Był artystą obdarzonym niezwykłym talentem i pracowitością. I miał to szczęście, że spotkał w odpowiednim momencie znakomitych reżyserów - najpierw w teatrze Konrada Swinarskiego, potem Andrzeja Wajdę - powiedział PAP krytyk filmowy, filmoznawca Tadeusz Lubelski.
"Miałem osobisty stosunek do Wojciecha Pszoniaka, bo był lwowianinem. Kiedy kilkanaście lat temu przygotowywaliśmy dodatek specjalny +Tygodnika Powszechnego+ o Lwowie - przeprowadziłem z nim długa rozmowę. Opowiadał w niej o swoich lwowskich wspomnieniach" - powiedział prof. Tadeusz Lubelski.
"Miałem tę przyjemność, że chodziłem do tej samej szkoły, co on w Gliwicach, więc mieliśmy wiele wspólnych tematów i spotykaliśmy się" - dodał.
Lubelski podkreślił, że Pszoniak "był wspaniałym aktorem". "Był artystą obdarzonym niezwykłym talentem i pracowitością. I miał to szczęście, że spotkał w odpowiednim momencie znakomitych reżyserów - najpierw w teatrze Konrada Swinarskiego" - wyjaśnił.
"Pamiętam jego niezapomniana rolę Puka w +Śnie nocy letniej+ Swinarskiego z 1970 r. To wtedy dał się poznać publiczności Starego Teatru w Krakowie, a ja wówczas jako student starałem się nie opuszczać żadnych ważnych przedstawień. To było prawdziwe objawienie - on jako Puk" - wspominał krytyk.
Zwrócił uwagę, że to w tym czasie wypatrzył Pszoniaka w Starym Teatrze Andrzej Wajda. "Początkowo w teatrze krakowskim Wojciech Pszoniak był nieco w cieniu swojego starszego brata Antoniego, który wtedy był u szczytu talentu, grywał główne role. Tymczasem talent młodszego brata rozkwitł" - mówił Lubelski.
"Gdy Andrzej Wajda go wypatrzył - obsadził go przede wszystkim na początku 1971 r. w +Biesach+ wg Dostojewskiego. To była jedna z dwóch centralnych kreacji, na których stało to przedstawienie. Dialogi Jana Nowickiego, który grał Stawrogina, z Wojciechem Pszoniakiem, który kreował Piotra Wierchowieńskiego, były ozdobą tej inscenizacji" - wspominał krytyk. "Gdy wkrótce Pszoniak przeniósł się do Teatru Narodowego do Warszawy i zniknął z Krakowa - trudno było sobie wyobrazić, że ktoś go może zastąpić, ale publiczność stopniowo oswoiła się z Jerzym Stuhrem, który potem grał Wierchowieńskiego" - powiedział. "Prawdę mówiąc, z całym szacunkiem dla Stuhra, to już nie było to" - dodał.
Lubelski ocenił, że to po tej roli Andrzej Wajda "zakochał się w Pszoniaku jako w aktorze". "Powierzył mu kolejno dwie wspaniałe role w filmach, które nakręcił jeden po drugim - Dziennikarza i jednocześnie Stańczyka w +Weselu+, a wkrótce potem najwybitniejszą kreację filmową, jaką zagrał, Moryca Welta w +Ziemi obiecanej+" - wyjaśnił.
"Wtedy stanęła przed nim otworem międzynarodowa kariera. Zagranie tak wspaniałych ról w filmach Wajdy otwierało przed aktorami drogi. Cała trójka przyjaciół z +Ziemi obiecanej+, obok Pszoniaka Olbrychski i Seweryn, to wykorzystała" - ocenił krytyk.
Przypomniał, że po pewnym czasie aktor przeniósł się do Paryża i zaczął grać we francuskich filmach.
"Jeszcze z wielu ról późniejszych także w polskim kinie przede wszystkim trzeba wymienić rolę Korczaka w filmie Wajdy. Kolejno wielu aktorów do tej roli się przymierzała - najpierw miał ją zagrać Henry Fonda, potem Richard Dreyfuss. Ostatecznie, Wajda wpadł na to, by powierzyć tę rolę Pszoniakowi, który po niewielkiej charakteryzacji może bardzo przypominać Korczaka" - mówił Lubelski. "I to był bardzo szczęśliwy wybór" - ocenił.
Krytyk z żalem z wrócił uwagę, że "stosunkowo za rzadko wykorzystywano talent Wojciecha Pszoniaka w późniejszym okresie". "On okazał się mistrzem epizodu. Zagrał kilka świetnych ról drugoplanowych - Ubeka w +Krecie" Rafaela Lewandowskiego czy Gomułkę w +Czarnym czwartku+ Antoniego Krauzego" - podkreślił krytyk filmowy.
"Szkoda, że przed przedwczesną śmiercią nie zagrał jeszcze jakiejś wielkiej, czołowej roli, do czego w późnym okresie życia był predestynowany. A dowodził tego swoimi monodramami" - zaznaczył Lubelski.(PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ wj/