Rząd amerykański nie potępił zbrodni katyńskiej i nie usiłował dojść prawdy. Priorytetem były dobre stosunki z ZSRS - mówi PAP dr Ewa Cytowska, autorka przygotowywanej do druku książki „Stany Zjednoczone i Polska 1939-1945”.
PAP: Jaka była reakcja Stanów Zjednoczonych na napaść niemiecką na Polskę i rozpoczęcie wojny w Europie?
Ewa Cytowska: Z punktu widzenia polityki amerykańskiej niemiecki atak na Polskę 1 września 1939 r. nie był wydarzeniem pierwszoplanowym. Polska była krajem odległym dosłownie i w przenośni. Reakcje na wojnę w Europe nastąpiły późnej, dopiero gdy Anglia i Francja przystąpiły do wojny. Wtedy Stany Zjednoczone ogłosiły neutralność. Ta decyzja była wyrazem izolacjonizmu podzielanego przez większość Amerykanów. Tradycyjnie Amerykanie uważali, że nie powinni interesować się sprawami zamorskimi, wtrącać się w różne „brudne" sprawy. Poza tym czuli się bezpieczni.
Prezydent Roosevelt natomiast na problematykę polityczną spoglądał szerzej niż przeciętny Amerykanin, uważał, że wojna w Europie dotyczy Stanów Zjednoczonych, sądził, że należy porzucić politykę neutralności, znieść embargo na eksport broni i dozbroić Wielką Brytanię oraz Francję. Chociaż dla rządu amerykańskiego wojna w Polsce była sprawą bardzo odległą, to opinia amerykańska wykazała ogromne zainteresowanie, sympatię oraz chęć pomocy. We wrześniu 1939 r. kwestowano na ulicy. Z ogromnym zainteresowaniem przyjęto reportaże Juliena Bryana z oblężonej Warszawy, a później przygotowany przez niego album. Pod wpływem klęski Polski Amerykanie zaczęli przełamywać swój izolacjonizm. I - co warto podkreślić - sprawa polska stała się ważnym czynnikiem wpływu na opinię amerykańską. Pod wpływem klęski Polski zmodyfikowano ustawę o neutralności, w październiku 1939 r. przegłosowano modyfikację obowiązującej ustawy o neutralności. Eksport broni i materiałów wojennych – pod pewnymi warunkami – okazał się możliwy.
PAP: Czy rząd amerykański interesował się sytuacją w okupowanej Polsce?
E.C.: W niewielkim stopniu. W Waszyngtonie raczej koncentrowano się na wielkiej polityce. Przede wszystkim rozumiano ogromne niebezpieczeństwa wypływające z paktu Ribbentrop–Mołotow zawartego 23 sierpnia 1939 r., a także z zawieszenia broni między ZSRS a Japonią. Od tej pory Stany Zjednoczone miały przed sobą olbrzymi blok sięgający po wybrzeża Pacyfiku, który mógł zagrażać bezpieczeństwu narodowemu.
Ewa Cytowska: Z punktu widzenia polityki amerykańskiej niemiecki atak na Polskę 1 września 1939 r. nie był wydarzeniem pierwszoplanowym. Polska była krajem odległym dosłownie i w przenośni. Reakcje na wojnę w Europe nastąpiły późnej, dopiero gdy Anglia i Francja przystąpiły do wojny. Wtedy Stany Zjednoczone ogłosiły neutralność. Ta decyzja była wyrazem izolacjonizmu podzielanego przez większość Amerykanów.
Przypomnijmy, że Stany Zjednoczone były w tym czasie nieuzbrojone i nieprzygotowane do wojny. Właśnie dlatego podstawową wytyczną było osłabienie sojuszu Moskwy i Berlina i niezadrażnianie stosunków z Moskwą. W Waszyngtonie liczono, że uda się odciągnąć Moskwę, nieuczestniczącą aktywnie w wojnie, od Berlina. Ten cel usiłowano realizować przez podtrzymywanie kontaktów, prowadzenie rozmów. Podjęto wówczas próbę repatriacji ze Związku Sowieckiego obywateli amerykańskich, którzy tam się znaleźli, a byli to głównie Polacy mieszkający do wojny w II Rzeczpospolitej. Chociaż napotkano na ogromne przeszkody ze strony władz sowieckich, cel ten konsekwentnie, acz z miernym skutkiem realizowano.
