Na tle malarstwa polskiego w XVIII wieku twórczość Szymona Czechowicza wybija się wyraźnie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej obrazowi przedstawiającemu św. Jadwigę, który pokazuje całe jego mistrzostwo. Widzimy tu choćby umiejętność komponowania rozbudowanych, efektownych scen, takich, w których sfera ziemska przenika się z zaludnioną przez gromady aniołów sferą niebios – mówi dr Tomasz Zaucha, kurator wystawy „Geniusz baroku. Szymon Czechowicz”, pokazywanej w Muzeum Narodowym w Krakowie do 21 lutego 2021 r.
Słowo geniusz, jakim określacie państwo Szymona Czechowicza w tytule wystawy, jest znaczące. Czy malarz ten rzeczywiście na nie zasłużył?
Dr Tomasz Zaucha: Uważam, że tak i mam nadzieję, iż prezentowana przez nas wystawa to udowadnia. Na tle malarstwa polskiego w XVIII wieku twórczość Czechowicza wybija się wyraźnie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej obrazowi przedstawiającemu św. Jadwigę, który udało się nam sprowadzić z Chiesa di San Stanislao, czyli z kościoła polskiego w Rzymie. To jedno z naprawdę genialnych arcydzieł malarza, które pokazuje całe jego mistrzostwo, jego umiejętność komponowania rozbudowanych, efektownych scen. Takich, w których sfera ziemska przenika się z zaludnioną przez gromady aniołów sferą niebios. Widzimy tu kunszt jego rysunku, zdolność do zestawień barwnych, ulotną wrażeniowość. To wszystko pokazuje, że Czechowicz mógł uchodzić za wyjątkowego artystę nie tylko wśród polskich, ale i włoskich malarzy.
Rzeczywiście obraz robi wrażenie, ale w Polsce jego autor nie jest jednak specjalnie znany. Dlaczego twórczość Czechowicza nie funkcjonuje w powszechnej świadomości?
Dr Tomasz Zaucha: W świadomości polskich historyków sztuki był on zawsze obecny, ale, rzeczywiście, szeroka publiczność niespecjalnie go kojarzy. Może dlatego, że jego dzieła zawsze były rozproszone, a on sam do tej pory nie miał monograficznej wystawy. Przyczynę tego upatruję w trudności zebrania jego prac, których część pozostała poza granicami Polski, na Ukrainie, na Litwie. Mnóstwo jego obrazów jest w kościołach porozrzucanych po całym kraju. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany jego twórczością, to musiałby objechać kawał Polski i kawał Europy.
Jak określiłby pan charakter tych obrazów?
Dr Tomasz Zaucha: Czechowicz najlepiej czuł się w malarstwie religijnym, czerpiącym z dawnej tradycji sztuki włoskiej, sięgającej jeszcze renesansu. Jego obrazy są dość liryczne, bardzo dekoracyjne. To jest malarstwo, które dostarcza wrażeń estetycznych najwyższej próby. Zresztą właśnie takie dzieła najczęściej u niego zamawiano. Jego obrazy służyły przede wszystkim ozdabianiu kościołów. Na wystawie prezentujemy także kilka namalowanych przez niego portretów, ale nie mają one takiego znaczenia jak sceny religijne.
Kto zamawiał u niego obrazy?
Dr Tomasz Zaucha: Najważniejsi ludzie jego epoki, same tuzy ówczesnej magnaterii. Na przykład hetman Branicki, który był szwagrem Stanisława Augusta Poniatowskiego i był w posiadaniu białostockiej rezydencji, zwanej Podlaskim Wersalem. Na jego prośbę artysta namalował aż cztery dzieła, zdobiące kościół Świętej Trójcy w Tykocinie. Malował też dla Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego. Kościoły w jego dobrach w Ciechanowie były zdobione jego obrazami. Dzięki zleceniu Pawła Sanguszki, wykonał cały zestaw obrazów dla Lubartowa. Na krakowskiej wystawie pokazujemy trzy z nich. Poza tym u Czechowicza obrazy zamawiały zakony - jezuici z Poznania, benedyktynki z Wilna. Tworzył też dla zakonów żebraczych. Najbliżej było mu do kapucynów.
