W grudniu 1970 r. doszło do jednych z najtragiczniejszych wydarzeń w powojennej historii Polski. Przeciwko zdesperowanym ludziom, którzy zaprotestowali, bo władza przed świętami Bożego Narodzenia drastycznie podniosła ceny, a co się wiązało z nagłym spadkiem dochodów, władze wysłały czołgi, żołnierzy, samoloty i milicjantów. Użyto broni, zabito 45 osób, ponad tysiąc zostało rannych, a ofiary chowano po kryjomu w nocy, jak w latach stalinowskich.
Grudzień 1970 r. ma także swoje mity. Wiele z nich funkcjonowało jeszcze w trakcie rewolty, inne powstały później. Do dziś niektóre z nich nie straciły na swojej aktualności i są kolportowane przy okazji różnych spotkań, dyskusji czy konferencji.
Mit 1 Bunt spacyfikowali milicjanci w żołnierskich mundurach.
W czasie procesu w sprawie ukarania winnych zbrodni z Grudnia 1970 r. niektórzy świadkowie stwierdzali, że w czasie pacyfikacji rewolty milicjanci przebierali się za żołnierzy. W czasie strajku w Szczecinie wśród postulatów skierowanych w stronę władz znalazł się i ten mówiący o „nie szarganiu honoru wojskowego poprzez przebieranie się milicji w mundury wojskowe”. Zapewne tego typy postawy były wynikiem wysokiego autorytetu, jakim wojsko cieszyło się w społeczeństwie (mimo roli, jaką odegrało w czerwcu 1956 r., marcu 1968 r. i sierpniu 1968 r.) i wydawało się niemożliwe, aby brało ono czynny udział w tłumieniu protestów. W dodatku, jak doskonale widać to na przykładzie Szczecina, początkowo wojsko było traktowane przez manifestujących przyjaźnie, fraternizowano się z żołnierzami, bez problemu wchodzono na skoty czy czołgi. W miarę upływu czasu te nastroje zaczęły się zmieniać, a stosownie wydane rozkazy jednoznacznie określały rolę wojska w pacyfikacji Grudnia 1970 r. Jak stwierdzał profesor Jerzy Eisler, gdyby nie wojsko to oddziały ZOMO i ORMO, w praktyce nie radzące sobie z taką ilością demonstrantów, zostałyby zniszczone i pobite. Widać to po przebiegu walk w Gdańsku czy Elblągu, nie wspominając o Gdyni. Nie ulega wątpliwości, że to ostatnie miasto stało symbolem jednej z najbardziej haniebnych kart w historii wojska w okresie PRL.
Mit 2 Zginęło więcej niż 45 osób
Według oficjalnych danych w Grudniu 1970 roku na Wybrzeżu zginęło 45 osób, zaś ponad tysiąc sto zostało rannych. Już w momencie trwania rewolty, głównie ze względu na blokadę informacyjną wśród społeczeństwa, a także poza granicami Polski rosło przekonanie, że ofiar było dużo więcej. Stefan Kisielewski w swoich dziennikach napisał o 200-300 zabitych, Norman Davis o 300, dziennikarz telewizyjny, a w rzeczywistości oficer kontrwywiadu Tadeusz Zakrzewski pisał o 60 ofiarach. Radio Wolna Europa, która przełamała barierę informacyjną dotyczącą rewolty na swojej antenie cytowała ludzi, którzy mówili o 150 ofiarach. Nota bene dziennikarze zachodni również nie dociekali, ile było w rzeczywistości ofiar. Przykładowo niemieckie gazety pisały o ponad setce rannych. Michał Paziewski, szczeciński historyk pisał, ze wpływ na liczbę ofiar miał nawet „t… chochlik drukarski, który np. w podręczniku szkolnym Andrzeja Garlickiego spowodował, iż w kolejnych jego wydaniach ciągle spotykamy liczbę aż 4165 rannych grudniowej rewolty”. Inne liczby podawali chociażby Wojciech Roszkowski, czy Jerzy Łojek, zaś niektórzy historycy uwiarygadniali kosmiczne opowieści o zabitych w czasie Rewolty Grudniowej 1970 tzw. naocznych świadków.
