O barwnym życiu w szarym PRL-u, karierze pisarza i filmowca, miłości do wódki i żony zwanej Basicą pisze Anna Poppek w niedawno opublikowanej książce "Rejs na krzywy ryj. Jan Himilsbach i jego czasy".
"Marcel Proust spod budki z piwem": tak powiedział o Himilsbachu Tadeusz Konwicki. Już za życia był legendą, jego powiedzenia i anegdotki o nim powtarzane były w niezliczonych wersjach, picie wódki z Himilsbachem uważane było za swoistą nobilitację. Wspomnienia o Himilsbachu, które zebrała Anna Poppek, są często niewiarygodne, czasami wzajemnie sprzeczne. Ale można założyć, że każdy z rozmówców mówi prawdę - Himilsbach słynął z konfabulowania na własny temat.
Za każdym razem, gdy rozmawiał z dziennikarzami, podawał im inny życiorys - takich wersji jego życia zapisano około 400. "Dlaczego to robisz?" - pytała go wielokrotnie żona zwana przez niego Basicą - "A co, będę stale pieprzył to samo? To byłoby nieciekawe" - mawiał.
Nawet data urodzenia Himilsbacha nie jest pewna - w metryce jego urodzenia wpisano nieistniejącą datę 31 listopada. Podobno to ojciec Himilsbacha, zmęczony świętowaniem narodzin syna, podał taką datę. Sam Himilsbach mawiał: "Jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co za różnica"?
O jego dzieciństwie niewiele wiadomo, niektórym opowiadał, że jego prawdziwi rodzice zginęli w czasie wojny oraz że jako żydowskie dziecko przeżył ukrywając się na cmentarzu. Pewne jest, że urodził się w biednej rodzinie i dorastał w otoczeniu ludzi z marginesu – takie środowisko opisywał w swoich opowiadaniach, w takich rolach zazwyczaj obsadzano go w filmach. W 1947 roku, jako 16-latek, trafił do więzienia, prawdopodobnie za kradzież. Po odsiedzeniu wyroku zaczął pracować jako kamieniarz w Strzegomiu. Zanim rozpoczął karierę literacką, był też górnikiem, piekarzem, ślusarzem i palaczem na statkach na Wiśle.
W międzyczasie uczył się na Uniwersyteckim Studium Przygotowawczym, później w Wojewódzkim Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu. Od 1956 r. na wiele lat podjął pracę jako kamieniarz na warszawskich Powązkach, co, jak wspominała jego żona, pozwalało mu uzupełniać niewielkie dochody, jakie przynosiła mu twórczość literacka i role filmowe.
W 1959 roku Himilsbach debiutował jako prozaik. Wydał trzy tomy opowiadań: "Monidło" (1967), "Przepychanka" (1974) i "Łzy sołtysa" (1983). Dla filmu odkrył go Marek Piwowski, proponując rolę w "Rejsie". Himilsbach utrzymywał jednak, że było odwrotnie, że to on wysłał Piwowskiego na studia reżyserskie. Zagrał w blisko 50 filmach m.in. "Wniebowzięci", "Jak to się robi", "Trzeba zabić tę miłość", "Przepraszam czy tu biją?". Na pytanie dziennikarki, który rodzaj swojej twórczości ceni najbardziej Himilsbach odpowiedział: "Oczywiście, kamieniarską! Bo moją twórczością kamieniarską nikt sobie przynajmniej dupy nie podetrze".
Himilsbach był pełen sprzeczności. „Raz był subtelnym intelektualistą, dyskutującym ze znawstwem o literaturze iberoamerykańskiej, raz rzucał mięsem jak pijaczek spod budki z piwem, aby za moment znowu przywołać długi cytat z powieści Faulknera albo frazę z opowiadania Babla” – pisał Maciej Łuczak w książce „Wniebowzięci”. Przez dziesięciolecia żył bez dowodu osobistego, legitymował się wycinkiem z gazety, zawiadamiającym, że Jan Himilsbach zagubił dokumenty. Jego upodobanie do napojów wyskokowych było legendarne. Żona wychodząc na miasto zamykała go w domu, bez kluczy, żeby nie mógł wyjść po wódkę. Pomagali mu jednak przyjaciele i listonosz - przynosili alkohol pod drzwi, a Himilsbach przez dziurkę od klucza wysuwał cienki wężyk i w ten sposób pił.