Obraz zamykający wystawę jest nieco inny niż pozostałe, skromniejszy, już nie tak barokowo rozbuchany. Kogo on przedstawia?
Dr Tomasz Zaucha: Św. Franciszka. Jest on niezwykły pod względem formy, bardziej surowy niż pozostałe dzieła malarza. Widać, że artysta przeczuwał zbliżającą się śmierć. Franciszek ubrany jest w habit podobny do tego, w jakim kazał się pochować sam Czechowicz. Umarł on jako tercjarz, a jego grób znajduje się w kościele przy ul. Miodowej w Warszawie.
Musiał być bardzo religijnym człowiekiem.
Dr Tomasz Zaucha: W tradycji mówionej zachowała się o nim pamięć jako o człowieku pobożnym, skromnym, pracowitym, co zresztą widać po ilości dzieł jakie zostawił. Nie mając dzieci, zatrudniał rodzinę jako współpracowników. Najbardziej znanym artystą z jego krewnych był Franciszek Smuglewicz, którego prace też pokazujemy. Zresztą na wystawie znalazło się trochę obrazów innych malarzy związanych z Czechowiczem. Szczególnie włoskich, dzięki którym możemy usytuować polskiego twórcę na tle jego epoki i środowiska, w jakim wzrastał.
Uczył się w Akademii św. Łukasza w Rzymie. Jaką miała ona renomę?
Dr Tomasz Zaucha: Dużą, ponieważ koncentrowała w sobie całe życie artystyczne Wiecznego Miasta. To nie była szkoła, tylko akademickie zgromadzenie artystów. Czechowicz uczył się u jednego z członków akademii, Sebastiano Conca. Ślady stylu neapolitańskiego tego artysty widoczne są w jego malarstwie.
Jakie jeszcze włoskie obrazy możemy zobaczyć w krakowskim muzeum?
Dr Tomasz Zaucha: Przede wszystkim dzieła najwybitniejszego artysty przełomu XVII i XVIII wieku, Carlo Maratta. Może nie jest on dzisiaj zbyt dobrze znany, ale w czasach, kiedy żył, był jednym z najbardziej szanowanych malarzy w Europie. Członkowie Akademii św. Łukasza wybrali go na swojego księcia, którym został dożywotnio. Maratta był już stary, kiedy Czechowicz przyjechał do Rzymu, ale i tak odcisnął na nim swoje piętno.
Czy Czechowicz pozostał wierny stylowi baroku do końca życia?
Dr Tomasz Zaucha: Tak istotnie było, choć pod koniec życia jego styl się trochę zmieniał, stawał się bardziej syntetyczny. Może dlatego, że musiał szybciej malować, zatrudniać więcej pomocników, realizując duże zlecenia na wystrój całych świątyń, takich jak kościół św. Katarzyny w Wilnie. Czechowicz umarł w czasie, kiedy odchodził barok. Na dwór Stanisława Augusta Poniatowskiego przyjechał wówczas Marcello Bacciarelli i przywiózł z Rzymu zupełnie inne malarstwo.
Czyli Czechowicz przed śmiercią mógł mieć poczucie, że odchodzi z nim jakaś epoka?
Dr Tomasz Zaucha: To całkiem możliwe. Pojawiały się już nowe nurty, inaczej malowano, ale jego sztukę jednak wciąż ceniono. Wiadomo, że Stanisław August Poniatowski w trakcie podróży kazał zatrzymać konie w Siemiatyczach i udał się do kościoła misjonarzy, by obejrzeć dwa obrazy Czechowicza. To świadczy o tym, że malarz był doceniany przez tak znamienitego znawcę, jakim był król.
Rozmawiała: Magda Huzarska-Szumiec