Słomiany Judosz w eskorcie halabardników przeszedł w Wielką Sobotę ulicami Skoczowa. Towarzyszyli im mieszkańcy, w tym dzieci z kołatkami, których dźwięk wypędza z miasta zło. Obrzęd zwieńczyło spalenie słomianej kukły, co ma zapewnić miastu pomyślność.
Skoczów jest jedyną miejscowością na Śląsku Cieszyńskim, gdzie kultywowana jest ta – sięgająca czasów średniowiecznych – tradycja. Po wojnie zamarła, ale dzięki Towarzystwu Miłośników Skoczowa i strażakom z OSP, została wskrzeszona.
Judosz to słomiana, trzymetrowa kukła ozdobiona kolorowymi wstążkami i naszyjnikiem z 30 srebrnikami. Kostium zakłada młody strażak. Niczego w nim nie widzi. Dlatego prowadzą go halabardnicy będący również druhami ze skoczowskiej OSP.
"To jedyny Judosz na Śląsku Cieszyńskim, a być może też w Polsce. Tradycją jest, że w jego rolę wciela się strażak. Tym obrzędem wyganiamy zło ze Skoczowa. Pochód z Judoszem jest na tyle interesujący i barwny, że przyjeżdżają do nas ludzie z całego Śląska. Chcą zobaczyć i poczuć niezwykłą atmosferę w Skoczowie" – powiedział Klaudiusz Matula ze skoczowskiej straży pożarnej.
Barwny zwyczaj przyciągnął m.in. Romana Bąka, który przyjechał z Pszczyny z wnukami, by pokazać im Judosza. "To tradycja z XVI w. Dobrze, że przetrwała. Jest ciekawa. Dlatego tu rokrocznie przyjeżdżamy" – powiedział.
Skoczowianin Szymon Skorupa uczestniczył w sobotnim przemarszu z synami. "To nasza tradycja. Jest dla nas ważna. W ten sposób wyganiamy zło z miasta. Cieszę się, że ta tradycja jest podtrzymywana i mogą ją poznać moi synowie" – dodał.
Judosz z halabardnikami wychodzi z miejskiej remizy strażackiej i okrąża rynek. Zawsze musi pokłonić się ratuszowi. Skoczowskie dzieci, które idą za nim, hałasują kołatkami i krzyczą: "kle, kle, kle". Orszak po raz pierwszy przeszedł ulicami miasteczka w Wielki Piątek. W Wielką Sobotę został powtórzony. Tego dnia jednak po przemarszu słomiana kukła zginęła w ogniu. Według wierzeń wraz z Judoszem płomienie pchłaniają zło, które mogłoby zaszkodzić miastu.
Pochodzenie obrzędu nie jest znane. Skoczowianin Robert Orawski, który wskrzesił zwyczaj wiele lat temu, przypuszcza, że chodzenie z Judoszem ma co najmniej kilkusetletnią tradycję. O przemarszu wspomina w swych dziennikach obejmujących lata 1597-1635 skoczowski burgrabia Jan Tilgner. Podobne pochody znane były także w okolicy. Jeszcze w latach 60. XX w. odbywały się m.in. w pobliskich Ochabach i Strumieniu. Teraz pozostał tylko Skoczów.
Zdaniem Orawskiego Judosz w towarzystwie ministrantów i dzieci z postnymi klekotkami obchodził niegdyś miasto przez cały Wielki Tydzień i to dwa razy dziennie. Wyruszał z farskiej, czyli należącej do parafii, szkoły u podnóża Kaplicówki (wzgórza w Skoczowie – PAP), by spłonąć na jej szczycie w Wielką Sobotę. Nieco później utrwalił się zwyczaj chodzenia jedynie w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, czyli po wielkoczwartkowym, tzw. zawiązaniu dzwonów.
Zwyczaj kultywowany był – z przerwą na okupację – do lat 60. minionego stulecia. Jeden z młodych wikarych uznał go wówczas za szkodliwy dla Kościoła przejaw pogaństwa. Przekonał proboszcza i zabronił ministrantom organizowania pochodu. Zwyczaj został wskrzeszony kilkanaście lat później. Judosz, idąc ulicami miasta, kłaniał się ratuszowi i miejscowej farze. Kilka lat temu trasa została jednak skrócona ze względu na protesty niektórych mieszkańców Skoczowa. Ich zdaniem w Wielki Piątek, gdy na krzyżu umierał Zbawiciel, ulicami nie powinien przechodzić hałaśliwy pochód. Od tego czasu Judosz nie przechodzi obok probostwa. (PAP)
Autor: Marek Szafrański
szf/ joz/