„W lipcu Warszawa cieszyła się przepiękną pogodą, a wiadome wszystkim bliskie położenie dział sowieckich wydawało się tylko kolejnym zwiastunem jeszcze lepszej przyszłości. Piesi pławili się w promieniach słońca i traktowali wojska okupanta z lekceważeniem” – czytamy.
We wspomnieniach chłopaka z Warszawy, czyli Andrzeja Borowca, znajdziemy opis Powstania Warszawskiego widziany z perspektywy nastolatka. Ubrany jak wielu powstańców w zdobyczną „panterkę” SS Borowiec przez dwa miesiące brał udział w krwawych walkach. Był łącznikiem kanałowym ze Śródmieścia na Starówkę, walczył w zgrupowaniu „Radosław” m.in. na Czerniakowie.
Jego opis to osobiste i pełne emocji wspomnienia. Pisze chociażby tak: „Technicy z naszego działu propagandy naprawili system głośników ulicznych, które naziści zamontowali na latarniach, drzewach i balkonach, by szerzyć swoje kłamstwa, stawiać nam warunki i ogłaszać barbarzyńskie działania odwetowe. Podczas walk głośniki uległy niewielkim zniszczeniom, teraz jednak buchnęła z nich muzyka, a my staliśmy nieruchomo ze ściśniętymi gardłami i łzawiącymi oczami. Po raz pierwszy od niemal pięciu lat słuchaliśmy publicznej transmisji naszego hymnu narodowego, „Mazurka Dąbrowskiego”.
Oprócz entuzjazmu związanego w początkowymi dniami walk w Warszawie, autor odniósł się również do rzezi Woli. Opis Borowca jest drastyczny, ale nie pozostawia złudzeń, co do motywacji Niemców: „SS wyraźnie chciało zorganizować mord na wzór sprawnie funkcjonującej rzeźni, gdzie do ostatniej chwili próbuje się uniemożliwić zwierzętom wyczucie zapachu krwi. Niedługo zrobiła się tam jednak istna kostnica. Kilka osób zdołało jednak przeżyć, by dać świadectwo tych wydarzeń – głównie dlatego, że ich oprawcy byli zbyt pijani, by strzelać celnie, niektórzy nawet śpiewali”.
Czy było w ogóle możliwe, że z jednej strony taki dramat rozgrywał się w jednej części miasta, a w innej doświadczać spokoju, jeśli w ogóle można mówić o spokoju w czasie wojny, a tym bardziej powstania. Autor uważa, że tak. „Przez większą część powstania absolutnie możliwe było wieść stosunkowo spokojne życie w jednej części Warszawy, podczas gdy w innej, oddalonej dokładnie o tyle, by nikt nic nie zauważył, działy się rzeczy tak makabryczne, że normalnie doświadczyć ich można tylko w najgorszych koszmarach” – czytamy.
Na potwierdzenie swoich słów podaje przykład Śródmieścia: „dla tych z nas, którzy kończyli swój pierwszy tydzień w wyzwolonym Śródmieściu, życie zaczynało się toczyć dość zwyczajnym rytmem. Wciąż mieliśmy wodę, prąd i jedzenie. Otwarte były garkuchnie i regularnie rozdzielano mąkę, erzac kawy i inne artykuły spożywcze, których zapasy kontrolowali wcześniej Niemcy. Działały także kawiarnie, w których powstańcy mogli usiąść na zewnątrz i sączyć pseudokofeinę, czytając najnowsze wydanie „Biuletynu Informacyjnego” bądź nawet słuchając piosenkarzy w takich samych biało-czerwonych opaskach jak nasze. Można by pomyśleć, że jest już po wszystkim, a my czekamy tylko na przybycie Rosjan, którzy z jakiegoś powodu się spóźniali, ale przecież mieli niedługo się pojawić”.
Autor chciał jednak zaangażować się w coś bardziej emocjonującego, jak sam to określa, niż to, co mógł robić w Śródmieściu. Pod koniec sierpnia dostał swoją szansę. Potrzebni byli bowiem ochotnicy do specjalnej misji, „chłopak z Warszawy” stał się jednym z pięciu wybranych chłopaków. Ich zadaniem było dostarczenie ważnych przesyłek oblężonej Starówce, a dostać się tam mieli kanałami. Opis Borowca jest wręcz sugestywny: „Poruszaliśmy się powoli w szlamie, a po jakimś czasie smród nie wydawał się już tak przytłaczający. Przeszliśmy przez kilka skrzyżowań, gdzie bystro płynęły ścieki, a przez otwarte włazy dochodziło światło. W jednym z tych miejsc zauważyliśmy leżące twarzą w dół zwłoki, odziane w ciemne ubranie. Nie zwróciliśmy na nie większej uwagi i szliśmy dalej kanałem, kierując się na północ. Nasze dłonie, buty i plecy kurtek były wkrótce pokryte mułem pomieszanym z odchodami. Od czasu do czasu odpoczywaliśmy. Wydawało się, że idziemy całą wieczność. Okazało się jednak, że minęło nie więcej niż trzy godziny, prawdopodobnie nawet mniej”.
Po ewakuacji na Mokotów został dwukrotnie ranny w ciągu jednego dnia. Po upadku powstania Borowiec dostał się do niemieckiej niewoli, a do stalagu XI A Altengrabow wmaszerował… w dwóch lewych butach i lamowanym aksamitem smokingu i jeszcze kulejąc w skutek odniesionych w czasie powstania ran.
Po zakończeniu wojny zdecydował się przejść szkolenie dywersyjne i wraz z dwoma innymi AK-owcami wrócił do kraju, by włączyć się do konspiracji – co szybko okazało się śmiertelnie niebezpieczne, a tylko dzięki szczęściu udało mu się uniknąć konfrontacji z UB.
W Wielkiej Brytanii zdał maturę. Ukończył Columbia University, był długoletnim dziennikarzem m.in. Associated Press (Nowy Jork, Paryż, Algier, Afryka Zachodnia, Genewa, Wietnam), „Washington Star” (Afryka, Bliski Wschód, Europa, Wietnam). Jest również autorem kilku książek, m.in. „Destroy Warsaw! Hitler's Punishment, Stalin's Revenge”.
„+Chłopak z Warszawy+ narodził się około siedemdziesięciu lat temu – niedługo po tym, gdy skończyłem szesnaście lat. Rozpoczyna się pod koniec 1944 roku od treści notatek, które zapisałem ołówkiem na papierze toaletowym z Czerwonego Krzyża, gdy leczyłem swoje rany w szpitalu obozowym dla jeńców wojennych w Niemczech. Był to jedyny materiał do pisania, jaki udało się znaleźć pojmanym brytyjskim lekarzom, którzy się mną zajmowali” – opowiada sam autor.
Książka „Chłopak z Warszawy” Andrzeja Borowca ukazała się nakładem wydawnictwa REBIS.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/