Mit 3 Strajki objęły tylko Wybrzeże
W powszechnej świadomości strajki i protesty w postaci manifestacji, a potem starć z wojskiem i milicją, miały miejsce tylko na Wybrzeżu. Nic bardziej mylnego. W Grudniu 1970 roku strajki odnotowano w 7 na 17 województw, w tym w Warszawie, co wywołało taki popłoch w kierownictwie komunistycznej partii, że opracowano plan obrony gmachu na wypadek ataku robotników! W strajkach uczestniczyło według różnych szacunków od 12, 5 tys. do ponad 22 tys. osób. Do największych demonstracji, a potem walk z tzw. siłami porządkowymi doszło w Elblągu ( jedna osoba zginęła) Krakowie, Słupsku, Białymstoku, Wałbrzychu, Chorzowie, Bydgoszczy, Olsztynie i Wrocławiu. Warto dodać, że protestowano nie tylko w dużych aglomeracjach miejskich, ale także miasteczkach, gdzie było trudniej, a represje jeszcze bardziej dotkliwe. Warto wspomnieć, że Służba Bezpieczeństwa odnotowała w całym kraju tysiące ulotek, napisów na murach, haseł. Pisano: „Precz z czerwonymi katami Gdańska”, „Śmierć mordercom robotników w Gdańsku”, „Precz z rządem ucisku. Niech żyją elementy w Gdańsku”, „Mordercy w rządzie”, „Wolność nie zna ceny – mordercy są w ORMO, UB i MO”, „Mordercy precz”, „Niech żyje rok 1956”, „Dziewczęta!!! Jako przyszłe matki nie pozwólmy na to, aby w okresie pokoju ginęły pod gąsienicami czołgów matki z dziećmi! Aby puszczano psy na ludzi, którzy walczą o swoje prawa. Niech żyje prawdziwa wolność!”, „Patrioci powstańmy, bo na Pomorzu rzeź”, „Niech żyje antykomunistyczne Wybrzeże!” i napisy na murach: „MO równa się SS”, „Polacy do broni. Solidaryzujmy się z Gdańskiem”. „Precz z komuną”, „Precz z kliką Gomułki”.
Grudniowa podwyżka cen została odwołana dopiero na początku marca 1971 r., po całej serii strajków w styczniu i lutym 1971 r. Strajkowano w 12 na 17 województw, a liczba strajkujących przekroczyła 200 tysięcy osób. Najdotkliwszy był dla władz strajk w Łodzi, gdzie pracy odmówiły włókniarki. Ostre rozmowy, zresztą w cieniu demonstracji i walk z milicją, które prowadził z nimi nowy premier Piotr Jaroszewicz, doprowadziły w końcu do uległości władz.
Mit 4 Interwencja militarna ZSRR
W sytuacjach przełomów politycznych w PRL zawsze odwoływano się do możliwej interwencji militarnej wojsk sowieckich. Nie ulega wątpliwości, że sytuacja w Polsce była pod stałym nadzorem „wielkiego brata”. Jerzy Eisler zauważał, że o ile w czasie tragedii Grudnia 1970 r. Biuro Polityczne KC PZPR nie zebrało się ani razu, to Biuro Polityczne KC KPZR aż trzy razy. Moskwa bardzo skrupulatnie śledziła rozwój wydarzeń w Polsce utrzymując zresztą kontakt z kierownictwem partyjnym, wojskiem , ministerstwem spraw wewnętrznych zarówno oficjalny, jak i nieoficjalny. Nie ulega dziś wątpliwości, że Leonidowi Breżniewowi zależało na spokoju w Polsce i zamierzał go osiągnąć metodami politycznymi, nie zaś militarnymi. Stąd zatem dosyć szybki sygnał przekazany, choćby Piotrowi Jaroszewiczowi przez premiera Aleksieja Kosygina już 16 grudnia 1970 r. Dzień później już po dotarciu do Moskwy informacji o masakrze w Gdyni zebrało się w Moskwie grono kierownicze KC KZPR. Piotr Kostikow wspominał „ Nasze kierownictwo w tym momencie konfliktu polskiego w 1970 roku nie brało takiej możliwości [tzn. interwencji wojskowej- SL] pod uwagę. Panowała głęboka nadzieja na polskie rozwiązanie [.,.] Biuro Polityczne podjęło twardą decyzję , blokującą wojskowe rozwiązanie. Zdecydowano, że wykluczona jest jakakolwiek interwencja, nawet gdyby o taką zwracałoby się polskie kierownictwo. Nasi wciąż czuli gorzki smak czechosłowackiego zwycięstwa”. Wszystkiego dopełniła rozmowa Breżniewa z Gomułką tego dnia. Niezależnie od tego jakie toczyły się rozmowy czy też raczej polityczne szachy to ulica wiedziała wiele rzeczy inaczej. Paziewski pisał : „Zarazem krążyła po kraju, zdawałoby się, nieprawdopodobna, absurdalna plotka (wspomina o niej chociażby Tadeusz Górski w opracowaniu Marynarka Wojenna w wydarzeniach grudniowych) o radzieckich żołnierzach rozpędzających tłumy polskich demonstrantów na ulicach Gdańska i Gdyni. Co więcej, nawet niektórzy świadkowie (przesłuchano ich ponad 4 tys.), również ci obecni przy zmaganiach ulicznych pod KW MO w Szczecinie − pouczeni o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań w związku ze śledztwem Prokuratury Marynarki Wojennej w Gdyni […] opowiadali, iż np. słyszeli, jak żołnierze uczestniczący w walkach mówili po rosyjsku. Zresztą pogłoski o radzieckich czołgistach w mundurach polskich żołnierzy pacyfikujących zrewoltowany Gdańsk można było usłyszeć nawet i we Wrocławiu”. Nota bene o stan garnizonu sowieckiego martwił się też podsekretarz stanu w MSW Tadeusz Dryzdek w rozmowie z komendantem wojewódzkim MO we Wrocławiu Marianem Janickim. Warto tę rozmowę zacytować:
Tadeusz Dryzek: [...] Słuchajcie, Towarzyszu pułkowniku, jak jest w Legnicy?
Marian Janicki: W Legnicy na razie sygnałów niepokojących nie mamy.
Tadeusz Dryzek: Słuchajcie, ja nie wiem…
Marian Janicki: Były te sygnały wczorajsze.
Tadeusz Dryzek: Tak, tak, właśnie dlatego się pytam.
Marian Janicki: Odmowa posłuszeństwa, odmowy słuchania dyrektora czy sekretarza tam [niesłyszalne].
Tadeusz Dryzek: Tam jesteśmy, wiecie, tą… Z Legnicą trzeba bardzo być uczulonym, żeby tam nie było jakichś wystąpień.
Marian Janicki: Ja tam mam [niesłyszalne] rezerwowy.
Tadeusz Dryzek: Tak, wiem. Czy tam… Nie wiecie, czy tam sekretarz… sekretarza… od sekretarza Komitetu Wojewódzkiego tam jest jakiś przedstawiciel w Legnicy, który by tam…
Marian Janicki: Nie ma. Tam jest tylko ktoś z Komitetu Miasta i powiatu legnickiego
Tadeusz Dryzek: Proszę?
Marian Janicki: Zasugeruję, Towarzyszu Ministrze.
Tadeusz Dryzek: Tak. Że może warto by tam posłać kogoś z Komitetu Wojewódzkiego, żeby czuwał? Bo to jest jednak delikatny teren, jakby tam wyskoczyły jakieś starcia, wiecie, takie… takie z rodzinami radzieckimi czy coś, co tam mieszkają…
Marian Janicki: Oni są w zamkniętym kwadracie chronieni przez żołnierzy.