W pierwszym okresie wojny ludność polska otrzymywała amerykańską pomoc charytatywną, którą organizował b. prezydent Herbert C. Hoover. We wrześniu 1939 r. Hoover utworzył tzw. Comporel. Dzięki tej akcji w Generalnym Gubernatorstwie powstały stołówki zaopatrywane w amerykańską żywność, odzież i lekarstwa. Były też próby rozciągnięcia akcji charytatywnej na Polaków deportowanych w ZSRS.
Premier rządu polskiego gen. Sikorski bardziej utrudniał niż wspierał akcję Hoovera. Wyczuwał atmosferę roku wyborczego. Skłaniał się raczej ku Rooseveltowi, który wystąpił z programem zbrojeń i programem Lend Lease, niż ku czołowemu izolacjoniście Hooverowi. W tym czasie wystąpił również problem pomocy dla ludności polskiej w ZSRS. Podczas swojej pierwszej wizyty w Waszyngtonie w 1941 r. premier uzyskał zapewnienie, że pomocy Polakom w ZSRS udzieli Amerykański Czerwony Krzyż.
PAP: Co jeszcze uzyskał premier Sikorski od władz amerykańskich?
E.C.: Trzeba pamiętać, że premier był przede wszystkim żołnierzem, interesowała go głównie kwestia wojska. Pierwsza wizyta nastąpiła w czasie gdy przygotowywano ustawę o Lend Lease, umożliwiającą sprzedawanie lub wypożyczanie sprzętu wojennego. Sikorski wiedział o tym i jako wódz naczelny chciał, żeby Polska mogła korzystać z dobrodziejstw tej ustawy. Taką obietnicę od Roosevelta uzyskał. Została ona zrealizowana. Amerykański prezydent obiecał też ułatwić podróż Polaków-ochotników ze Stanów Zjednoczonych do obozów rekrutacyjnych armii polskiej w Kanadzie.
Podczas drugiej wizyty w USA, wiosną 1942 r., gdy Stany Zjednoczone już były czynnym uczestnikiem wojny, wypłynęła sprawa armii, która ewakuowała się z ZSRS. Prezydent Roosevelt pragnął otworzyć nowy front w Europie, odciążający front wschodni, i zamierzał wykorzystać siły polskie. Wtedy zaczęły się kłopoty. Pojawiła się kwestia zaginionych w Rosji oficerów. Polski rząd przedkładał w Waszyngtonie prośby o interwencję w tej sprawie. Kiedy jednak Roosevelt zorientował się, że sprawa polska drażni Rosjan „jak oset pod siodłem“, szybko odstąpił od tej koncepcji. W maju 1942 r., gdy ludowy komisarz spraw zagranicznych Mołotow przybył do Waszyngtonu na rozmowy, Roosevelt wystąpił z koncepcją powojennego ładu światowego z udziałem Związku Sowieckiego. To było dla niego najważniejsze.
PAP: Co władze amerykańskie wiedziały o losie polskich oficerów?
E.C.: Dość dużo. Gen. Sikorski w styczniu 1942 roku rozmawiał z przedstawicielem amerykańskim przy rządzie polskim, ambasadorem Josephem Drexelem. Mówił, że nie można odnaleźć kilkunastu tysięcy polskich oficerów. W lutym 1942 roku kpt. Józef Czapski przekazał informację w sprawie poszukiwań ambasadorowi amerykańskiemu w Moskwie. Raport ambasadora został przekazany do Departamentu Stanu, ale zaginął. Po kilku tygodniach został odnaleziony, ale już w całkowicie zmienionej sytuacji. W tym miejscu warto zauważyć, że był to jeden z kilku przypadków, gdy ważne opracowania i dokumenty dotyczące spraw polskich tajemniczo znikały, czasem się odnajdowały, a czasem nie odnajdowały się wcale.
