Jedyny chyba polski historyk, od którego nazwiska pochodzi nazwa nurtu badawczego. Pisarz, bez którego nie byłoby nie tylko badań nad polską epopeją napoleońską, lecz i „Popiołów” Żeromskiego, a może i Legionów. Mija 85 lat od śmierci Askenazego.
Standardową notę biograficzną wypada zacząć od danych tak elementarnych jak data i miejsce urodzenia. Ale w przypadku Szymona Askenazego nawet ten fakt ujawnia wiele: encyklopedyczna, a i uwieczniona na nagrobku data narodzin (24 grudnia 1867) jest fałszywa: przyszły wielki uczony urodził się o dwa lata i dzień wcześniej, 23 grudnia 1865 r. Pokazuje to wyraziście jego status społeczny: po Powstaniu Styczniowym niemal powszechną praktyką, szczególnie wśród społeczności żydowskiej zamieszkującej ziemie polskie, było „odmładzanie” dzieci płci męskiej, by opóźnić moment poboru do carskiej armii.
Między tymi wydarzeniami minie blisko trzydzieści lat (obrona to 1894), Szymon zadeklaruje się jako Polak i, jako doktorowi praw, nie będzie mu groził pobór: ale też nie będzie miał czego szukać w Kongresówce, biorąc pod uwagę treść jego pierwszych prac, krąg jego przyjaciół, wreszcie – narastający antysemityzm wśród urzędników Cesarstwa: już katedra historii dla Polaka byłaby w Warszawie lat dziewięćdziesiątych XIX w. ewenementem, co dopiero dla Polaka pochodzenia żydowskiego?
Szymon Askenazy zmuszony był starać się o pole do działania w Galicji. I tak rozpocznie się jego wielka kariera.
Również tam nie było łatwo. Mimo że szedł za nim rozgłos pierwszych publikacji w „Ateneum” i „Bibliotece Warszawskiej” oraz poparcie prof. Tadeusza Korzona, starania o posadę w Krakowie spełzły na niczym. Dopiero poparcie Tadeusza Wojciechowskiego otwarło przed Askenazym widoki na katedrę na uniwersytecie we Lwowie –z początku dość niepewne. „Pierwszy semestr wykładał wobec jednego jedynego słuchacza” – wspomina perypetie historyka jeden z jego uczniów, Włodzimierz Dzwonkowski. Dodać trzeba, że obecność „jednego słuchacza” nie była kwestią jedynie prestiżową: gdyby przestał się on pojawiać, Askenazemu niechybnie odmówiono by posady… Na szczęście student Wądaś wykazał się może dobrym historycznym słuchem, a może po prostu zdyscyplinowaniem – dość, że na wykładach pojawiał się regularnie. Kilka miesięcy później młody uczony nie musiał się już obawiać o frekwencję: na jego wykłady przybywali słuchacze z lwowskiego „dobrego towarzystwa”, studenci Politechniki i akademii rolniczej w Dublanach; konieczne okazało się przydzielenie mu na czas zajęć największej sali.
Te lata – przełom XIX i XX wieku – to najbardziej twórcza dekada Askenazego. To wówczas, w roku 1897, uzyskuje habilitację na podstawie rozprawy „Przymierze polsko-pruskie”, rozpoczyna kształcenie uczniów na seminarium doktoranckim, kreśli zręby programu badawczego („jest czas najwyższy wziąć się nareszcie na całej linii […] do pełnej i szczerej roboty około naszych dziejów porozbiorowych”), wreszcie – publikuje swoje najsłynniejsze dzieło: „Książę Józef Poniatowski 1763–1813”.
Jego pierwsze wydanie ukazało się we Lwowie w roku 1905, od tego czasu ukazało się ich kilkanaście. Fenomenowi recepcji „Księcia..” poświęciła pracę dr Alina Hinc (UAM), ale może wystarczy cytat z dziennika Stanisława Wyspiańskiego po pierwszej lekturze tej biografii: „Jakże ogromna i tragiczna dola opisana w księdze o wielkim rycerzu. Bez słowa krzywdy dla nikogo – dla Polski tylko […]. Trzeba czytać Askenazego!”.
Czytano go powszechnie. Bez studiów o napoleonidach i podchorążych nie byłoby nie tylko „Legionu” i „Nocy listopadowej”, lecz prawdopodobnie i „Popiołów” – a już na pewno nie w tym kształcie: sam Żeromski przyznawał, że za sprawą Askenazego dokonała się w jego rozumieniu przeszłości „rehabilitacja” Napoleona. Za „Księciem…” przyszły dwa tomy „Łukasińskiego” (Lwów, 1908).
