Pamięć o gen. Maczku jest silna i pielęgnowana od końca II wojny. Około trzystu polskich żołnierzy po wojnie osiadło w Bredzie i okolicy. Kilkuset zamieszkało w innych częściach Belgii i Holandii. Nie mieli dokąd wracać, więc osiedli w miejscu, które wyzwolili. Można powiedzieć, że pierwiastek polski na tych terenach był bardzo mocny – mówi PAP Wojciech Kalwat z Muzeum Historii Polski, kurator wystawy „Generał Stanisław Maczek i jego żołnierze”.
Polska Agencja Prasowa: Jaki był stan morale żołnierzy 1. Dywizji Pancernej we wrześniu 1944 r., po ciężkich walkach we Francji?
Wojciech Kalwat: Morale polskich żołnierzy było budowane wspaniałym, choć krwawym zwycięstwem pod Falaise, lecz także wskutek radosnych powitań, z jakimi spotykali się w kolejnych wyzwalanych francuskich miejscowościach. Nie było ono jednak tak gorące jak w Belgii i Holandii. Belgowie przywitali Polaków wprost entuzjastycznie. Był to karnawał radości z przegnania Niemców. Polacy przeżyli chwilę, o której marzy każdy żołnierzy: byli triumfatorami, wyzwolicielami, pogromcami wroga. Żołnierze wspominają kwiaty, entuzjazm, alkohol i serdeczność ludności. Wielu mówi o tym, że całowano ich, gdy pojawiali się w kolejnych miejscach. Na początku nie zawsze byli rozpoznawani, ale później obok flag belgijskich i holenderskich były widoczne biało-czerwone.
PAP: Czy gen. Stanisław Maczek i pozostali dowódcy 1. Dywizji Pancernej wiedzieli, że również w Holandii będzie na nich czekał bardzo silny opór sił niemieckich?
Wojciech Kalwat: Najważniejszym testem bojowym 1. Dywizji były walki pod Falaise. Wszystkie późniejsze, toczone do wiosny 1945 r., odznaczały się mniejszą intensywnością w porównaniu z tamtymi zmaganiami. Marsz przez Francję, Belgię i znaczną część Holandii był pościgiem za wycofującymi się siłami niemieckimi. Dlatego opór niemiecki był łamany stosunkowo szybko. Tempo marszu wynosiło nawet 50 km dziennie. Było więc ogromne. Później problemem były jednak przeszkody terenowe. W Belgii i Holandii napotkano rzeki i kanały, które były przez Niemców wykorzystywane do opóźniania marszu przeciwnika. Pamiętajmy, że 1. Dywizja Pancerna była wojskiem całkowicie zmechanizowanym. Jej sprzęt wymagał poruszania się po twardym gruncie. Od tego uzależniona była również jej sprawność, manewrowość, a tym samym także siła ognia. Okazało się, że w Holandii trudno wykorzystywać te atuty. Konieczne było poruszanie się wyłącznie po traktach drogowych oraz budowa przepraw i mostów, które były niszczone przez nieprzyjaciela. Niemcy zalewali znaczne obszary pól uprawnych wodą z kanałów. Pogarszała się pogoda, ponieważ nadchodziła późna jesień. Wszystkie te czynniki sprawiały, że Niemcy posiadając stosunkowo niewielkie siły, mogli skutecznie opóźniać marsz polskich czołgów. Dowództwo polskie zdawało sobie sprawę, że rzucanie tak sprawnej jednostki na tak trudny teren nie jest zgodne z właściwym przeznaczeniem tych wojsk. Rezygnowało się z mobilności, manewrowości przełamującej siły wojsk pancernych. Polacy musieli jednak wykonywać alianckie rozkazy.
PAP: Dlaczego Breda miała tak wielkie znaczenie strategiczne, a Niemcy przykładali wielką wagę do obrony tego miasta?
Wojciech Kalwat: Breda była ważnym węzłem komunikacyjnym. Tego rodzaju miejsca mają podczas działań wojennych bardzo duże znaczenie. Utrata takich punktów dezorganizuje przerzut wojsk. Gen. Maczek spodziewając się oporu, postanowił opanować miasto nie uderzeniem czołowym, ale poprzez manewr flankujący. Taki manewr pozwalał zagrożonym okrążeniem Niemcom na wycofanie się, a jednocześnie chronił miasto przed zniszczeniami, które musiałyby nastąpić w wyniku szturmu na wprost. To jest zresztą cecha charakterystyczna prowadzenia walki przez gen. Maczka. Zdobywając belgijskie czy holenderskie miasta, często rezygnował ze wsparcia lotniczego i artyleryjskiego, w odróżnieniu od praktyk Anglików czy Amerykanów. Gen. Maczek w wypadku Bredy zakazał używania artylerii, ponieważ nie chciał, aby miejscowość ta była zniszczona, a ludność cywilna ponosiła ogromne straty. W konsekwencji Breda nie została zniszczona. Stąd tak wielka wdzięczność mieszkańców tego miasta.