Tadeusz Dryzek: Tak? Aha. No, ale to tym bardziej. Dobra, więc to jest ta sprawa.
W Słupsku jedna z zatrzymanych kobiet w związku z protestami w tym mieście ze zdziwieniem stwierdzała, że przesłuchujący ją oficer milicji mówił po rosyjsku, choć miał polski mundur. Gdy na jedno z pytań odpowiedziała, że nie rozumie po rosyjsku, to dostała w twarz.
Mit 5 Aresztowane delegacje
W Gdańsku i Szczecinie jedną z wielu plotek i pogłosek była ta mówiąca o aresztowaniu przedstawicieli komitetu strajkowego. Paziewski pisał: „Przewodniczący zachodniopomorskiej „Solidarności” Marian Jurczyk podał, że z rzekomą delegacją w siedzibie KW PZPR w 1970 r. „nie chcieli rozmawiać, przyszli ci koledzy z powrotem na stocznię, kto to był, nie wiem, i dlatego właśnie wyszliśmy z pochodem”. Szczecinianie zresztą najpierw poszli pod budynek KW PZPR, który spalili, a następnie ruszyli pod komendę wojewódzką MO. Później część demonstrantów postanowiła poszukać domniemanej delegacji strajkujących w Wojewódzkich Areszcie Śledczym przy ulicy Kaszubskiej. Nieopodal znajdowały się też budynki prokuratury i koszary wojskowe. Doszło do walk, w czasie których zabito jedną osobą a kilkadziesiąt raniono. Był jednak komitet strajkowy, który został aresztowany. To Główny Komitet Strajkowy miasta Gdyni pod przewodnictwem Stanisława Słodkowskiego, który podjął rozmowy z Janem Mariańskim przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni. Decyzją wiceministra Franciszka Szlachcica i Henryka Słabczyka został on aresztowany 16 grudnia 1970 r.,a jego członkowie brutalnie pobici w czasie zatrzymania. Późniejsze próby ustalenia, co stało się z członkami komitetu podjęte przez delegację Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni zakończyły się niepowodzeniem, a dalsze działania, które miały zostać podjęte 17 grudnia zostały storpedowane przez bezpardonowy atak wojska i milicji wczesnym rankiem tego dnia.
Mit 6 Pomożemy!
To jeden z najbardziej mitycznych momentów pogrudniowego czasu. W nocy z 24 na 25 stycznia I sekretarz KC PZPR Edward Gierek przyjechał wraz z najbliższymi współpracownikami do Szczecina. Swoje kroki skierował do Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego, gdzie od dwóch dni trwał strajk okupacyjny (zwany też strajkiem Bałuki, od nazwiska przewodniczącego Komitetu Strajkowego Edmunda Bałuki). W nocnej debacie doszło do ostrej rozmowy pomiędzy nowym I sekretarzem KC PZPR, a robotnikami. Gierek zdobył zaufanie stoczniowców, strajk zakończono. Edward Gierek chcąc zdyskontować swój sukces opuścił Szczecin i wyleciał do Gdańska. Tam w sali prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej spotkał się już nie tylko z robotnikami, ale też specjalnie dobranym aktywem partyjnym. Finałem tego spotkania było zdanie „możecie być przekonani, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu, jak ten, który zdeklarowaliśmy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No więc jak – pomożecie?”. Według oficjalnych przekazów wybuchł powszechny entuzjazm, a sala gremialnie odpowiedziała „Pomożemy!”. Po latach w tę manipulację uwierzyli nawet ci, którzy w tym czasie byli na sali w swoich wspomnieniach deklarując, że wspólnie krzyczeli „Pomożemy”. Zachowane nagranie z przebiegu tej sesji jednoznacznie wskazuje, że entuzjazmu nie było, a odpowiedzią były umiarkowane oklaski ze strony aktywu partyjnego.
Sebastian Ligarski
Źródło: Muzeum Historii Polski
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych w Szczecinie