To był człowiek niespodzianka, wspaniały. Komik szczególnego rodzaju; to nie był komizm, który by na siłę w człowieku wymuszał śmiech, bezmyślny rechot - powiedział PAP o Krzysztofie Kowalewskim krytyk i historyk teatru Tomasz Mościcki. W piątek w Warszawie odbędzie się pożegnanie aktora.
Wiele jest określeń tego wybitnego aktora i niezwykłego człowieka – zauważa w rozmowie z PAP krytyk i historyk teatru Tomasz Mościcki. - Po śmierci Krzysztofa Kowalewskiego jednak niemal na wszystkich portalach społecznościowych żegnano Pana Sułka. „Była to wielka rola, bardzo wyrazista, ale obawiam się, żeby ten wybitny wszechstronny aktor nie został w tym Panu Sułku +ukamienowany+. Tak mawiał Jerzy Koenig +ukamienować kogoś w pomnik+. Gdyby tak się stało z twórczością Krzysztofa Kowalewskiego, byłoby to bardzo niesprawiedliwe” – mówi Mościcki.
Zdaniem krytyka Kowalewski był aktorem przewidywalnym. Była to przewidywalność tego rodzaju, że jeśli się szło do teatru na spektakl w którym grał Kowalewski, było wiadomo, że będzie się miało kontakt ze sztuką aktorską najwyższego lotu. „Widziałem wiele ról Krzysztofa Kowalewskiego i nigdy nie widziałem +położonej+ roli” – zaznacza krytyk. Według niego, Kowalewski był zawodowcem, niesłychanie ceniącym sobie rzemiosło aktorskie. Miał niesłychanie poważny stosunek do zawodu, który przyszło mu wykonywać z ogromnym oddaniem przez 61 lat. Jak przypomina krytyk, artysta był dziedzicznie obciążony teatrem, teatrem naznaczony. Jego matka Elżbieta Kowalewska była znakomitą aktorką.
„Kowalewski to aktor nieoczywisty, miał ksywkę środowiskową +Wuj+. Bardzo do niego przyległa z tą jowialnością, ogromną życzliwością. Duży mężczyzna, postawny, wysoki, wydawałoby się, że na scenie będzie zwalisty, mało ruchliwy. Nic podobnego. On był człowiekiem niesłychanie ruchliwym scenicznie, czasami przez scenę przepływał jak cumulus z ogromnym wdziękiem. Przy jego warunkach scenicznych ta zwinność, sprawność, delikatność były niesamowite. To był człowiek niespodzianka, wspaniały”. „Mówi się o nim komik – zauważa Mościcki. - Ale to był komik szczególnego rodzaju; to nie był komizm, który by na siłę w człowieku wymuszał śmiech, bezmyślny rechot”.
Krytyk przypomina, że Kowalewski był jednym z ulubionych aktorów Stanisława Barei; grywał u niego ludzi, którzy z pozoru byli przystosowani do życia w kompletnie chorej rzeczywistości, ale okazywało się, że owa rzeczywistość stawia przed nimi wyzwania, wobec których są bezradni, a którym muszą sprostać. Modelowa rola - kierownik produkcji z „Misia” - to zdawałoby się człowiek znakomicie usytuowany w środowisku, znający mechanizmy, a przecież okazuje się naiwny jak dziecko.
Mościcki wspomina role komediowe w Teatrze Współczesnym, wśród nich fantastyczną etiudę w sztuce Francisa Vebera „Najdroższy”, a w niej scenę, gdy aktor usiłuje się wdrapać na wysoki barowy stołek. „Walkę Kowalewskiego +jak ogarnąć barowy stołek+ zawsze będę miał przed oczami. Był mistrzem w takich etiudach aktorskich” – mówi krytyk. „Oglądałem Krzysztofa Kowalewskiego na scenie Teatru Współczesnego od połowy lat 80. – wspomina. - Był to czas przełamywania ról komediowych i zarazem bodaj najlepszy moment kariery aktorskiej, kiedy nabywa się dojrzałości zawodowej, świadomości środków wyrazu pewnego doświadczenia życiowego. Z tego okresu – z 1987 r. – pochodzi znakomita rola Krzysztofa Kowalewskiego w +Życiu wewnętrznym+ w reżyserii Marka Koterskiego” - przypomina Mościcki. „Monolog aktora – w którym wydobywa, wylewa z siebie nienawiść do świata w którym żyje, do tej marnej egzystencji, której jest częścią - to wstrząsające dla widza przeżycie. Grał w tym spektaklu z Martą Lipińską; lubił grać z tą aktorką – tworzyli wielki, wdzięczny duet aktorski, np. w +Martwych duszach+, w +Miłości na Krymie+” - dodaje.
„Prof. Aniela Świderska z Akademii Teatralnej mawiała +postaci zawsze należy bronić+ – to wielka teatralna mądrość. Kowalewski też o tym wiedział” – zauważa krytyk. Mościcki przypomina dwie role Kowalewskiego: komediowe i zarazem niekomediowe; dwa mistrzowskie studia brutalności i przemocy. Była to postać pełnomocnika obcego mocarstwa w „Ambasadorze” Sławomira Mrożka w przedstawieniu Erwina Axera z 1995 r. „ To rola wielu poziomów. Śmieszny na początku, staje się bezwzględny, brutalny ale też jest ogarnięty strachem. Drugim studium bezwzględnej przemocy jest Edek z +Tanga+ Mrożka, które wyreżyserował Maciej Englert w 1997 r. Edek też był śmieszny na początku, potem spadła maska i wydobyła się spod niej silna bestia bez emocji; oprawca bez cienia empatii” – mówi krytyk. „Teraz już wiemy – zaznacza Mościcki - że niezapomnianą będzie rola starszego człowieka, pisarza Andre, którą - jak sądzę - Kowalewski żegnał się z teatrem, w sztuce Floriana Zellera +Nim odleci+ w reżyserii Macieja Englerta z 2018 r. I był to też ostatni duet z, grającą w tej sztuce rolę żony pisarza, Martą Lipińską”.
W tej dziwnej sztuce, według krytyka, Krzysztof Kowalewski stworzył rolę nie komediową, lecz głęboko tragiczną. „Wydawało się, że będzie to nowy etap w życiu artystycznym aktora. Okazał się ostatnim. To było symboliczne pożegnanie ze światem, z teatrem, z ludźmi. Przejmujące" - podsumował Tomasz Mościcki.
Anna Bernat (PAP)
abe/ wj/