PAP: Czy taka decyzja gen. Maczka nie wiązała się jednak z ryzykiem zwiększenia strat po stronie polskich żołnierzy?
Wojciech Kalwat: Nie możemy chyba tak tego określić. Pamiętajmy o przykładzie walk o Monte Cassino. Zbombardowanie klasztoru nie zmniejszyło możliwości jego długotrwałej obrony. Ostrzał i działania lotnictwa nie musiały zmniejszyć liczby ofiar po stronie 1. Dywizji Pancernej. Można wręcz powiedzieć, że nacieranie na wprost mogłoby zwiększyć straty. Tego dowiodły m.in. walki o Moerdijk i w północnej Holandii. Gen. Maczek był dowódcą, który nie chciał działać szablonowo. Gdy miał taką możliwość, dążył do stosowania taktyki manewrowej, ponieważ wiedział, że wojska pancerne są do niej stworzone. Oczywiście gdy trzeba było stworzyć nawałę ognia, to ją tworzono. Dla niego miarą sukcesu nie były spektakularne zniszczenia, ale efekt zwycięstwa jak najmniejszym kosztem swoich oddziałów i ludności cywilnej. Podkreślmy, że żołnierze gen. Maczka zdawali sobie sprawę z tego, że niosą wolność.
PAP: Czy dysponujemy źródłami do stwierdzenia, jak pozostali dowódcy alianccy oceniali działania gen. Stanisława Maczka?
Wojciech Kalwat: Po bitwie pod Falaise na Maczka spadła fala krytyki. Oskarżano go o wykrwawienie dywizji. Tego typu opinie wynikały z pierwszych komunikatów z pola bitwy, które później nie potwierdziły się w ostatecznych raportach. Maczka bronili niektórzy polscy dowódcy, którzy uważali go za utalentowanego dowódcę.
Opinie dowódców alianckich wynikały również z oceny pierwszych działań po lądowaniu we Francji, które w wykonaniu 1. Dywizji Pancernej nie były zbyt udane. Problemy podczas marszu na Falaise wynikały głównie z kłopotów w dowodzeniu, ale nie na szczeblu dywizyjnym, lecz z błędów popełnianych przez samego marszałka Bernarda Montgomery’ego. To on doprowadził do sytuacji, w której polska dywizja znalazła się w nie najlepszym dla niej miejscu, i nie zapewnił jej wystarczającego wsparcia. Polacy nie mieli również wystarczającego ubezpieczenia na flance i tam, zgodnie z przewidywaniami polskich dowódców, zostali zaatakowani. Inni dowódcy alianccy mieli nieco odmienne spojrzenie, choć już po tym, jak Polacy dali przykłady skuteczności działania. Gen. Dwight Eisenhower po przyjeździe na pole bitwy pod Falaise stwierdził, że widzi „krajobraz godny Dantego”, i wyraził uznanie dla polskich dowódców i żołnierzy. Podobne przekonanie wyraził gen. Guy Simonds dowodzący II Korpusem Kanadyjskim czy inni wojskowi i wysłannicy brytyjskiej klasy politycznej.
PAP: Jak wyglądały pierwsze dni po zdobyciu Bredy? Czy polscy żołnierze mieli czas na świętowanie zwycięstwa?
Wojciech Kalwat: Można powiedzieć, że zdobycie miasta świętowano dwukrotnie. Opanowanie Bredy oznaczało krótkotrwały odpoczynek, ale wkrótce polska dywizja została pchnięta na północ, aby przełamywać kolejne linie niemieckiej obrony. W listopadzie 1944 r. front ustabilizował się na dłużej. Warunki pogodowe uniemożliwiały prowadzenie intensywnych walk. Część Polaków została wycofana w kierunku Bredy. Żołnierze zostali zakwaterowani w domach Holendrów, dzielili z nimi czas i posiłki. Zaskarbili sobie wdzięczność mieszkańców nie tylko dzięki wyzwoleniu ich spod okupacji niemieckiej, lecz również przez dzielenie się z nimi swoimi zapasami. Holandia bowiem głodowała. Niemcy skutecznie ogołocili środkową i północną część kraju ze wszystkich zapasów. Pobyt w Bredzie owocował więc wieloma znajomościami, a także romansami, które później skutkowały zawieraniem małżeństw i polsko-holenderskim potomstwem.
Trzeba jednak zaznaczyć, że reakcje miejscowej ludności były zróżnicowane. Na południu np. reakcje były inne niż na północy. Tam toczyły się znacznie cięższe walki. Tam realia wojny były zupełnie inne.
PAP: Jak dziś pamiętany jest w Bredzie gen. Maczek i jak mieszkańcy tego miasta reagują na prezentowaną tam wystawę, przygotowaną przez Muzeum Historii Polski?
