W dyskusji o skali ofiar II wojny światowej potrzebne jest połączenie liczb z historią pojedynczego człowieka - to jedna z konkluzji debaty „Pamięć i liczby”, która odbyła się we wtorek w ramach I Międzynarodowego Festiwalu Historycznego „Wiek XX. Anamneses” we Wrocławiu.
W debacie udział wzięli naczelnik Biura Edukacji Publicznej oddziału IPN w Gdańsku dr hab. Grzegorz Berendt, prezes Fundacji Ośrodka Karta Zbigniew Gluza oraz rosyjski historyk Mark Sołonin. Debatę prowadził prezes IPN dr Łukasz Kamiński.
Zdaniem Gluzy „pamięć liczb” jest ryzykowna, ponieważ ujęcie masowych ofiar w liczbach powoduje, że często zapomina się o pojedynczym człowieku. „W imię długu wobec ofiary wojny powinniśmy dążyć do wyliczenia w miarę możliwości ich z imienia i nazwiska oraz do upamiętnia zapisując ich historie. PRL wypaczył taki zapis, ponieważ nie dokumentowano historii jednostkowych, ale to na czym polegał mechanizm zbrodni” - mówił Gluza.
Historyk opowiadał o trudnych próbach dokumentacji represji na terenach polskich okupowanych przez sowietów. „Próby takiej dokumentacji był podejmowane już pod koniec lat 80. XX. Zaczynaliśmy od zera przyjmując szacunki emigracji, które mówiły o 2,5 mln represjonowanych (...) dziś ze wszystkich badań wynika, że była to liczba rzędu miliona osób. To rodzi napięcia, które dobrze ilustrują, w jaki sposób liczby obecne są dziś w świadomości zbiorowej” - mówił Gluza.
Zdaniem Zbigniewa Gluzy „pamięć liczb” jest ryzykowna, ponieważ ujęcie masowych ofiar w liczbach powoduje, że często zapomina się o pojedynczym człowieku. „W imię długu wobec ofiary wojny powinniśmy dążyć do wyliczenia w miarę możliwości ich z imienia i nazwiska oraz do upamiętnia zapisując ich historie” - mówił Gluza.
Wyjaśnił, że chodzi o liczbę deportowanych na wschód obywateli polskich. „Emigracja polityczna obliczyła, że deportacje dotknęły ok. 1,5 mln osób, gdy dziś historycy są zgodni, że był to ok. 320 tys. osób w czterech falach wysyłkowych, do tego ok. 150 tys. osób deportowanych na mniejszą skalę” - mówił historyk. Dodał, że deportowani, którzy żyją do dziś uważają liczbę 1,5 mln za swoisty pomnik, który zaświadcza o ich losie. „Uważają, że każda próba zmniejszenia tej liczby jest zamachem na pamięć o nich, jeśli było ich mniej to ich historia jest mniej ważna. To pokazuje jak dalece środowiska dotknięte II wojną światową nie zostały uhonorowane” - mówił Gluza.
Z kolei rosyjski historyk Mark Sołonin wskazywał na polityczny kontekst związany z szacowaniem liczby ofiar II wojny światowej. „Za Stalina mówiono że ZSRR stracił 7 mln ludzi, za Chruszczowa 20 mln zaś za Gorbaczowa 27 mln” - mówił Sołonin.
Ośrodek „Pamięć i Przyszłość” we Wrocławiu, który jest współorganizatorem Międzynarodowego Festiwalu Historycznego, postawił sobie za cel przypominanie historii XX w. Tegoroczna edycja poświęcona jest XX-wiecznym totalitaryzmom.
W ramach festiwalu odbywa się również VI przegląd filmowy „Kogo kręci kino historyczne?”, który w tym roku odbywa się pod hasłem „W cieniu swastyki i czerwonej gwiazdy” i jest poświęcony europejskim totalitaryzmom, zniewoleniu w czasach okupacji niemieckiej i sowieckiej. Pokazom filmów dokumentalnych i fabularnych towarzyszą rozmowy z reżyserami, m.in. nominowaną do Oscara Agnieszką Holland.
Przegląd zakończy debata „Totalitaryzm a kino”, w której – obok Holland – wezmą udział m.in. Monika Mikusova ze słowackiej Akademii Sztuk Scenicznych oraz Baerbel Dalichow, dyrektor Muzeum Filmu w Poczdamie. Dyskusję poprowadzi dyrektor stołecznego Muzeum Historii Polski, Robert Kostro. (PAP)
pdo/ abe/