To w tym okresie okrzyknięto go twórcą „szkoły Askenazego”. Młody profesor Uniwersytetu Lwowskiego proponował wyraźnie odmienne nastawienie badawcze wobec największych uznanych autorytetów tamtego czasu: kręgu ustosunkowanych politycznie badaczy z Galicji, zasłużenie zwanych „szkołą krakowską”. Dwie rzeczy różniły Askenazego od środowiska Michała Bobrzyńskiego czy Stanisława Smolki: wizja przyczyn upadku Rzeczpospolitej oraz – postawa obywatelska.
Ten pierwszy kontrast stanowił reakcję na ton samooskarżeń, narzucony polskiej (a na pewno – galicyjskiej) opinii publicznej przez dominujących w krajobrazie intelektualnym od czasy nocy popowstaniowej „stańczyków”. Konsekwencją postrzegania upadku Rzeczypospolitej i rozbiorów jako skutku działań obcych potęg będzie sprzeciwem wobec tego stanu rzeczy i z upływem lat coraz mniej zawoalowany apel o zryw, prowadzący do odzyskania niepodległości, ta nuta, którą literaturoznawcy nazwą w twórczości Askenazego „neoromantyczną apoteozą czynu”, zacznie być wyraźna.
Do takich konkluzji prowadziły jego prace. Za tym przemawiał, już zupełnie jawnie, jako działacz na rzecz sprawy polskiej w latach I wojny światowej: wziąwszy urlop na uczelni, rusza do Szwajcarii, gdzie działa w Polskim Komitecie Pomocy Ofiarom Wojny, redagując propagandowy „Le Moniteur Polonais”. Zdystansowany wobec intryg NKN, nie miał zarazem wątpliwości w kwestii zasług Legionów: „Pozostaje zarazem fakt rdzenny: kilkadziesiąt tysięcy młodzieży polskiej, idącej dobrowolnie oddać życie pod Orłem Białym, pod dźwięk komendy i pieśni narodowej, za ziemię polską. Za nią jedynie – nie za Austrię, Prusy, Międzynarodówkę”.
Konsekwencją tego była również jego ostatnia wielka funkcja: trzyletnie przeszło reprezentowanie II RP w Lidze Narodów w trudnych latach ustalania i negocjowania granic i traktatów, między czerwcem 1920 a lipcem 1923 r. „Paderewski [pierwszy chronologicznie reprezentant Polski w Lidze i początkowo zwierzchnik Askenazego – przyp. red.] reprezentował tam Polskę romantyków, Askenazy czuł się wysłannikiem Rzeczypospolitej Stefana Batorego” – pisze o tym okresie asystent polskiej delegacji, Jan Gawroński.
Konsekwencją tego, wreszcie, było grono jego wychowanków. W tym miejscu wystarczy wspomnieć o czworgu z nich: Natalia Gąsiorowska, aktywistka KPP, badaczka dziejów ruchu robotniczego. Emil Kipa, ostrożny, oględny, członek lóż masońskich. Władysław Konopczyński, działacz i entuzjasta ugrupowań narodowych, odsunięty od nauczania po roku 1945. Michał Sokolnicki, piłsudczyk, zaufany Komendanta, dyplomata do specjalnych poruczeń, umierający w 1967 na emigracji w Ankarze. Askenazy wychowywał różnych: nie wychowywał obojętnych.
A że stąd – także stąd – wieczny opór? Irytował wielu: swoim temperamentem, pochodzeniem, talentem. Stąd pierwsza wielka kampania przeciw przyznaniu mu tytułu profesorskiego zainicjowana przez rywala, prof. Bronisława Dębińskiego. Stąd odmawianie mu zasłużonych nagród Polskiej Akademii Umiejętności (co z kolei zostało podsumowane w sławnej fraszce Boya), stąd seria wycieczek i intryg kierowanych przeciw niemu przez Romana Dmowskiego, stąd wreszcie odmowa przyznania mu katedry na Uniwersytecie Warszawskim po powrocie z Genewy w roku 1923.
I cóż z tego? Mniej go to pewnie bolało niż lęki, którymi podzielił się z Jerzym Stempowskim, a które ten utrwalił w eseju opisującym ich wspólny spacer z 1932 r. „Że też ludzie mają zdrowie i ochotę wznosić tak kosztowne budynki w miejscu na zagładę przeznaczonym – miał powiedzieć Askenazy na widok murów nowego Muzeum Narodowego w Alejach Jerozolimskich. – Kiedy to z panem siedzę na ławce, widzę niemal, jak Niemcy jadą w samolotach i zrzucają bomby na miasto. […]. A Rosjanie nie będą czekać, aż Niemcy dotrą do ich granicy”.
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP