90 lat temu, 24 kwietnia 1934 r. urodziła się Shirley MacLaine – aktorka, tancerka i pisarka – nazywana hollywoodzką legendą kina. Zdobywczyni Oscara za rolę w „Czułych słówkach” (1983) w reż. Jamesa L. Brooksa. „Zawsze odkąd pamiętam działał we mnie impuls do wyrażania siebie” – pisała w autobiograficznej „Na krawędzi”.
W 2019 r. przy okazji swoich 85. urodzin Shirley MacLaine opowiadała prasie, że nie zamierza kończyć kariery i nadal chce pracować. Nie były to słowa rzucone na wiatr. Aktorka nie dość, że nadal gra, to wciąż robi to tak, by wzbudzać zachwyt widzów i krytyki. Krótko przed jej 90-tymi urodzinami, 8 marca 2024 r. na ekrany kin wszedł „American Dreamer” (2022). W filmie reżyserii Paula Dektora, gra u boku Petera Dinklage – znanego z przeboju „Gra o Tron” (2011-19).
„American Dreamer” opowiada historię Phila Lodera (Dinklage), dwukrotnie rozwiedzionego i słabo opłacanego profesora ekonomii, który marzy o posiadaniu własnego domu, choć wydaje się to całkowicie poza jego możliwościami finansowymi. Wówczas na jego drodze pojawia się Astrid Finnelli (MacLaine) – bezdzietna i bliska śmierci wdowa, która oferuje mu swoją posiadłość za symboliczną kwotę. Loder sądzi, że trafiła mu się świetna okazja. Sprawy jednak nieco się komplikują.
Aktorka mówiła, że przyciągnęła ją rola Astrid, ponieważ „podobał jej się sposób, w jaki radziła sobie z wiekiem”. „Zapytana o to, jak planuje świętować swoje 90. urodziny w kwietniu, MacLaine, która od lat nieprzerwanie pracuje, wyjaśniła, że będzie zajęta kolejnym projektem” – podaje „New York Post”. Formę legendy Hollywood docenił krytyk Pete Hammond, który określił film Dektora, jako „inteligentnie zagrany przez znakomitą obsadę, na czele z Peterem Dinklage i Shirley MacLaine”.
„MacLaine ma swoją najlepszą rolę od dłuższego czasu i prowadzi ją, nie bojąc się pokazać starości, ze wszystkimi jej wadami (w kwietniu kończy 90 lat). Nawet w niezwykłej scenie, w której zrzuca rudą perukę, po tym, jak niemal utonęła i została uratowana przez Phila, który stał się swego rodzaju duchowym wybawcą. Ich wspólne chwile są na wagę złota. Po prawie 70 latach przed kamerą MacLaine udowadnia, że wciąż ma to coś” – recenzował na łamach popularnego amerykańskiego serwisu Deadline Hollywood.
Shirley MacLaine, a w zasadzie Shirley MacLean Beaty, przyszła na świat 24 kwietnia 1934 r. w Richmond w stanie Wirginia. Jej trzy lata młodszym bratem jest aktor i reżyser Warren Beatty. Matka - Kathlyn Corinne Beaty (z domu MacLean), była nauczycielką dramatu z zacięciem malarskim, ojciec zaś pracował jako nauczyciel i makler, choć jego prawdziwym pragnieniem było zrobienie kariery muzycznej.
Kiedy miała zaledwie trzy lata, rodzice zapisali ją na zajęcia baletowe. Po pewnym czasie uznała jednak, że balet nie jest dla niej. Shirley była wyższa od reszty dziewczynek, często z tego powodu grała role przeznaczone dla chłopców, których w grupie było zbyt mało. Wizyty z bratem w kinie sprawiły, że zaczęła skłaniać się ku filmowi. Podobnie zresztą jak Warren.
„Zawsze odkąd pamiętam działał we mnie impuls do 'wyrażania' siebie. Mając trzy lata chodziłam na lekcje tańca. Jako nastolatka porzuciłam taniec dla śpiewu, co wydawało się naturalnym i logicznym poszerzeniem auto-ekspresji. Później, kiedy dorosłam, ten sam impuls popchnął mnie jeszcze dalej – w stronę aktorstwa – i doświadczyłam jeszcze wyższej formy ekspresji. Kochałam tę niejasną tajemniczość bycia kimś innym, analizowanie tła, motywacji i znaczeń, odkrywania moich własnych myśli i uczuć w odniesieniu do innej osoby” – wspominała w „Na krawędzi”.
Zawsze rezolutna i przebojowa Shirley będąc w szkole średniej dodała sobie kilka lat, by móc występować na Broadwayu. Pragnęła zaistnieć. Okazja przyszła, kiedy w wieku 19 lat została dublerką Carol Haney w wystawianej na Broadwayu sztuce "The Pajama Game". Haney zwichnęła wówczas kostkę. Pech jednej, otworzył szansę przed drugą. Występ Shirley obejrzał wówczas hollywoodzki producent Hal Wallis i z miejsca się zachwycił.
Niedługo później zadebiutowała na dużym ekranie. Jej pierwszą rolą w filmie była postać Jennifer Rogers w reżyserowanym przez mistrza suspensu – Alfreda Hitchcocka obrazie „Kłopoty z Harrym” (1955). Co prawda nie został on przez krytyków szczególnie doceniony, jednak MacLaine zwróciła na siebie uwagę, „szczególnie rozbrajająca jest maniera panny MacLaine” – recenzował na łamach „The New York Times”, ceniony dziennikarz i krytyk Bosley Crowther.
Hitchcocka i młodą aktorkę połączyła… pasja do jedzenia. Obydwoje nie potrafili odmówić sobie rozkoszowania się kulinarną przyjemnością. „Beze mnie nie zjadłby posiłku. Podczas tego filmu przytyłam ponad 10 kg. Dostałam telefon od Franka Freemana, który był wówczas szefem Paramountu. Spytał mnie: 'Czy mam podrzeć twój kontakt? Kiedy przestaniesz jeść?” – wspomniała pracę na planie w rozmowie z „Variety”.
Kontraktu na szczęście nie porwano, a MacLaine niemal z marszu przystąpiła do pracy nad kolejnym filmem, którym był musical „Artyści i modele” (1955) w reż. Franka Tashlina, występując u boku Deana Martina i Jerry'ego Lewisa. Rok później zagrała hinduską księżniczkę Aoudę w reżyserowanym przez Michaela Andersona filmie „W 80 dni dookoła świata” (1956). Na planie poznała wówczas Franka Sinatrę, który był pod wrażeniem jej gry. Wkrótce ponownie spotkali się w filmie. Tym razem u Vincente’a Minelliego w „Długi tydzień w Parkman” (1958). Została wówczas po raz pierwszy nominowana do Oscara.
Komplementowano jej autentyczność, naturalność oraz lekkość z jaką grała. Być może wpływ na taki odbiór miał również sposób pracy na planie, jaki przyjęła MacLaine. Aktora lubiła kręcić dwa, maksymalnie trzy duble uważała, że zachowuje wtedy świeżość
MacLaine grała sporo i pięła się po szczeblach kariery, występując u boku czołowych aktorów Hollywood. W „Garsonierze” (1960) Billy’ego Wildera, stworzyła duet z Jackiem Lemmonem. Tym razem występ obydwojgu przyniósł nominację do najbardziej pożądanej statuetki. Równie dobrze zaprezentowali się – znów pod okiem Wildera w „Słodkiej Irmie” (1963), za którą amerykańska akademia po raz kolejny nominowała ją do swojej sztandarowej nagrody.
W 1961 r. odrzuciła główną rolę w „Śniadaniu u Tiffany'ego”. Dzięki czemu świat mógł poznać talent Audrey Hepburn. „Wybierając swoje role, nigdy nie zastanawiałam się, czy będą dobre dla mojej kariery czy mi zaszkodzą” – opowiadała później MacLaine.
Komplementowano jej autentyczność, naturalność oraz lekkość z jaką grała. Być może wpływ na taki odbiór miał również sposób pracy na planie, jaki przyjęła MacLaine. Aktora lubiła kręcić dwa, maksymalnie trzy duble uważała, że zachowuje wtedy świeżość. Na pierwszego Oscara musiała jednak poczekać do 1983 r. kiedy to została nagrodzona za rolę Aurory Greenway w „Czułych słówkach” w reż. Jamesa L. Brooksa. „Naprawdę na to zasłużyłam” – powiedziała wówczas niespełna czterdziestoletnia aktorka.
Następnie odkryłam pisanie – środek, dzięki któremu mogłam subtelniej i precyzyjniej wyrazić swoje doświadczenia. Pisałam, żeby poznać swoje myśli. Pisałam, że by zrozumieć swój zawód, podróże, związki, a tak naprawdę – swoje życie. Pisanie zaostrzyło mój już i tak nienasycony apetyt na rozumienie dlaczego i jak wszystkich rzeczy
W latach 70-tych prowadziła serię programów telewizyjnych zatytułowanych "Shirley's World". Występowała z własnym show w Las Vegas. W międzyczasie zaczęła również pisać książki autobiograficzne. W 1970 r. zadebiutowała „Don't Fall Off the Mountain”. „Następnie odkryłam pisanie – środek, dzięki któremu mogłam subtelniej i precyzyjniej wyrazić swoje doświadczenia. Pisałam, żeby poznać swoje myśli. Pisałam, że by zrozumieć swój zawód, podróże, związki, a tak naprawdę – swoje życie. Pisanie zaostrzyło mój już i tak nienasycony apetyt na rozumienie dlaczego i jak wszystkich rzeczy” – wyznała w wydanej trzynaście lat później „Na krawędzi”.
Po otrzymaniu wymarzonego Oscara, nie spoczęła na laurach, cały czas szukając nowych wyzwań. Za rolę w filmie „Madame Sousatzka” (1988) w reż. Johna Schlesingera, otrzymała Złoty Glob dla najlepszej aktorki. Komplementowano również jej rolę w „Stalowych magnoliach” (1989) w reż. Herberta Rossa. Za „Pocztówki znad krawędzi” (1990), nominowano ją do Złotego Globu.
„Lubię zmarszczki. To moje odznaczenie: pokazują, że żyłam. Droga do bycia starszą aktorką wcale nie była dla mnie trudna. Okazało się, że po czterdziestce znalazłam wspaniałe postacie do grania” – wspominała po latach.
W 2008 r. rola w „Coco Chanel” ponownie otrzymuje nominację Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej. „Duch Mademoiselle Coco ożywa dzięki aktorce Shirley MacLaine, która odsłania przed publicznością również mniej znane momenty życia mistrzyni” – recenzowała we francuskim we francuskim „Vogue'u” Manon Garrigues. Dwa lata później wcieliła się w postać Marthy Levinson, matki Lady Grantham, w brytyjskim serialu „Downton Abbey” (2010).
Amerykański Instytut Filmowy nagrodził ją za całokształt dokonań. Aktorka odebrała wyróżnienie w czerwcu 2012 roku. „Shirley MacLaine to niezwykła osobowość. Przez niemal sześć dekad Shirley, śpiewając, tańcząc doprowadzając do śmiechu i łez, dostarczała rozrywki publiczności na całym świcie. Jej kariera pisarki, reżyserki, producentki jest kolejnym dowodem na to, jak wielką pasją jest dla niej sztuka” – podano w uzasadnieniu.
Kilka lat temu podczas wywiadu dla dziennika „The Guardian”, na pytanie dziennikarza, jaka jest najważniejsza lekcja jaką nauczyło ją życie, odpowiedziała: „Żeby się nie spieszyć, ale nie sądzę, żebym się tego nauczyła”. „Przeszłam przez Hiszpanię - odbyłam pielgrzymkę do Santiago de Compostela - i nauczyłam się, że tak naprawdę nie potrzebujemy wielu dóbr materialnych: wystarczy dobry kapelusz, dobra para butów i dużo wody” – podkreśliła.
MacLaine cały czas jest aktywna zawodowo. Często mawia, że pracuje, bo „chce zarobić na bilety lotnicze”. Podróże są jej wielką pasją. „Życie nie jest czymś, co nam się przydarza. To my je stwarzamy. Rzeczywistość nie jest czymś odrębnym od nas. Tworzymy swoją rzeczywistość w każdym momencie. Dla mnie ta prawda oznacza ostateczną wolność i ostateczną odpowiedzialność” – pisała w „Na krawędzi”.(PAP)
mwd/ szuk/