Ewa Cytowska: Po ujawnieniu w kwietniu 1943 r. grobów katyńskich, Roosevelt nie usiłował dociekać prawdy. Zrobił wszystko, by odwrócić uwagę opinii publicznej od sprawy Katynia. Uparcie dążył do porozumienia ze Stalinem. Z myśli o współpracy z ZSRS nigdy nie zrezygnował.
Jesienią 1942 r. prezydent Roosevelt nie dopuścił do interwencji amerykańskiej w Moskwie w sprawie losu zaginionych polskich oficerów, ani Averell W. Harriman, ani Wendel Willkie, wysłannicy prezydenta, nie zapytali Stalina o nich. Nie było to możliwe, bo Roosevelt po zapowiedziach Mołotowa - luźnych i nie wiążących - liczył, że wizja nowego świata z udziałem ZSRS wkrótce będzie zrealizowana. Problematyka polska nie mogła komplikować stosunków amerykańsko–sowieckich.
Z tych samych powodów, po ujawnieniu w kwietniu 1943 r. grobów katyńskich, Roosevelt nie usiłował dociekać prawdy. Zrobił wszystko, by odwrócić uwagę opinii publicznej od sprawy Katynia. Uparcie dążył do porozumienia ze Stalinem. Z myśli o współpracy z ZSRS nigdy nie zrezygnował. Wiemy, że w marcu 1945 r., a więc w czasie pojałtańskiego kryzysu w stosunkach amerykańsko–sowieckich, odrzucił raport kapitana marynarki George'a Earle'a w sprawie zbrodni, wskazujący na winę Sowietów, i zakazał publikowania go. Zdawał sobie sprawę z konsekwencji ujawnienia takiego raportu.
PAP: Jakie stanowisko zajmowały Stany Zjednoczone w sprawie granic Polski?
E.C.: Oficjalnie Stany Zjednoczone, a właściwie demokratyczna administracja, deklarowały, że nie uznają żadnych zmian terytorialnych, jakie nastąpiły w wyniku wojny (non recognition) i stosowały zasadę o odłożeniu decyzji do czasu zakończenia wojny (postponement). Jeśli chodzi o Polskę w praktyce było inaczej. Pod koniec 1942 roku Stany Zjednoczone, a więc na rok przed konferencją w Teheranie, były gotowe ofiarować ziemie wschodnie Stalinowi. Mówi o tym opracowanie pióra Raya Athertona z Departamentu Stanu z grudnia 1942 roku.
PAP: W tym samym czasie był w Stanach Zjednoczonych gen. Sikorski. Czy poruszał kwestię granic?
E.C.: Sikorski złożył opracowanie, w którym jest mowa o przywróceniu granicy wschodniej sprzed 1939 i powiększeniu Polski na zachodzie, ale do konkretów nie doszło. Amerykanie twierdzili, że nie jest to pora na dyskutowanie o granicach. Przypominali, że trzymają się zasady nieuznawania żadnych zmian terytorialnych, jakie zaszły podczas wojny. Roosevelt zapewniał Sikorskiego o wielkiej sympatii dla Polski i przywiązaniu do zasad Karty Atlantyckiej, która głosiła, że sygnatariusze nie będą akceptować żadnych zmian terytorialnych, które nie zgadzałyby się z życzeniami zainteresowanych narodów. Trzeba podkreślić, że polityka amerykańska była dwuznaczna. Do Moskwy szły z Waszyngtonu sygnały świadczące o zgodzie na sowieckie żądania w sprawie granic Polski.
PAP: Jak Roosevelt odnosił się do podnoszonej przez Stalina kwestii rządu polskiego?
