabłyśnięcia w tym właśnie tekście; sięga znacznie głębiej. Chcę być dla widza tym, kto ma odwagę przyznawać się do winy życia, a możność mówienia jest ratunkiem, spowiedzią.
PAP: Czy Beckettowski teatr formy jest bardzo wymagający? Jak wyglądała praca?
Irena Jun: Antek Libera bardzo ciężko pracował, żebym zrozumiała, co gram, a także nad techniką mówienia. Mam tu na myśli Usta w "Nie ja". Płakałam z radości, kiedy doszłam do osiemnastu minut, by wykonać cały ten tekst - a jak wiadomo - kanonicznym czasem, który określił Beckett, było czternaście minut. Ale później udało mi się jakoś zejść jeszcze o te cztery minuty.
W pracy nad Beckettem spotkałam się z nieoczekiwanymi wymogami formalnymi i technicznymi. U Becketta nie mówi się, ale się właściwie "szczeka", to znaczy, że tekst musi być mówiony w zawrotnym tempie, jakby w odczuciu, że czas mi dany jest krótki, a ja muszę zdążyć opowiedzieć moje życie. Nie chodzi tu o popis aktorskiej dykcji. Jakbym wypowiadając tekst domagała się nie współczucia, ale współodczuwania. Tak więc, nie o popis aktorski, ale o uwierzytelnienie wypowiadanego tu chodzi. By mówić prawdę i by była to tzw. "naga prawda". Nie pozwalałam sobie na sentymentalizm, na chęć wzruszenia widza, ani na zbytnie przeżywanie, ani to najgorsze - malowanie słowem. Więc jak to nazwać? Słowo u Becketta ma być obnażone, trzymane krótko, odpowiedzialne, dojrzałe. Niekobiece, ale ludzkie.
W tekstach Becketta zawarta jest autorska wizja - pojmowanie tekstu już nie w kategoriach efektu teatralnego, który ja jako aktorka mam osiągnąć. Gdy uzyskuję prawdę wewnętrzną przy wygłaszaniu takiego tekstu - robię to po to, żeby wciągnąć ludzi w świat głębszego, mądrzejszego rozumienia rzeczywistości. W tym tkwi coś "przeciwnego aktorstwu". Nie liczy się efekt aktorski - chodzi o coś znacznie ważniejszego.
PAP: Antoni Libera w swoich komentarzach do utworów Becketta precyzyjnie pokazał cały gąszcz jego odniesień biblijnych, filozoficznych i historiozoficznych. Większość badaczy twórczości Irlandczyka zwraca uwagę, że był on przede wszystkim „dramaturgiem i poetą jaźni”, a jego teksty teatralne przypominają partytury muzyczne. W „Ćwiczeniach z zachwytu” filozof Emil Cioran porównał go nawet z mistykiem Mistrzem Eckhartem. Słyszałem, że pani chciała sięgnąć po Beckettowskie krótkie prozy – „Teksty po nic”.
Irena Jun: Dawno temu dostałam do pracy teatralnej nieopublikowany jeszcze przekład Walerii Szydłowskiej "Tekstów po nic", który przysłała mi z Paryża. Był to czas moich nieporozumień z Antonim Liberą, a że nie wyobrażałam sobie pracy bez niego - zarzuciłam ten projekt, choć tłumaczenie Szydłowskiej było bardzo dobre. Przypominało takie nasłuchiwanie jaźni.
Niestety, żadne z nas nie było na tyle wspaniałomyślne, żeby sobie te spory odpuścić. Trudno, obecnie już się nie przyjaźnimy. Choć pamiętam, jak Antoni przychodził do naszego domu, gdzie razem z mężem słuchaliśmy fragmentów jego powieści "Madame", które nam czytał. Wciąż myślałam, że spotkamy się jeszcze w Becketcie...
PAP: Po ponad sześćdziesięciu latach pracy w teatrze i tylu monodramach, którego z autorów uważa pani za najważniejszego? Którego chciałaby pani zagrać ponownie?
Irena Jun: To wciąż jest Beckett. Czuję się nim jakby naznaczona. Jakbym była w tajemnym związku, który nie pozwala mi odejść. Czuję się zobowiązana do wierności artystycznej, do tego, że powinnam Becketta grać.
Mam takie marzenie, żeby w Teatrze Studio, kiedy będzie to już możliwe, zagrać "Nie ja" jako spektakl i zarazem koncert wraz z Agatą Zubel, która skomponowała - i o ile wiem, wykonuje - swoją wersję tego utworu. Może gdy pandemia przeminie, uda się ten projekt zrealizować, a może wreszcie zagram "Teksty po nic"?
Każdy projekt związany z Beckettem może napotkać niepowodzenie, bo Antoni Libera - uważając, że jest odpowiedzialny za twórczość Becketta realizowaną na polskich scenach - może nie wyrazić zgody na realizację przedstawienia. A ja z kolei mam ochotę na samodzielność.
PAP: Dwie jednoaktówki „Nie ja” i „Kołysankę” grała pani na licznych festiwalach i w wielu polskich miejscowościach. Prezentowała je pani także za granicą.
Irena Jun: Chcąc zbliżyć się do oryginału, znając język francuski, nauczyłam się "Nie ja" i "Kołysanki" po francusku. Podczas wyjazdów za granicę, np. do Kolonii, Wiednia i Moskwy, organizatorzy festiwali prosili mnie, abym grała je po polsku i po francusku.
Chciałabym, aby ludzie (czy nazwiemy ich publicznością?) wiedzieli, że pisał o nich ktoś, kto tak bardzo rozumiał cierpienie, udrękę życia, samotność. I że to był Samuel Beckett.
To chyba zbyt śmiałe wobec kogoś tak wielkiego chcieć go obdarzać aktorską tęsknotą, ale wydaje mi się, że to właśnie teraz powinno się Becketta grać.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ wj/