Dykteryjek o zachowaniach Himilsbacha po alkoholu są setki. W jednej z nich towarzystwo siedzi w SPATiF-ie i spokojnie sobie pije, gdy wtacza się Himilsbach bełkocząc: "Inteligenci, spierdalajcie". Na to Gustaw Holoubek: "Nie wiem, jak państwo, ale ja spierdalam… ". Istnieje wiele wersji okoliczności, w jakich padło najbardziej znane powiedzenie Himilsbacha: "Tyle dróg budują, tylko, kurwa, nie ma dokąd iść!". Jan Pietrzak wspomina, że stało się to przed barem "Zodiak" w Warszawie, gdzie robotnicy układali chodnik, ale można spotkać się z kilkunastoma wersjami tej historyjki w najróżniejszych wariantach. Czasem rzecz dzieje się w Warszawie czasem w zupełnie innym mieście.
Wśród osób, które w książce Anny Poppek opowiadają o Himilsbachu była jego żona, zwana Basicą, która zmarła na krótko przed oddaniem książki do druku. "Wszyscy dziwili się tej młodej, efektownej, rosłej, zgrabnej i przystojnej dziewczynie - po studiach geograficznych, co też ona widzi w tym lumpie, kryminaliście, kurduplu, kamieniarzu cmentarnym, piszącym niegramatyczne i nieortograficzne wierszydła" - wspominał reżyser Stanisław Manturzewski. Basica podkreślała, że jej mąż był człowiekiem niezwykłym, niepowtarzalnym, głęboko dobrym i uczciwym. "Miał serce pełne miłości dla ludzi, choć nie zawsze zasługiwali na to, by ich szanować" - mówiła.
Najciekawsze role filmowe Himilsbach zagrał w duecie ze Zdzisławem Maklakiewicza. W "Rejsie" stworzyli kultowe kreacje inżyniera Mamonia oraz Sidorowskiego - pretensjonalnego inteligenta i obdarzonego zdrowym rozsądkiem proletariusza. "Wtedy była ogólnoświatowa moda na naturszczyków. Reżyserzy filmowi woleli brać ludzi z ulicy niż zawodowych aktorów. (...) Twarz Himilsbacha, jego potworna naturalność - to natychmiast reżyserom się spodobało, chcieli to wykorzystać" - mówił Krzysztof Wierzbicki. W opublikowanej wkrótce po premierze "Rejsu" rozmowie Andrzeja Markowskiego Himilsbach tak komentował swój występ w tym filmie: "mówiłem jak w życiu, poruszałem się jak w życiu".
"Zdzisława Maklakiewicza i Jana Himilsbacha kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. I że nie ma się o co bić, bo z tej kariery nic nie wynika. Artyści - i na ekranie, i w życiu - byli jak większość narodu. Napici, dosyć obdarci i pożyczali pieniądze" - pisał Janusz Głowacki w książce "Ścieki, zlepy, karaluchy".
Również prywatnie Himilsbach i Maklakiewicz przyjaźnili się. W dwa dni po pogrzebie Maklakiewicza, Himilsbach zadzwonił do jego matki z pytaniem, czy jest Zdzisiek. Zdziwiona kobieta wyjaśniła mu, że przecież syn dopiero co umarł, na co Himilsbach odpowiedział: "Wiem, ale mi się w to wierzyć nie chce". Sam Himilsbach zmarł na serce, 11 listopada 1988 roku.
„Rejs na krzywy ryj” uzupełniono 32 stronami zdjęć Jana Himilsbacha, zarówno z planów filmowych jak i fotografii prywatnych. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa vis-a-vis/Etiuda. (PAP)
aszw/ ls/