Wincenty Rosenberg – polski Żyd, który w 1928 r. wyemigrował do Argentyny – nie zasłynął niczym szczególnym. Jednak jego życie zostało opisane w dwu książkach, które właśnie ukazały się po polsku – „Dziadkowie” Martina Caparrósa i „Getto jest we mnie” Santiago H. Amigoreny.
Wincenty Rosenberg był dziadkiem autorów obu książek. Zarówno Martín Caparrós, argentyński pisarz i dziennikarz, autor m.in. reportażu "Głód", jak i Santiago Amigorena, argentyński (choć mieszkający we Francji) pisarz i scenarzysta doszli w życiu do momentu, gdy historia rodziny staje się interesująca, a swoje poszukiwania opisali w książkach. "Dziadkowie" Caparrósa to reportaż historyczny rekonstruujący losy Żydów: Hiszpana Antonia Caparrósa i Polaka Wincentego Rosenberga. "Getto jest we mnie" Amigoreny to powieść oparta na faktach z życia Wincentego. Obaj kuzyni próbują wyobrazić sobie dylematy, przed jakimi stawał ich dziadek, wytłumaczyć dramatyczne nieraz, podejmowane przez niego decyzje. Obaj uznają, że przełomowym przeżyciem, które na zawsze zmieniło Wincentego, była Zagłada, w której stracił całą pozostałą w Polsce rodzinę. Żyjąc w Argentynie, nie doświadczył Shoah osobiście, ale i tak pojawił się u niego syndrom ocaleńca ze wszystkimi konsekwencjami - wycofaniem się z życia, zamknięciem w sobie, milczeniem i depresją.
Fakty zebrane przez obu potomków Rosenberga są takie same - Wincenty przyszedł na świat w zamożnej rodzinie handlarzy drewnem z Chełma, dorastał w Warszawie, na co dzień mówił po polsku, ale znał jidysz i niemiecki. W wieku 18 lat zaciągnął się do polskiej armii. Czytając obie książki, można się przekonać, że te same fakty można opisywać bardzo różnie. Amigorena opisuje Polskę bez sympatii, jako jednego z graczy, którzy wywołali po I wojnie światowej zamieszanie w Europie Środkowej swymi aspiracjami niepodległościowymi, Caparrós dostrzega w powstaniu wolnej Polski sprawiedliwość dziejową. Dla Amigoreny Cud nad Wisłą z 1920 r. jest istotnie cudem - uważa Piłsudskiego za dyletanta, a wygranie bitwy za przypadek, Caparrós dostrzega natomiast, że było to wielkie zwycięstwo, wydarzenie, które zadecydowało o losach Europy.
Obaj wnukowie zastanawiają się, co skłoniło Wincenta, 18-letniego żydowskiego chłopca z Warszawy, do zaciągnięcia się w 1920 r. do polskiej armii. Amigorena ubolewa, że dziadek naiwnie był "gorącym admiratorem" marszałka Piłsudskiego i "pomagał Piłsudskiemu wyzwolić Polskę". "Bezgraniczny podziw dla Piłsudskiego zaczął żywić jako 15-latek, zaciągnął się do wojska bez wątpienia po to, aby potwierdzić, że jest bardziej Polakiem niż Żydem albo bardziej Polakiem niż komunistą (był nim narzeczony jego siostry, którego nie znosił)" - wspomina Amigorena dziadka.
Obszerniej jego epizod żołnierski opisuje Caparrós. Zapamiętał, że Wincenty w maju 1920 r. zgłosił się do komisji poborowej w Warszawie, bo chciał pokazać, że "Żydzi nie są ani komunistami, ani tchórzami, są takimi samymi Polakami, jak cała reszta społeczeństwa". Wincenty okazał się dzielnym żołnierzem, dostał nawet odznaczenie za udział w bitwie 15 sierpnia 1920 r., kiedy wojska polskie zatrzymały pochód bolszewików pod Warszawą. Po wojnie rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim, ale je przerwał. Niewątpliwie na jego decyzję miały wpływ demonstracje antysemityzmu na uczelni, których doświadczył, jednak wnukowie oceniają te wydarzenia nieco odmiennie. Amigorena widzi w dziadku ofiarę antysemickich uprzedzeń i brutalnych napaści, byłego żołnierza, którego odrzuciło społeczeństwo, za które walczył. Caparrós antysemickie zajścia, których świadkiem był dziadek, raczej lekceważy i umieszcza jako jeden wśród wielu powodów decyzji o emigracji do Argentyny.
Obaj wnukowie są zgodni, że poza ciekawością świata z Polski wygnała Wincentego świadomość, że w ojczyźnie zawsze będzie kwalifikowany jako Żyd i obarczany nie tylko antysemickimi uprzedzeniami Polaków, lecz i oczekiwaniami społeczności żydowskiej wobec współbraci. "Nie może zostać, nie akceptując absurdalnej sytuacji Żyda: odrzucany przez jednych, krytykowany przez drugich. Nie będzie w dostatecznym stopniu Polakiem dla Polaków ani Żydem dla Żydów, jeżeli nie przyjemnie rytuałów religijnych, języka, całego sztafażu" - pisze Caparrós. Poza względami ekonomicznymi chodziło o oddzielenie się, choć na jakiś czas, od autorytarnej matki, za którą Wincenty szybko zresztą zaczął jednak tęsknić i którą namawiał na wyjazd do Argentyny.
Kiedy Wincenty opuszczał Polskę, udając się przez Amsterdam do Buenos Aires w 1928 r., miał bardzo mało gotówki, ale list polecający do Banco Polaco (tego samego, gdzie kilkanaście lat później będzie pracował Witold Gombrowicz). Swoje imię zaczął zapisywać jako "Vincent". Szybko zaczął imać się różnych zajęć, szybko poznał Rositę - córkę emigrantów z Hiszpanii, swoją przyszłą żonę. Żyli spokojnie, prowadząc sklep z meblami, dochowali się dzieci, utrzymywali kontakt z rodziną Vincenta w kraju. W 1940 r. listy z Warszawy zaczęły być bardzo niepokojące. Utworzono getto, choć rodzina nie musiała się przeprowadzać, bo ulica, przy której mieszkali - Sienna - znalazła się na terenie żydowskiej dzielnicy. Panował głód, najlepsze rzeczy, jak futra czy kosztowności, już były sprzedane. Vincent uznał, że najlepiej będzie, jeżeli rodzina przyjedzie do Buenos Aires, o czym myśleli od lat. Okazało się jednak, że moment, w którym wyjazd był możliwy, minął. Ostatni list od matki, który otrzymał, datowany był na listopad 1941 r.
Amigorena pisze: "W styczniu i lutym 1941 roku Vincent pilnie studiował gazety i w końcu wiadomości z Polski zmieniły jego miłość do tego kraju w uczucie głębokiej, posępnej nienawiści”. Autor zauważa, że uczucie to nie było sprawiedliwe, bo "polscy katolicy cierpieli okupację niemiecką na równi z Żydami", choć naturalne. Caparrós nie zauważa negatywnego stosunku dziadka do Polski i Polaków, sądzi natomiast, że od ostatniego listu od matki do końca wojny Vincent nie wiedział, co stało się z europejskimi Żydami, w tym z jego rodziną. Ale gdy już się dowiedział, zmieniło się całe jego życie. Caparrós pisze o tym momencie: "Był człowiekiem o ustalonej pozycji: czterdzieści lat, żona, dwie córki i syn, nieźle prosperujące przedsiębiorstwo, coraz bardziej własne to obce miasto, w którym jednak można żyć bez większych niepokojów. Nagle jednak, nie ruszając się ze swojego miejsca, stał się uciekinierem. Nie znalazł się tam, gdzie powinien być, uciekł, żył, podczas gdy jego bliscy już nie". W Warszawie Wincenty należał do "oświeconego mieszczaństwa, które miało dość żydowskości", w 1941 r., w Argentynie, zaczął zadawać sobie pytanie, co znaczy dla niego bycie Żydem.
Obaj jego wnukowie są zgodni - to doświadczenie Shoah obserwowanego z oddalenia, w bezsilności, sprawiło, że ich dziadek poczuł się Żydem. Fakt, że udało mu się przeżyć, podczas gdy jego bliscy zostali zamordowani, wywołał u niego poczucie winy, które zaowocowało depresją i wycofaniem się z życia. Nie chciał rozmawiać o tym, co czuje. W powieści Amigoreny Vincent niemal popełnia samobójstwo, powstrzymuje go fakt, że żona jest znowu w ciąży. Postanawia żyć z wiecznym poczuciem winy - i na tym opowieść się kończy.
Caparrós drąży głębiej i podaje więcej faktów: po latach okazało się, że w warszawskim getcie zginęła tylko matka Vincenta. Jego brat, lekarz, prowadził w getcie badania nad głodem, stracił synka, ale wraz z żoną udało im się uciec i znaleźć schronienie. Oboje walczyli w Powstaniu Warszawskim. "Rosjanie jednak zatrzymali się parę kilometrów od centrum miasta i pozwolili, by Niemcy wymordowali ponad dwadzieścia tysięcy powstańców, wśród nich doktora Bernarda Rosenberga" - pisze Caparrós. Siostra Vincenta, ta, która wyszła za komunistę, wraz z mężem przeżyła okupację w sowieckiej Rosji, a do Polski wrócili jako członkowie komunistycznej nomenklatury. Vincent nie chciał utrzymywać z nimi żadnych kontaktów.
Życie toczyło się dalej, choć to, czego Vincent dowiedział się w 1945 r. o losie europejskich Żydów, zaważyło na jego życiu. Amigorena w swoje powieści stawia tezę, że dziadek w poczuciu winy zamknął się we własnym getcie, izolując się od życia na ile tylko się dało. Caparrós dostrzega, że informacje o Shoah zmieniły życie dziadka, jednak toczyło się ono dalej - interesy układały się różnie, raz lepiej raz gorzej, dożył urodzin wnuków, zmarł na zawał we własnym fotelu w domu w Buenos Aires.
Obie książki - "Getto jest we mnie" Santiago H. Amigoreny i "Dziadkowie" Martina Caparrósa ukazały się nakładem Wydawnictwa Literackiego. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ skp/