E.C.: Prezydent Roosevelt od Teheranu akceptował stanowisko Stalina, by w Polsce powstał rząd przyjazny Moskwie. Oczywiście rząd premiera Mikołajczyka nie spełniał tego postulatu. Dlatego politycy amerykańscy i sam prezydent Roosevelt byli zainteresowani rekonstrukcją rządu poprzez wprowadzenie doń dra Oskara Langego i ks. Orleańskiego, przebywających w USA. Ten plan się nie powiódł. Gdy opinia publiczna, a właściwie Polonia, dowiedziała się o tym, nastąpiły protesty. Roosevelt słusznie obawiał się konsekwencji wyborczych. Dlatego w roku wyborczym postanowił ciężar zmian w rządzie polskim przerzucić na Mikołajczyka. Taka była geneza wizyty premiera Mikołajczyka w Waszyngtonie w czerwcu 1944 r. Wtedy Roosevelt usilnie zachęcał Mikołajczyka do porozumienia ze Stalinem i torował jego wizytę w Moskwie. Oczywiście nie obyło się bez zapewnień o wyrazach sympatii dla Polski ze strony Roosevelta. Były to słowa bez pokrycia.
Ewa Cytowska: Roosevelt zapewniał Sikorskiego o wielkiej sympatii dla Polski i przywiązaniu do zasad Karty Atlantyckiej, która głosiła, że sygnatariusze nie będą akceptować żadnych zmian terytorialnych, które nie zgadzałyby się z życzeniami zainteresowanych narodów. Trzeba podkreślić, że polityka amerykańska była dwuznaczna. Do Moskwy szły z Waszyngtonu sygnały świadczące o zgodzie na sowieckie żądania w sprawie granic Polski.
PAP: Wizyta Mikołajczyka w Moskwie odbywała się w czasie gdy wybuchło powstanie warszawskie. Jaka była reakcja Stanów Zjednoczonych na to wydarzenie?
E.C.: W tym czasie uwaga amerykańskich środków przekazu koncentrowała się raczej na wynikach wizyty premiera Mikołajczyka w Moskwie. Natomiast informacja o wybuchu powstania w Warszawie została opublikowana z kilkudniowym opóźnieniem. Dopiero dzięki wielkiej akcji nagłaśniającej Polonii, a później konsekwentnej pracy informacyjnej, wiadomość o powstaniu została upowszechniona i docierała do prasy amerykańskiej. To właśnie dzięki wysiłkowi Polonii Roosevelt został zmuszony do interwencji w Moskwie. Uczynił to 17 sierpnia za pośrednictwem ambasadora Harrimana. Sprawa powstania warszawskiego postawiła Roosevelta niejako przed wyborem: pójściem za głosem opinii domagającej się pomocy dla walczących lub zachowaniem przyjaźni Stalina, co łączyło się z możliwością kontynuacji planów przyszłościowych. Roosevelt słuchał głosu opinii do czasu, gdy nie narażało to stosunków amerykańsko–sowieckich. Tak na przykład 20 sierpnia Roosevelt i Churchill zwrócili się do Stalina, by pomógł powstańcom. Później mimo licznych apeli różnych środowisk amerykańskich i zagranicznych Roosevelt milczał. Nie chciał narazić się Stalinowi.
PAP: Jednak 18 września 1944 roku amerykańskie samoloty dokonały zrzutu broni dla powstańców.
E.C.: Tak, to pokazuje, że Stany Zjednoczone miały możliwość nacisku na Moskwę. Zgoda na ten lot była wynikiem nieustępliwego stanowiska gen. Henry'ego Arnolda, który rozmawiał z wojskowymi sowieckimi o dostawach amerykańskich samolotów. Ale na tym się jednak skończyło. Sprawa powstania warszawskiego otworzyła oczy wielu politykom amerykańskim. Harriman, dotąd bezkrytyczny zwolennik współpracy z Moskwą, przejrzał. Harriman od września 1944 r. sugerował zmianę polityki amerykańskiej wobec ZSRS. Chodziło rzecz jasna nie o zaniechanie współpracy, ale o prowadzenie polityki twardszej, mniej ustępliwej i trzymania się zasady, że jeżeli coś dajemy, to chcemy też coś uzyskać. Ale Roosevelt nie zamierzał zmieniać swojej polityki. Po Teheranie uwierzył już, że uda mu się zrealizować wizję nowego pokojowego ładu, w którym weźmie udział Związek Sowiecki. I to było jego priorytetem.
Rozmawiał Tomasz Stańczyk (PAP)
ts/ hes/