Wojciech Kalwat: Ta pamięć jest niezwykle silna i pielęgnowana od końca II wojny światowej. Około trzystu polskich żołnierzy po wojnie osiadło w Bredzie i okolicy. Kilkuset zamieszkało w innych częściach Belgii i Holandii. Nie mieli dokąd wracać, więc osiedli w miejscu, które wyzwolili. Można powiedzieć, że pierwiastek polski na tych terenach był bardzo mocny. Gen. Maczek na jednej z uroczystości rocznicowych powiedział, że był to dobrze zainwestowany kapitał. Trwa on do dziś. Dziś mieszkają tam dzieci i wnuki pochodzące z małżeństw polsko-holenderskich i polsko-polskich. Dbają o pamięć o dokonaniach Maczka i jego żołnierzy.
W Bredzie powstaje Muzeum Generała Maczka. Inicjatywa jest wspomagana przez Muzeum Historii Polski, które przygotowuje ścianę multimedialną. Jak co roku (tym razem z udziałem prezydenta RP) odbędą się uroczystości na cmentarzach, msze, defilady, koncerty. Prezentowana jest także wystawa przygotowana przez Muzeum Historii Polski, której tematem jest szlak bojowy gen. Maczka. Wcześniej przez miesiąc oglądali ją mieszkańcy Warszawy. W stolicy ekspozycję odwiedziło 120 tys. osób. W Bredzie ta liczba jest trudna do oszacowania, ale nasi holenderscy partnerzy opowiadają o niezwykłym zainteresowaniu. Żywe przyjęcie ekspozycji sprawia, że zgłasza się do nas wielu posiadaczy przedmiotów związanych z gen. Maczkiem, jego żołnierzami i 1. Dywizją Pancerną.
Wystawa pokazuje również losy żołnierzy i ich twórczość. Było wśród nich wielu artystów. Warto wspomnieć przynajmniej jednego – rysownika i architekta Mariana Walentynowicza, twórcę postaci Koziołka Matołka. Pozostawił po sobie ogromną liczbę rysunków, karykatur i wspomnień z czasów służby w 1. Dywizji Pancernej.
Mobilna forma tej ekspozycji pozwala na jej pokazywanie w wielu miejscach. W tym roku prezentowana jest do 4 listopada w Bredzie. W następnym roku zamierzamy pokazywać ją w Holandii i wybranych miejscach w Polsce.
Częścią promocji wystawy jest również katalog oraz seria gadżetów związanych z 1. Dywizją. Przygotowaliśmy też dwa filmy. Pierwszy z nich, dokumentalny w reżyserii Rafała Geremka, to „Niepokonany”. Drugi to obraz animowany, oparty na wspomnieniach wojennych przypomnianego wcześniej Mariana Walentynowicza. Jego lektorem będzie Zbigniew Zamachowski. Filmy będą wyświetlane 4 listopada w Muzeum Powstania Warszawskiego. Przewidujemy też serię pokazów specjalnych oraz emisję w TVP. W przyszłym roku odbędzie się także konferencja naukowa poświęcona 1. Dywizji Pancernej.
Muzeum Historii Polski współpracowało też z Pocztą Polską. Przygotowany został okolicznościowy znaczek i folder rocznicowy. Na znaczku, który wszedł właśnie do obiegu, widzimy tamtejszą katedrę i wizerunek gen. Maczka. Jest to zdjęcie, które nazywamy „Maczkiem z tabletem”, ponieważ widzimy na niej dowódcę 1. Dywizji w czołgu Cromwell, trzymającego notatnik, który wygląda jak współczesne tablety. Gadżetem nawiązującym do historii 1. Dywizji są również suchary, które rozdajemy zwiedzającym wystawę. Są one prawdziwym hitem kolekcjonerskim.
Myślę, że to zainteresowanie wystawą i obchodami wyzwolenia Bredy wynika z faktu, że gen. Maczek jest postacią uniwersalną. Dla nas jest bohaterem: wojny o niepodległość Polski, września 1939 r., który jedyny nie dał się pobić i w sposób zorganizowany wyszedł z Polski; jest tym, który wyzwolił nie tylko mieszkańców wielu miejscowości Francji, Belgii i Holandii, lecz także polskich jeńców, m.in. powstańców warszawskich. 12 kwietnia 1945 r. w niemieckim obozie jenieckim Stalag VI-C Oberlangen wyzwolono żołnierki z Powstania Warszawskiego. Można powiedzieć, że wyzwolenie „swoich” było dla żołnierzy 1. Dywizji momentem największej radości. Dziś weterani wspominają swoje wzruszenie, gdy patrzyli na szeregi młodych dziewcząt, które kilka miesięcy wcześniej walczyły w Powstaniu. Chwilę po wyzwoleniu obozu zameldowały, że jedyne, czego im potrzeba, to broń. Był to również moment ponownego spotkania przyjaciół, rodzin, a nawet kilku małżeństw.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /